poniedziałek, 21 września 2015

Księga II rozdział XXII

Byłem załamany, nie udało im się, Rose odeszła.
-Mogę ją zobaczyć?- Zapytałem szeptem.
-Oczywiście.- odsunął się od drzwi a ja od razu tam wszedłem. Leżała na łóżku, wcale nie wyglądała tak jakby coś się zmieniło, aparatura wciąż wskazywała że jej serce bije… czyli Rose nie umarła? Od razu wyjrzałem na korytarz gdzie lekarz rozmawiał  z moimi teściami.
-Doktorze mogę prosić na słowo?
-Oczywiście.
-Dlaczego Rose jest wciąż podłączona do aparatury? Mówił pan że nic nie mogliście zrobić.- Powiedziałem kiedy odeszliśmy kawałek dalej.
-Oczywiście jeżeli zadecyduje pan żeby ja odłączyć będziemy musieli to zrobić, jednak ze względu na ciąże powinniśmy podtrzymać jej ciało jeszcze cztery miesiące, po czym wykonamy cesarskie cięcie.- Powiedział, a ja nie wiedziałem o co mu chodzi.
-Jak ciąża?- Spojrzał na mnie jak na idiotę.
-Pańska żona jest w czwartym miesiącu ciąży. Nie wiedział pan?
-Nie.- Powiedziałem, czyli jednak możemy mieć jeszcze dzieci. Dlaczego tylko nic o tym nie wiedzieliśmy?- Ale przecież chyba byśmy o tym wiedzieli gdyby była w ciąży? Powinien chyba już rosnąć brzuch.
-Tak oczywiście ale dziecko ułożyło się w taki sposób że nie było go widać, i ogólnie dziecko jest małe. Rozumiem że chce pan aby się urodziło?
-Oczywiście. Pójdę powiedzieć rodzinie.- Powiedziałem i ruszyłem w stronę Jenin i Aba.
-Co mówił lekarz?- Zapytała Jenin.
-Rose jest w ciąży podtrzymają jej ciało jeszcze cztery miesiąca aby dziecko się rozwinęło następnie zostanie przeprowadzone cesarskie cięcie.- widziałem m na ich twarzach szok.
-Ale jak to?
-Najwidoczniej możemy mieć więcej dzieci.- Powiedziałem.

Potem zebraliśmy wszystkich, powiedzieliśmy co się dzieje był to czas wielkiego smutku ale i wielkiej radości. Została odprawiona msza za dusze Rose, a pogrzeb miał się odbyć po cesarskim cięciu.  Przez te cztery miesiące dużą część czasu spędzałem przy łóżku mówiąc do naszego dziecka, w między czasie brzuch Rose urósł, po jakimś czasie było można także wyczuć ruchy dziecka, które było bardzo spokojnie. Patrzenie na moją Rose sprawiało mi ból dlatego starałem się tego nie robić co oczywiście się nie udawało. W końcu nadszedł wyczekiwany przez nas dzień , wszyscy zebraliśmy się w poczekalni szpitalnej, aby czekać na wynik cesarskiego cięcia. Po niedługim czasie usłyszeliśmy płacz dziecka a w moich oczach pojawiły się łzy, bo wiedziałem że to jest dar od Rose. Po chwili przyszła pielęgniarka która pozwoliła mi wejść do mojego dziecka. Była to prześliczna dziewczynka, i już wiedziałem że będzie bardzo podobna do Rose. Postanowiłem nazwać ją Rozalia. Tego dnia po za powitaniem nowego członka rodziny musiałem się także bezpowrotnie pożegnać z Rose. Był to dla mnie bardzo trudny moment ale dzięki Clarze, Joannowi i Rozalii się trzymałem, bo miałem dla kogo żyć.


To jeszcze nie koniec...

niedziela, 20 września 2015

Księga II rozdział XXI

Następnego dnia z samego rana udałem się do szpitala, dzieci zostały pod opieką Aba który akurat przyjechał żeby mnie skontrolować i dać mi mały wykład o tym jakim dupkiem jestem, o czym oczywiści nie musiał mi mówić bo sam dobrze o tym wiedziałem. Postanowiłem nie mówić mu o tym że wiem (przynajmniej mniej więcej) gdzie jest Rose. Kiedy wszedłem do poczekalni było tam niewiele osób od razu podszedłem do pielęgniarki za ladą.
-Dzień dobry, chciałbym się dowiedzieć w której Sali leży Rosmarie Hathaway- Bielkov.-Powiedziałem, starsza pielęgniarka spojrzała na mnie.
-A pan to…?
-Dymitr Bielkov, jestem jej mężem.- Powiedziałem.
-W takim razie sala numer 23 drugie piętro.
Od razu skierowałem się na klatkę schodową, na drugim Pietrze było nie wiele pokoi. Pielęgniarka które tam się znajdowała kazała mi ubrać ochronne buty i narzutkę. Po czym poszedłem do Sali 23, zapukałem ale kiedy nie usłyszałem odpowiedzi powoli wszedłem do pokoju. Było w nim dość ciemno, głównie dlatego że na dworze było ciemno. W pokoju stało jedno łóżko, ściany były faktycznie białe. Rose leżała na łóżku, była strasznie blada i wyglądała na bardzo kruchą. Podszedłem bliżej i usiadłem na krzesełku które stało przy łóżku. Do jej ręki był podłączona kroplówka, obok stała także aparatura wskazująca jej funkcje życiowe.
-Rose?- Powiedziałem cicho biorąc ją za rękę, jednak ona się nie obudziła nawet się nie poruszyła.- Rose.- Dalej nic.- Roza.- Powiedziałem nie co głośniej. Nawet nie zauważyłem że ktoś wszedł do pokoju.
-Może pan do niej mówić ale i tak najprawdopodobniej w najbliższym czasie się nie obudzi.- powiedział wysoki moroj w kitlu i z stetoskopem, miał także okrągłe okulary.
-Co dlaczego?- Nie rozumiałem go.
-Jest w śpiączce.- Powiedział.
-Dlaczego? Co się stało? Co jej jest?
-Pańska żona została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej.
-Ale dlaczego?- Zapytałem go dobitniej.
-Rosmarie Hathaway ma białaczkę, potrzebuje dawcy, niestety nie mamy w bazie nikogo kto nadawałby się na dawcę dla pacjentki, a ze względu na śmierć królowej nie wiele osób zgłasza się do badań. – Rose ma białaczkę? Ale jak to możliwe u dampirów i morojów rzadko występują choroby ludzkie.
-Ale jak to?- nie mogłem w to wierzyć.
-najprawdopodobniej to choroba genetyczna, ale spokojnie, pańskie dzieci nie powinny być zagrożone gdyż choroba będzie się objawiać tylko  raz na kilka pokoleń.- też mi pocieszenie, ale spotkała Rose.
-co mogę zrobić żeby jej pomóc?
-Może pan przeprowadzić badania, czy może być pan dawcą szpiku.
-Oczywiście gdzie mogę się zgłosić?- Gdy tylko lekarz powiedział gdzie powinienem się udać od razu to zrobiłem.
Niedługo potem już wróciłem do Sali i siedziałem przy mojej Rozie, mówiłem do niej choć nie wiedziałem czy mnie słyszy. Mówiłem że ją kocham, że żałuję, że musi do mnie wrócić, że nie dam sobie bez niej rady, że wszyscy jej potrzebujemy, że jest moim słońcem. Po jakimś czasie okazało się że mogę być dawcą, może nasze grupy krwi nie pasują idealnie ale to jej jedyna szansa. Rose miała A Rh-, a ja 0 Rh-. Już tydzień później odbiegł się zabieg. Wszystko było dobrze, Rose dobrze przyjęła przeszczep, nawet powoli zaczęła chyba odzyskiwać przytomność bo czasami można było zaobserwować niewielki ruch powiek tak jakby chciała je podnieść ale Neil miała siły, albo jak poruszała palcem u ręki. Tydzień po przeszczepie się wybudziła. Był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu, przyprowadziliśmy bliźnięta gdyż już bardzo tęskniły za swoją mamą. W ciągu tych dwóch tygodni odbył się także pogrzeb Lissy, była to mała uroczystość tylko z najbliższą rodziną i znajomymi. Co prawda i tak zebrały się tłumy w całym Dworze opłakujące królową, Christian wymówił mowę, która miała wesprzeć ludzi na duchu. Wracając do dnia kiedy Rose się wybudziła wszyscy byliśmy szczęśliwi.
-Kocham cię.- Powiedziałem do niej kiedy na chwilę zostaliśmy sami.
-Ja ciebie też.- Powiedziała wtulając się we mnie, tak bardzo mi tego brakowało.
-Teraz już wszystko będzie dobrze.- powiedziałem całując ją w głowę.
-Wiem.- Podniosła głowę uśmiechając się do mnie i składając delikatny pocałunek na moich ustach, właśnie wtedy się zaczęła najgorsza chwila w moim życiu. Rose wstrząsnęły nagle drgawki, od razu nacisnąłem przycisk wzywający lekarza, który po chwili się pojawił i kazał mi wyjść. Siedziałem na krześle pod salą i patrzyłem bezradnie jak co chwile ktoś stamtąd wybiegł albo wbiegał. Zadzwoniłem od razu po Jenin i Abe, kiedy dowiedzieli się ze coś się dzieje podrzucili Clare i Joanna do Soni i Michaiła i przyjechali do szpitala. Wtedy siedzieliśmy razem. Po jakiejś godzinie z Sali wyszedł lekarz z ponura miną.
-Co z Rose?- Zapytałem od razu.

-Niestety nic nie mogliśmy zrobić.- Powiedział a mi serce stanęło.

czwartek, 17 września 2015

Księga II rozdział XX

Minęło już osiem dni od kiedy zostawiłem Rose na dworze. Wczoraj się dowiedzieliśmy że Lissa zmarła, chciałem od razu jechać do USA żeby być przy mojej ukochanej, ale babcia poczuła się gorzej i musiałem zostać jeszcze kilka dni, dzwoniłem do Rose chyba już z milion razy ale nie odbiera telefony. Martwię się o nią. Musiała to bardzo przeżyć że Lissa umarła. Nasza królowa podobno została otruta, dochodzenie kto jest winny trwa. W telewizji na kanale należącym do morojów (ludzie uważają ze leci tam serial) ciągle widać nowe przypuszczenia. Pokazywali także wywiady z najbliższymi ludźmi królowej jednak nie z Rose. Wszyscy są zrozpaczeni, jednak nie potrafię się teraz tym martwić, moje myśli zaprząta Rose i to co się z nią dzieje. Moje rozmyślanie przerywa pukanie do drzwi. Po chwili do środka zajrzała moja mama.
- Dymitr dobrze się czujesz?- Zapytała, podchodząc do łóżka i przysiadając na krawędzi.
-Chyba tak, choć martwię się o Roze nie odbiera moich telefonów, zresztą dzwoniłem także do innych ale albo nie odbierają albo mnie zbywają.- Powiedziałem przysiadając obok mamy i opierając łokcie na kolanach.
- Na pewno nic jej nie jest, w końcu to Rosmarie Hathaway.- Powiedziała na co nie co się zaśmiałem.
-Tak Rose jest jedyna w swoim rodzaju.
-Przyszedł do ciebie list.- Powiedziała podając mi kopertę.- Zostawię cie samego.- Wyszła z pokoju, przyjrzałem się kopercie. Zwykła biała koperta, ale bez znaczka czyli ktoś musiał ja dostarczyć osobiście. Były na niej tylko dwa słowa napisane tak dobrze znanym mi pismem „Dymitr Bielkov”, słowa napisane przez Rose. Szybko otworzyłem kopertę choć bałem się co zobaczę w środku. Wyjąłem z niej zapisaną kartkę.


„Ukochany Dymitrze
  Piszę do Ciebie, gdyż życie mnie przerosło. Wszystko się pogmatwało i nie mogę dłużej zajmować się Clarą i Joannem, teraz będziesz musiał robić to Ty. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Wiem że będziesz idealnym ojcem, zresztą już teraz jesteś. W tej chwili naszymi dziećmi zajmują się moi rodzice. Mieszkają w domu który Abe podarował nam w dniu ślubu. Nie będę miała Ci za złe jeżeli znajdziesz kobietę która Cię uszczęśliwi, prosiłabym Cię jednak aby była dobrą matka dla naszych dzieci.
Chciałabym Cię także przeprosić że mówię Ci o wszystkim w ten sposób, że nie starałam się wystarczająco zatrzymać Cię na Dworze. Wiedz jednak że zawsze Cię kochałam, nie powiem że rozumiem dlaczego odszedłeś, nie powiem także że nie mam do Ciebie żalu, bo byłyby to kłamstwa.
Mam nadzieję że Yeva ma się już lepiej. Pozdrów wszystkich w Bai. Pamiętaj że Cię kocham.
Zawsze kochająca Rose.
P.S. Nie szukaj mnie.”


Nie wiedziałem o co chodzi. Nie wiedziałem co mam myśleć. Schowałem twarz w dłoniach. Musiałem ogarnąć myśli. Sięgnąłem po telefon. Wybrałem numer Rose. Jeden, dwa, trzy,…. Sygnały włączyła się automatyczna sekretarka. Lissa.. nie przecież ona nie żyje. Christiana nie będę teraz męczył. Michaił może on mi coś powie. Wybrałem numer odebrał po trzech sygnałach.
-Słucham?- było słychać że jest zabiegany.
-Cześć. Mam do…
-Dymitr? Możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz?- Zapytał wkurzony.
-Ja…- Nie dał mi dokończyć.
-Myślałem że masz więcej honoru i że dotrzymujesz obietnice, co ci strzeliło do łba żeby wyjeżdżać bez Rose?
-Ktoś powiedział mi coś co mną wstrząsnęło musiałem wszystko przemyśleć, choć fakt jest taki że już następnego dnia chciałem wracać.- Powiedziałem mając nadzieję że mnie zrozumie.
-To dlaczego nie wróciłeś?- Zapytał już spokojniej.
-Bo moja babcia naprawdę jest chora, zresztą Roza nie odbiera ode mnie telefonów teraz jeszcze ten dziwny list….
-Dostałeś go już? To co teraz masz zamiar przyjechać na Dwór?
-Tak za chwile mam zamiar poszukać najbliższego połączenia. Możesz mi powiedzieć o co chodzi z tym listem? Gdzie jest Rose?- westchnął
-Słuchaj…- Usłyszałem w tle stłumiony głos Sonii, która mówiła „Nie waż się nic mu powiedzieć, to decyzja Rose”-… nie mogę ci powiedzieć.
- dobra idę szukać jakiegoś lotu, do zobaczenia.
-Do zobaczenia. Aha Dymitr, ktoś chce cie zabić.- powiedział z lekkim rozbawieniem. Nie trzeba było wiele żeby się domyślić kto.
-Abe?
-Tak jest i masz przechlapane delikatnie mówiąc.- Rozłączyłem się, od razu wziąłem laptop i poszukałem lotu od razu także zabukowałem bilet na juto rano.
* * *
Jestem już na Dworze, nikt nie chce ze mną rozmawiać na temat Rose. Głównym tematem jest oczywiście śmierć Lissy. Jestem tu od dwóch godzin i muszę pojechać do bliźniąt. Musiałem czekać na samochód bo dyby nie to już dawno bym tam był.
Droga zajęła mi pół godziny, wraz z Rose mieszkaliśmy tam zaledwie kilka miesięcy, bo potem i tak pojechaliśmy do Akademii. Wjeżdżając przez żeliwną bramę ze zdobieniami w zawiłe rośliny. Podjechałem kamiennym podjazdem pod prawie same schody. Był to bardzo ładna mała willa, była pomalowana na biało ale miała także drewniane elementy. Przy oknach i w ogródku były wielokolorowe kwiaty i drzewa. Podbiegłem do drzwi i wyjąłem mój klucz. Zanim jednak zdążyłem włożyć go do zamka, drzwi  się otworzyły a we mnie została wycelowana lufa, tak że musiałem cofnąć nieco głowę żeby się z nią nie stykać, po czym trochę przekrzywiłem głowę i powiodłem wzrokiem po długiej lufie wiatrówki zatrzymując się na wlepionych we mnie oczach Abe. Nie wiedziałem co mam zrobić.
-Tato! Tato!- Usłyszałem głos bliźniąt biegnących w naszą stronę, Abe od razu opuścił wiatrówkę i postawił ja przy drzwiach żeby nie rzucała się w oczy. Uklęknąłem i złapałem Clare i Joanna w ramiona.
- Co tu się dzieje?- Z kuchni na końcu korytarza wyszła Jenin, jej rude loki były rozpuszczone i tylko u góry miała materiałową przepaskę żeby nie spadały jej na oczy, po za tym miała założony biały fartuszek z napisem „A spróbuj narzekać że ci nie smakuje” i Małą Mi.
-Tato, gdzie byłeś?- Zapytał Joann, kiedy już się przestaliśmy się witać.
-Babcia  źle się czuła i musiałem pojechać się nią zając.- odpowiedziałem.
Potem poszliśmy do salonu, gdzie usiedliśmy na kanapach, dzieci poszły się bawić do pokoju na górze.
-Gdzie jest Rose?- Zapytałem
-Nie twoja sprawa.- powiedział Abe.
-owszem moja w końcu Rose jest moją żoną.- Powiedziałem.
-To może powinieneś o tym pomyśleć zanim ją zostawiłeś.
-Musiałem wszystko przemyśleć.- Powiedziałem.
-Co przemyśleć? –Zapytała Jenin w miarę spokojnie.
-Mnie i Rose.
-Tak po ślubie po tym jak macie dwójkę dzieci, może trzeba było myśleć nieco szybciej ?- Powiedział Abe nachylając się do mnie
-Po prostu…, po prostu zdałem sobie sprawę że Rose może się mną znudzić.- Wydusiłem z siebie, było mi głupio ż kiedykolwiek w ogóle tak pomyślałem ale czasu nie cofnę.
-Nie sądzisz że znudziłaby się już kilka razy w ciągu tych pięciu lat?- Zapytała Janin.
-No dobra żałuję, tak? Nie powinienem był tak po prostu wyjeżdżać, ale nagle naszła mnie taka myśl, musiałem wszystko przemyśleć. Czasu nie cofnę. A teraz możecie mi powiedzieć gdzie jest Rose? Nikt nie chce mi nic powiedzieć.
-No nie dziwne skoro Rose wszystkim zabroniła zresztą nam też i od nas niczego się nie dowiesz.- Oparłem głowę o ręce.
-Jak mam ją znaleźć?
-Nie masz tego roić o ile wiem napisała ci to w liście.
Niedługo potem moi teściowie postanowili wrócić na Dwór żeby tam pozajmować się swoimi sprawami ale zapowiedzieli że będą nas często odwiedzać. A ja już wiedziałem gdzie powinienem iść aby dowiedzieć się gdzie jest Rose, dlatego właśnie poszedłem na górę do pokoju bliźniąt.  Bawiły się na środku pokoju, grali w chińczyka. Dziwi mnie że mają do tego cierpliwość, bo w końcu to są dzieci.
-Mogę się dołączyć?- Zapytałem siadając po turecku pomiędzy nimi.
-Tak, ale jesteśmy już w połowie gry.- Powiedziała Clara wskazując na swoje dwa czerwone pionki ustawione już na mecie i dwa niebieskie w tej samej pozycji u Joanna.
-Okej.- Powiedziałem i wziąłem zielone pionki i ustawiłem na planszy. Teraz była kolej Clary na rzucanie kostkami, a potem moja.- Hmm a wy wiecie gdzie jest mama?- Zapytałem rzucając kostkami.
-Byliśmy ja wczoraj po południu odwiedzić.- Powiedział Joann, czyli Rose musi być gdzieś niedaleko.
- A gdzie jest?
-Jest w białym pokoju…
-W łóżku z białymi poszewkami.- Szpital?
-Mama jest w szpitalu.- Bliźnięta popatrzały an siebie.
-Upss.- Powiedziała Clara, czyli mieli mi  nic powiedzieć. Przytuliłem bliźnięta do siebie. Jutro muszę odwiedzić Rose.
            

niedziela, 6 września 2015

Księga II rozdział XIX

Od rozprawy minęło już ponad pięć miesięcy. Teraz wraz z Dymitrem postanowiliśmy zorganizować przyjęcie urodzinowe dla bliźniąt. Zaprosiliśmy już gości, mieli przyjść nasi znajomi a także kilka koleżanek i kolegów Clary i Joanna z piaskownicy. W salonie były wywieszone balony, a także przesunęliśmy wszystkie kanapy żeby było więcej miejsca do zabawy dla dzieci. W jadalni urządziliśmy kącik z przekąskami i napojami.  Clare ubraliśmy w pomarańczową sukienkę z tiulem, a Joanna w czarne spodenki na szelkach, białą koszulę i pomarańczową muszkę. Ja i Dymitr ubraliśmy się raczej na sportowo, Dymitr ciemne spodnie i koszulkę z długim rękawem w tym samym kolorze, a ja w przewiewną sukienkę.
Goście przeszli około czternastej, nasz dom był pełen naszych znajomych i dzieci. Wszędzie było słychać rozmowy, śmiechy, w tle leciała muzyka. Mężczyźni przy telewizorze grali na PlayStation w piłkę nożną, dzieci biegały w koło, a my kobiety plotkowałyśmy w kuchni. Standard. Dla bliźniąt zamówiliśmy dwa torciki z ich imionami i pięcioma świeczkami. Dla Clary był truskawkowy a dla Joanna toffi. Mniej więcej o szesnastej zdmuchnęli świeczki przy wtórze okrzyków i oklasków. Podzieliliśmy tort i ustawiliśmy się w grupkach rozmawiając.
-Oj ci  nasi mężowie, zachowują się jak dzieci.- Powiedziała Lissa.- A Dymitr to przy tobie jest całkowicie innym człowiekiem niż w szkole.- Powiedziała, i wszystkie popatrzałyśmy na mojego męża, który akurat zdobył gola i wstał z rekami do góry krzycząc cos w stylu "Yabba Dabba-Doo! Co mnie rozśmieszyło, Dymitr nigdy się tak nie zachowywał, w pewnym momencie nasze oczy się spotkały, widziałam w nich radość. Potem Christian coś do niego powiedział i wrócili do gry.
-No właśnie jestem  w szoku, szczerze to pierwszy raz go widzę takim radosnym i spontanicznym.
-Może ktoś dosypał mu coś do picia.- Popatrzałam przestraszona na Mię.
-No chyba żartowałam.- powiedziała ze śmiechem. Od kiedy Joshua spotkał kiedyś Mię, zakochał się w niej (widocznie jest bardzo kochliwy) no i teraz są parą. Jednak blondyn postanowił nie przychodzić na urodziny ze względu na naszą wzajemną wrogość po tym co usłyszeliśmy na Sali sądowe, oczywiście go zaprosiliśmy bo tak wypadało, no ale cóż… nikt nie żałuje.
-Mam nadzieję że nikt nic mu nie dosypał bo jeżeli… to dowiem się kto i nie pożyje długo.- powiedziałam zaciskając pięści. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
-Rose mam wrażenie że zamieniliście się miejscami i to teraz ty jesteś ponura i poważna.- Powiedziała Lisa  z szerokim uśmiechem.
-Ja i poważna chyba sobie żarty stroisz.- Powiedziałam.
Impreza minęła nam w miłej atmosferze, kiedy już kładliśmy się spac byliśmy kompletnie wymęczeni.
-Wiesz co powiedziały dziewczyny?- Zapytałam Dymitra nakładając sobie krem na nogi.
-Jak się domyślam zaraz mi powiesz.- Powiedział wchodząc do pokoju i siadając obok mnie.
-Stwierdziły że chyba zamieniłam się z tobą miejscem i to teraz ja jestem ponura i poważna.- Powiedziałam kładąc mu nogi na kolanach, które po chwili zaczął masować wcierając krem. Spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem.
-Myślę że to niemożliwe.- wrócił do masowania moich łydek i stóp.
-Dlaczego?- Zapytałam marszcząc brwi.
-Bo z poważną Rose to ja bym nie wytrzymał.- Podniósł głowę i pocałował mnie w usta, złapałam go za kark.
- Czyli gdybym się zmieniła już byś mnie nie chciał?- Spytałam kiedy odsunęłam się od niego na chwilę.
-Źle to ująłem z poważną Rose byłoby ciężko wytrzymać.- Znowu złożył na moich ustach pocałunek.- Ale nie zamieniłbym cię na nikogo innego.- Powiedział i przytulił mnie do siebie.- Nie umiałbym bez ciebie żyć.- Uśmiechnęłam się.- Wiesz że nigdy bym cię nie zostawił?- Zapytał a ja go pocałowałam.
-Zrehabilitowałeś się.- Powiedziałam, po czym położyliśmy się spać na tak zwana łyżeczkę.
* * *
Rano Dymitr musiał iść załatwić coś w sprawie swojej zmiany na bramie w przyszłym tygodniu. Ja w tym czasie zajęłam się robieniem śniadania i budzeniem bliźniąt, które jak zwykle nie były chętne do wstawania (chyba mają to po mnie). Bielkov wrócił dopiero około jedenastej i byłam z tego powodu zdziwiona bo miał wyjść na godzinkę a nie było go trzy.
-Hej, coś się stało? Dlaczego nie było cię tak długo?- Zapytałam rozbijając kilka jajek na jajecznice dla bruneta.
- Rose musimy pogadać…
- Okej, poczekaj zrobię kawę, za chwile będę miała dla ciebie jajecznice…- Mówiłam nie przesadnie zwracając uwagę na to co powiedział bo przecież i tak mi powie.
-Rose…
-A wiesz że bliźnięta chyba po mnie mają to że nie chce im się wstawać?- Zapytałam uśmiechając się pod nosem i wylewając jajka na patelnię, po chwili się ścięły i wzięłam patelnię żeby je przenieść na talerz.
-Rose!- Spojrzałam na Dymitra bo podniósł głos co mu się nie zdarza, jego twarz była… obojętna taka jak kiedyś, ale był jeden mały szczegół nie widziałam na niej żadnych emocji choć nigdy nie miałam z tym problemu.
-Coś się stało?- Spytałam drżącym głosem.
-Muszę wyjechać do Bai.- Przestraszyłam się.
-Coś się stało?
-Dostałem telefon od mamy, babcia zachorowała muszę im pomóc.- Pomimo nieciekawego początku znajomości z Yevą teraz nawet ją polubiłam.
-To coś poważnego? Pojadę z tobą. Kiedy lecimy?- Zapytałam odstawiając patelnię i już kierowałam się w stronę naszej sypialni kiedy zatrzymał mnie jego głos.
-Rose ty nie lecisz.- Powiedział to bardzo twardym i chłodnym tonem. Odwróciłam się do niego miał zdecydowany wyraz twarzy.
-Dlaczego?
-Bo to nie jedyny powód dla którego chce wyjechać, muszę wszystko przemyśleć.
- Co przemyśleć?- nie rozumiałam.
-Nas.- Odpowiedział a mi serce pękło chyba na milion kawałków.
* * *
Tydzień później
Praktycznie od tygodnia nie wychodzę z domu, ciągle mam w głowie obraz wychodzącego Dymitra, który przyprawia mnie o ciągle nowe łzy. Wszyscy znajomi próbowali mnie wyciągnąć z domu, ale ja się nie mogę przemóc. Po prostu nie mogę i pewnie było by tak jeszcze bardzo długo gdyby nie nagły telefon. Dzwonił Hans, który od tygodnia się nie odzywał bo wzięłam wolne. Odebrałam dopiero po trzecim sygnale.
-Rose?-
-Tak coś się stało?

-Tak, królowa Wasylissa Dragomir nie żyje….- reszty słów już nie usłyszałam, telefon wypadł mi z ręki i upadłam na podłogę. Jak to możliwe że  ciągu tygodnia straciłam aż dwie osoby. Potem już nic nie pamiętam bo pochłonęła mnie ciemność.