To już koniec naszej kontynuacji AW, mamy nadzieję że was nie
zawiodłyśmy w tym jak i co pisałyśmy. Możecie nie popierać niektórych naszych
decyzji co do fabuły, ale cóż to my jesteśmy autorkami i to nasza wyobraźnia
dawała swój popis. Chciałybyśmy podziękować wszystkim którzy to czytali, a
szczególnie tym którzy komentowali. Mamy nadzieję że zajrzycie także na nasz
drugi blog który już idzie znaleźć na
naszych profilach (jeszcze nie opublikowałyśmy tam żadnego postu).
Kontynuacja Akademii Wampirów - Juna
sobota, 10 października 2015
sobota, 3 października 2015
Księga II Epilog
5 lat później
Jesteśmy wraz z dziećmi na cmentarzu, przy grobie Rose. Joann i Clara mają już dziesięć lat i
zaczynają ćwiczyć walkę, choć uważam że to za szybko, ale co zrobić jak same
oglądają filmy typu „Karate kid” no i zaczęły ćwiczyć i nie oszukujmy się są
coraz lepsi. Clara jest bardzo podobna do Rose a Joann bardziej do mnie. Rozalia
z wyglądu bardzo przypomina swoją starszą siostrę, ale z charakteru raczej
Joanna, na chwile obecną uwielbia kolorować. Na szczęście nie interesuje jej
jeszcze walka. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że to tylko kwestia czasu
kiedy to się stanie. Pierwsze dwa lata były dla nas naprawdę ciężkie,
zajmowanie się malutkim dzieckiem i dwoma ruchliwymi pięciolatkami to nie lada
wyczyn, ale przetrwaliśmy trudny okres i idziemy do przodu. Przeprowadziliśmy
się do Rosji gdzie uczę w szkole ataku. Co roku przyjeżdżamy na Dwór na grób
Rose, i co roku dokładamy kolejną różę do bukietu. Teraz jest ich już pięć, a
ja nie mogę uwierzyć że aż tyle czasu mojej ukochanej nie ma z nami. Płyta pod
którą leży Rose jest z czarnego marmuru na nim jest imię, nazwisko oraz data
urodzin i śmierci Rose oraz róża. Zawsze gdy tu jesteśmy idziemy także na grób
Lissy tak też robimy tym razem. Idąc tam widzę, że stoi przy nim Jill i Eddie.
Bardzo rzadko ich widuję od kiedy się przeprowadziliśmy. Bliźnięta od razu biegną
żeby się z nimi przywitać, Rozalia nie zna ich za dobrze dlatego zostaje u mnie
na rękach. Po chwili doszedłem do nich i wymieniłem się uściskiem ręki z Eddiem
a z Jill się przytuliłem.
-Hej, co u was?-
zapytałem.
-A wiesz po staremu, a
co tam u was? Jak dzieci?-Odpowiedział Eddie.
- Też po staremu już
stanęliśmy na nogi.- Powiedziałem stawiając Rozalii na ziemi.- musicie kiedyś
wpaść do nas do Bai.
-Skoro nas zapraszasz.-
Mówi Edi śmiejąc się i spoglądając na Jill która od początku naszego spotkania
się nie odzywa. Teraz jest wpatrzona w coś za moim ramieniem odwróciłem się
jednak nic tam nie było.
-Coś
się stało?-Zapytałem. Jill uśmiechnęła się i spojrzała na mnie.
-Rose
karze wam powiedzieć że was kocha.- Powiedziała a mnie zatkało, nie umiałem
wydusić z siebie słowa, patrzałem na nią oniemiały. Jill się nagle roześmiała.-
Teraz mówi że masz zamknąć usta bo ci mucha wleci.- Dopiero teraz zauważyłem że
mam otwarte usta szybko je zamknąłem.
-Ale jak to jest
możliwe że ona tu jest?- Zapytałem.
-Mówi żebyś nie mówił
tak jakby jej tutaj nie było.- Powiedziała Jill i wybuchła nagle śmiechem.-
Czy…- Zaczęła się jąkać przez śmiech.- Czy ty naprawdę zemdlałeś w czasie kiedy
Rose rodziła?- Zapytała kiedy przestała się śmiać. Tak to musiała być Rose
tylko ona o tym wiedziała no i moja matka no a teraz to już także Eddie i Jill.
-Przepraszam, ty jako
najlepszy i najtwardszy strażnik mdlejesz przy porodzie swojej żony to nie co
zabawne.- Powiedziała kiedy się już uspokoiła.
-Czy Rose tu jest
naprawdę?
-Oczywiście, stoi zaraz
koło ciebie ma położoną na twoim prawym ramieniu lewa rękę.- i właśnie w tym
momencie poczułem w tym miejscu mrowienie, spojrzałem tam nikogo tam nie było,
zobaczyłem tylko nie co błyszczące pole w oczach zebrały mi się łzy.
-Nie rozklejaj się
towarzyszu, pamiętaj że musisz być silny dla mnie i dla dzieci. Kocham cię i
zawsze będę.- Usłyszałem głos Rose, nie byłem pewny czy to tylko iluzja, czy
może naprawdę to powiedziała ale wiedziałem, że gdzie kol wiek udajemy się po
śmierci spotkam tam moją ukochaną.
* * *
ROSE
Od kiedy umarłam
obserwowałam cała moją rodzinę i przyjaciół. Starałam się także chronić
Dymitra, i dzieci. Byłam z nich dumna. Clara wyszła za mąż za dampira o imieniu
Lucas i okazało się że oni także mogą mieć dzieci, których mieli dwójkę. Clara
i Luck zostali strażnikami na dworze i po niedługim czasie już byli na
najwyższych szczeblach naszej hierarchii. Kiedy w wieku 18-20 lat Clara się
jeszcze trochę bawiła i zaczynała już pracę na dworze Joann postanowił wyruszyć
w podróż po wszystkich skupiskach morojów i dampirów, dzięki czemu zdobył
doświadczenie kiedy był w jednym z miasteczek zamieszkiwanych przez morojów,
spotkał morojkę- Layle w swoim wieku która go zauroczyła, razem zamieszkali w
Rosji, wzięli ślub i mają trójkę dzieci, Jo został nauczycielem. Teraz Rose na
początku wydawała się spokojna i cicha jednak kiedy miała jakieś szesnaście lat
przeszła gwałtowną zmianę, zaczęła walczyć o prawa dampirów, w końcu po
zakończeniu szkoły z dużym wyróżnieniem i zostaniu jedną z czołowych strażniczek
na dworze wyszła za Roberta moroja w którego żyłach płynie arystokratyczna krew,
a następnie w dalszym ciągu włączyła o prawa dampirów co przyniosło bardzo
nieoczekiwany skutek, po jakichś dwóch tygodniach od rozpoczęcia wszystkich
swoich akcji miała już poparcie wśród połowy dampirów, a co dziwniejsze
morojów. Skończyło się na tym że moroje w Akademiach zaczęli się uczyć używania
magii do walki a dampiry zostały odciążone od swojej pracy. Moi rodzice po
dwóch latach od mojej śmierci się pobrali. Abe dożył spokojnej starości aż do
końca we wszystko się plątał odszedł w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, Jenin w wieku
pięćdziesięciu pięciu lat miała odejść na emeryturę niestety jej nie doczekała,
gdyż w czasie ostatniej akcji została bardzo mocno zraniona i zginęła na polu
walki. Lissa jest razem ze mną choć przez te kilkadziesiąt lat jak tutaj
przebywam rzadko ja widywałam gdyż praktycznie cały czas spędzałam przy mojej
rodzinie na ziemi. Christian wraz z Rose żyli dalej na Dworze pięć lat po
śmierci Liss Chris ożenił się z przeuroczą Suzanne. Sonia i Michaił zamieszkali w akademii gdzie Sonia
została nauczycielką, a Michaił strażnikiem, dorobili się trzech pociech
Zykfryda, Gertrudy i Ludmiły. Jill i Eddie mieli burzliwy związek rozstawali i
schodzili się tyle razy, że nie idzie tego zliczyć końcowym efekcie zamieszkali
razem, ale nigdy nie wzięli ślubu, Jill urodziła także córeczkę o imieniu
Roxana. Adrian i Sydney, któżby pomyślał, że ta para wniesie tyle do świata
morojów, małżeństwa morojsko-ludzie stały się bardziej popularne, a także
alchemikami zostali niektórzy strażnicy i Moroje. To chyba wszyscy tak zleciało
mi kilkadziesiąt lat na obserwowaniu co się dzieje z moimi bliskimi na koniec
zostawiłam sobie Dymitra. Mój mąż nie ożenił się już nigdy więcej, na emeryturę
przeszedł w wieku sześćdziesięciu lat. A umarł w zasadzie to dzisiaj, właśnie dziś
ma do mnie dołączyć. A ja oczywiście cieszyłabym się gdyby dalej żył, ale
jestem także szczęśliwa że będziemy mogli być razem. Już go widziałam takim jak
za pierwszym razem w ciemnej koszulce z długim rękawie, czarnych spodniach i
tradycyjnie w swoim prochowcu. Wchodził tu jak do siebie gdy tylko przekroczył
próg od razu do niego podbiegłam uwieszając mu się na szyi. Objął mnie
szczelnie ramionami.
-Moja Roza, nareszcie
jestem przy tobie.- Powiedział.
-Teraz możemy być na
zawsze razem.- Powiedziałam i go pocałowałam.
THE END
poniedziałek, 21 września 2015
Księga II rozdział XXII
Byłem załamany, nie
udało im się, Rose odeszła.
-Mogę
ją zobaczyć?- Zapytałem szeptem.
-Oczywiście.-
odsunął się od drzwi a ja od razu tam wszedłem. Leżała na łóżku, wcale nie
wyglądała tak jakby coś się zmieniło, aparatura wciąż wskazywała że jej serce
bije… czyli Rose nie umarła? Od razu wyjrzałem na korytarz gdzie lekarz
rozmawiał z moimi teściami.
-Doktorze
mogę prosić na słowo?
-Oczywiście.
-Dlaczego
Rose jest wciąż podłączona do aparatury? Mówił pan że nic nie mogliście
zrobić.- Powiedziałem kiedy odeszliśmy kawałek dalej.
-Oczywiście
jeżeli zadecyduje pan żeby ja odłączyć będziemy musieli to zrobić, jednak ze
względu na ciąże powinniśmy podtrzymać jej ciało jeszcze cztery miesiące, po
czym wykonamy cesarskie cięcie.- Powiedział, a ja nie wiedziałem o co mu
chodzi.
-Jak
ciąża?- Spojrzał na mnie jak na idiotę.
-Pańska
żona jest w czwartym miesiącu ciąży. Nie wiedział pan?
-Nie.-
Powiedziałem, czyli jednak możemy mieć jeszcze dzieci. Dlaczego tylko nic o tym
nie wiedzieliśmy?- Ale przecież chyba byśmy o tym wiedzieli gdyby była w ciąży?
Powinien chyba już rosnąć brzuch.
-Tak
oczywiście ale dziecko ułożyło się w taki sposób że nie było go widać, i
ogólnie dziecko jest małe. Rozumiem że chce pan aby się urodziło?
-Oczywiście.
Pójdę powiedzieć rodzinie.- Powiedziałem i ruszyłem w stronę Jenin i Aba.
-Co
mówił lekarz?- Zapytała Jenin.
-Rose
jest w ciąży podtrzymają jej ciało jeszcze cztery miesiąca aby dziecko się
rozwinęło następnie zostanie przeprowadzone cesarskie cięcie.- widziałem m na
ich twarzach szok.
-Ale
jak to?
-Najwidoczniej
możemy mieć więcej dzieci.- Powiedziałem.
Potem
zebraliśmy wszystkich, powiedzieliśmy co się dzieje był to czas wielkiego
smutku ale i wielkiej radości. Została odprawiona msza za dusze Rose, a pogrzeb
miał się odbyć po cesarskim cięciu.
Przez te cztery miesiące dużą część czasu spędzałem przy łóżku mówiąc do
naszego dziecka, w między czasie brzuch Rose urósł, po jakimś czasie było można
także wyczuć ruchy dziecka, które było bardzo spokojnie. Patrzenie na moją Rose
sprawiało mi ból dlatego starałem się tego nie robić co oczywiście się nie
udawało. W końcu nadszedł wyczekiwany przez nas dzień , wszyscy zebraliśmy się
w poczekalni szpitalnej, aby czekać na wynik cesarskiego cięcia. Po niedługim
czasie usłyszeliśmy płacz dziecka a w moich oczach pojawiły się łzy, bo
wiedziałem że to jest dar od Rose. Po chwili przyszła pielęgniarka która
pozwoliła mi wejść do mojego dziecka. Była to prześliczna dziewczynka, i już
wiedziałem że będzie bardzo podobna do Rose. Postanowiłem nazwać ją Rozalia.
Tego dnia po za powitaniem nowego członka rodziny musiałem się także
bezpowrotnie pożegnać z Rose. Był to dla mnie bardzo trudny moment ale dzięki
Clarze, Joannowi i Rozalii się trzymałem, bo miałem dla kogo żyć.
To jeszcze nie koniec...
niedziela, 20 września 2015
Księga II rozdział XXI
Następnego dnia z
samego rana udałem się do szpitala, dzieci zostały pod opieką Aba który akurat
przyjechał żeby mnie skontrolować i dać mi mały wykład o tym jakim dupkiem
jestem, o czym oczywiści nie musiał mi mówić bo sam dobrze o tym wiedziałem.
Postanowiłem nie mówić mu o tym że wiem (przynajmniej mniej więcej) gdzie jest
Rose. Kiedy wszedłem do poczekalni było tam niewiele osób od razu podszedłem do
pielęgniarki za ladą.
-Dzień dobry, chciałbym
się dowiedzieć w której Sali leży Rosmarie Hathaway- Bielkov.-Powiedziałem,
starsza pielęgniarka spojrzała na mnie.
-A pan to…?
-Dymitr Bielkov, jestem
jej mężem.- Powiedziałem.
-W takim razie sala
numer 23 drugie piętro.
Od razu skierowałem się
na klatkę schodową, na drugim Pietrze było nie wiele pokoi. Pielęgniarka które
tam się znajdowała kazała mi ubrać ochronne buty i narzutkę. Po czym poszedłem
do Sali 23, zapukałem ale kiedy nie usłyszałem odpowiedzi powoli wszedłem do
pokoju. Było w nim dość ciemno, głównie dlatego że na dworze było ciemno. W
pokoju stało jedno łóżko, ściany były faktycznie białe. Rose leżała na łóżku,
była strasznie blada i wyglądała na bardzo kruchą. Podszedłem bliżej i usiadłem
na krzesełku które stało przy łóżku. Do jej ręki był podłączona kroplówka, obok
stała także aparatura wskazująca jej funkcje życiowe.
-Rose?- Powiedziałem
cicho biorąc ją za rękę, jednak ona się nie obudziła nawet się nie poruszyła.-
Rose.- Dalej nic.- Roza.- Powiedziałem nie co głośniej. Nawet nie zauważyłem że
ktoś wszedł do pokoju.
-Może pan do niej mówić
ale i tak najprawdopodobniej w najbliższym czasie się nie obudzi.- powiedział
wysoki moroj w kitlu i z stetoskopem, miał także okrągłe okulary.
-Co dlaczego?- Nie
rozumiałem go.
-Jest w śpiączce.-
Powiedział.
-Dlaczego? Co się
stało? Co jej jest?
-Pańska żona została
wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej.
-Ale dlaczego?-
Zapytałem go dobitniej.
-Rosmarie Hathaway ma
białaczkę, potrzebuje dawcy, niestety nie mamy w bazie nikogo kto nadawałby się
na dawcę dla pacjentki, a ze względu na śmierć królowej nie wiele osób zgłasza
się do badań. – Rose ma białaczkę? Ale jak to możliwe u dampirów i morojów rzadko
występują choroby ludzkie.
-Ale jak to?- nie
mogłem w to wierzyć.
-najprawdopodobniej to
choroba genetyczna, ale spokojnie, pańskie dzieci nie powinny być zagrożone
gdyż choroba będzie się objawiać tylko
raz na kilka pokoleń.- też mi pocieszenie, ale spotkała Rose.
-co mogę zrobić żeby
jej pomóc?
-Może pan przeprowadzić
badania, czy może być pan dawcą szpiku.
-Oczywiście gdzie mogę
się zgłosić?- Gdy tylko lekarz powiedział gdzie powinienem się udać od razu to
zrobiłem.
Niedługo
potem już wróciłem do Sali i siedziałem przy mojej Rozie, mówiłem do niej choć nie
wiedziałem czy mnie słyszy. Mówiłem że ją kocham, że żałuję, że musi do mnie
wrócić, że nie dam sobie bez niej rady, że wszyscy jej potrzebujemy, że jest
moim słońcem. Po jakimś czasie okazało się że mogę być dawcą, może nasze grupy
krwi nie pasują idealnie ale to jej jedyna szansa. Rose miała A Rh-, a ja 0
Rh-. Już tydzień później odbiegł się zabieg. Wszystko było dobrze, Rose dobrze
przyjęła przeszczep, nawet powoli zaczęła chyba odzyskiwać przytomność bo
czasami można było zaobserwować niewielki ruch powiek tak jakby chciała je
podnieść ale Neil miała siły, albo jak poruszała palcem u ręki. Tydzień po
przeszczepie się wybudziła. Był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu, przyprowadziliśmy
bliźnięta gdyż już bardzo tęskniły za swoją mamą. W ciągu tych dwóch tygodni
odbył się także pogrzeb Lissy, była to mała uroczystość tylko z najbliższą
rodziną i znajomymi. Co prawda i tak zebrały się tłumy w całym Dworze
opłakujące królową, Christian wymówił mowę, która miała wesprzeć ludzi na
duchu. Wracając do dnia kiedy Rose się wybudziła wszyscy byliśmy szczęśliwi.
-Kocham
cię.- Powiedziałem do niej kiedy na chwilę zostaliśmy sami.
-Ja
ciebie też.- Powiedziała wtulając się we mnie, tak bardzo mi tego brakowało.
-Teraz
już wszystko będzie dobrze.- powiedziałem całując ją w głowę.
-Wiem.-
Podniosła głowę uśmiechając się do mnie i składając delikatny pocałunek na
moich ustach, właśnie wtedy się zaczęła najgorsza chwila w moim życiu. Rose
wstrząsnęły nagle drgawki, od razu nacisnąłem przycisk wzywający lekarza, który
po chwili się pojawił i kazał mi wyjść. Siedziałem na krześle pod salą i
patrzyłem bezradnie jak co chwile ktoś stamtąd wybiegł albo wbiegał.
Zadzwoniłem od razu po Jenin i Abe, kiedy dowiedzieli się ze coś się dzieje
podrzucili Clare i Joanna do Soni i Michaiła i przyjechali do szpitala. Wtedy
siedzieliśmy razem. Po jakiejś godzinie z Sali wyszedł lekarz z ponura miną.
-Co
z Rose?- Zapytałem od razu.
-Niestety
nic nie mogliśmy zrobić.- Powiedział a mi serce stanęło.
czwartek, 17 września 2015
Księga II rozdział XX
Minęło już osiem dni od
kiedy zostawiłem Rose na dworze. Wczoraj się dowiedzieliśmy że Lissa zmarła,
chciałem od razu jechać do USA żeby być przy mojej ukochanej, ale babcia
poczuła się gorzej i musiałem zostać jeszcze kilka dni, dzwoniłem do Rose chyba
już z milion razy ale nie odbiera telefony. Martwię się o nią. Musiała to
bardzo przeżyć że Lissa umarła. Nasza królowa podobno została otruta,
dochodzenie kto jest winny trwa. W telewizji na kanale należącym do morojów
(ludzie uważają ze leci tam serial) ciągle widać nowe przypuszczenia.
Pokazywali także wywiady z najbliższymi ludźmi królowej jednak nie z Rose.
Wszyscy są zrozpaczeni, jednak nie potrafię się teraz tym martwić, moje myśli
zaprząta Rose i to co się z nią dzieje. Moje rozmyślanie przerywa pukanie do
drzwi. Po chwili do środka zajrzała moja mama.
- Dymitr dobrze się
czujesz?- Zapytała, podchodząc do łóżka i przysiadając na krawędzi.
-Chyba tak, choć
martwię się o Roze nie odbiera moich telefonów, zresztą dzwoniłem także do
innych ale albo nie odbierają albo mnie zbywają.- Powiedziałem przysiadając
obok mamy i opierając łokcie na kolanach.
- Na pewno nic jej nie
jest, w końcu to Rosmarie Hathaway.- Powiedziała na co nie co się zaśmiałem.
-Tak Rose jest jedyna w
swoim rodzaju.
-Przyszedł do ciebie
list.- Powiedziała podając mi kopertę.- Zostawię cie samego.- Wyszła z pokoju,
przyjrzałem się kopercie. Zwykła biała koperta, ale bez znaczka czyli ktoś
musiał ja dostarczyć osobiście. Były na niej tylko dwa słowa napisane tak
dobrze znanym mi pismem „Dymitr Bielkov”, słowa napisane przez Rose. Szybko
otworzyłem kopertę choć bałem się co zobaczę w środku. Wyjąłem z niej zapisaną
kartkę.
„Ukochany
Dymitrze
Piszę do Ciebie, gdyż życie mnie przerosło. Wszystko się pogmatwało i nie mogę dłużej zajmować się Clarą i Joannem, teraz będziesz musiał robić to Ty. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Wiem że będziesz idealnym
ojcem, zresztą już teraz jesteś. W tej chwili
naszymi dziećmi zajmują się moi rodzice.
Mieszkają w domu który Abe podarował nam w dniu ślubu. Nie będę miała Ci za złe jeżeli znajdziesz kobietę która Cię uszczęśliwi, prosiłabym Cię jednak aby była dobrą matka dla naszych
dzieci.
Chciałabym Cię także przeprosić że mówię Ci o wszystkim w
ten sposób, że nie starałam się wystarczająco zatrzymać Cię na Dworze. Wiedz
jednak że zawsze Cię kochałam, nie powiem że rozumiem dlaczego odszedłeś, nie powiem także że nie mam do Ciebie żalu, bo byłyby to kłamstwa.
Mam
nadzieję że Yeva ma się już lepiej. Pozdrów wszystkich w Bai. Pamiętaj że Cię kocham.
Zawsze kochająca Rose.
P.S.
Nie szukaj mnie.”
Nie wiedziałem o co
chodzi. Nie wiedziałem co mam myśleć. Schowałem twarz w dłoniach. Musiałem
ogarnąć myśli. Sięgnąłem po telefon. Wybrałem numer Rose. Jeden, dwa, trzy,….
Sygnały włączyła się automatyczna sekretarka. Lissa.. nie przecież ona nie
żyje. Christiana nie będę teraz męczył. Michaił może on mi coś powie. Wybrałem
numer odebrał po trzech sygnałach.
-Słucham?- było słychać
że jest zabiegany.
-Cześć. Mam do…
-Dymitr? Możesz mi
powiedzieć co ty wyprawiasz?- Zapytał wkurzony.
-Ja…- Nie dał mi
dokończyć.
-Myślałem że masz
więcej honoru i że dotrzymujesz obietnice, co ci strzeliło do łba żeby
wyjeżdżać bez Rose?
-Ktoś powiedział mi coś
co mną wstrząsnęło musiałem wszystko przemyśleć, choć fakt jest taki że już
następnego dnia chciałem wracać.- Powiedziałem mając nadzieję że mnie zrozumie.
-To dlaczego nie
wróciłeś?- Zapytał już spokojniej.
-Bo moja babcia
naprawdę jest chora, zresztą Roza nie odbiera ode mnie telefonów teraz jeszcze
ten dziwny list….
-Dostałeś go już? To co
teraz masz zamiar przyjechać na Dwór?
-Tak za chwile mam
zamiar poszukać najbliższego połączenia. Możesz mi powiedzieć o co chodzi z tym
listem? Gdzie jest Rose?- westchnął
-Słuchaj…- Usłyszałem w
tle stłumiony głos Sonii, która mówiła „Nie waż się nic mu powiedzieć, to
decyzja Rose”-… nie mogę ci powiedzieć.
- dobra idę szukać
jakiegoś lotu, do zobaczenia.
-Do zobaczenia. Aha
Dymitr, ktoś chce cie zabić.- powiedział z lekkim rozbawieniem. Nie trzeba było
wiele żeby się domyślić kto.
-Abe?
-Tak jest i masz
przechlapane delikatnie mówiąc.- Rozłączyłem się, od razu wziąłem laptop i
poszukałem lotu od razu także zabukowałem bilet na juto rano.
* * *
Jestem już na Dworze, nikt
nie chce ze mną rozmawiać na temat Rose. Głównym tematem jest oczywiście śmierć
Lissy. Jestem tu od dwóch godzin i muszę pojechać do bliźniąt. Musiałem czekać
na samochód bo dyby nie to już dawno bym tam był.
Droga zajęła mi pół
godziny, wraz z Rose mieszkaliśmy tam zaledwie kilka miesięcy, bo potem i tak
pojechaliśmy do Akademii. Wjeżdżając przez żeliwną bramę ze zdobieniami w
zawiłe rośliny. Podjechałem kamiennym podjazdem pod prawie same schody. Był to
bardzo ładna mała willa, była pomalowana na biało ale miała także drewniane
elementy. Przy oknach i w ogródku były wielokolorowe kwiaty i drzewa.
Podbiegłem do drzwi i wyjąłem mój klucz. Zanim jednak zdążyłem włożyć go do
zamka, drzwi się otworzyły a we mnie
została wycelowana lufa, tak że musiałem cofnąć nieco głowę żeby się z nią nie
stykać, po czym trochę przekrzywiłem głowę i powiodłem wzrokiem po długiej
lufie wiatrówki zatrzymując się na wlepionych we mnie oczach Abe. Nie
wiedziałem co mam zrobić.
-Tato! Tato!-
Usłyszałem głos bliźniąt biegnących w naszą stronę, Abe od razu opuścił wiatrówkę
i postawił ja przy drzwiach żeby nie rzucała się w oczy. Uklęknąłem i złapałem
Clare i Joanna w ramiona.
- Co tu się dzieje?- Z
kuchni na końcu korytarza wyszła Jenin, jej rude loki były rozpuszczone i tylko
u góry miała materiałową przepaskę żeby nie spadały jej na oczy, po za tym
miała założony biały fartuszek z napisem „A spróbuj narzekać że ci nie smakuje”
i Małą Mi.
-Tato, gdzie byłeś?-
Zapytał Joann, kiedy już się przestaliśmy się witać.
-Babcia źle się czuła i musiałem pojechać się nią
zając.- odpowiedziałem.
Potem poszliśmy do
salonu, gdzie usiedliśmy na kanapach, dzieci poszły się bawić do pokoju na
górze.
-Gdzie jest Rose?-
Zapytałem
-Nie twoja sprawa.-
powiedział Abe.
-owszem moja w końcu
Rose jest moją żoną.- Powiedziałem.
-To może powinieneś o
tym pomyśleć zanim ją zostawiłeś.
-Musiałem wszystko
przemyśleć.- Powiedziałem.
-Co przemyśleć?
–Zapytała Jenin w miarę spokojnie.
-Mnie i Rose.
-Tak po ślubie po tym
jak macie dwójkę dzieci, może trzeba było myśleć nieco szybciej ?- Powiedział
Abe nachylając się do mnie
-Po prostu…, po prostu
zdałem sobie sprawę że Rose może się mną znudzić.- Wydusiłem z siebie, było mi
głupio ż kiedykolwiek w ogóle tak pomyślałem ale czasu nie cofnę.
-Nie sądzisz że
znudziłaby się już kilka razy w ciągu tych pięciu lat?- Zapytała Janin.
-No dobra żałuję, tak?
Nie powinienem był tak po prostu wyjeżdżać, ale nagle naszła mnie taka myśl,
musiałem wszystko przemyśleć. Czasu nie cofnę. A teraz możecie mi powiedzieć
gdzie jest Rose? Nikt nie chce mi nic powiedzieć.
-No nie dziwne skoro
Rose wszystkim zabroniła zresztą nam też i od nas niczego się nie dowiesz.-
Oparłem głowę o ręce.
-Jak mam ją znaleźć?
-Nie masz tego roić o
ile wiem napisała ci to w liście.
Niedługo potem moi
teściowie postanowili wrócić na Dwór żeby tam pozajmować się swoimi sprawami ale
zapowiedzieli że będą nas często odwiedzać. A ja już wiedziałem gdzie
powinienem iść aby dowiedzieć się gdzie jest Rose, dlatego właśnie poszedłem na
górę do pokoju bliźniąt. Bawiły się na
środku pokoju, grali w chińczyka. Dziwi mnie że mają do tego cierpliwość, bo w
końcu to są dzieci.
-Mogę się dołączyć?-
Zapytałem siadając po turecku pomiędzy nimi.
-Tak, ale jesteśmy już
w połowie gry.- Powiedziała Clara wskazując na swoje dwa czerwone pionki
ustawione już na mecie i dwa niebieskie w tej samej pozycji u Joanna.
-Okej.- Powiedziałem i
wziąłem zielone pionki i ustawiłem na planszy. Teraz była kolej Clary na
rzucanie kostkami, a potem moja.- Hmm a wy wiecie gdzie jest mama?- Zapytałem
rzucając kostkami.
-Byliśmy ja wczoraj po
południu odwiedzić.- Powiedział Joann, czyli Rose musi być gdzieś niedaleko.
- A gdzie jest?
-Jest w białym pokoju…
-W łóżku z białymi
poszewkami.- Szpital?
-Mama jest w szpitalu.-
Bliźnięta popatrzały an siebie.
-Upss.- Powiedziała
Clara, czyli mieli mi nic powiedzieć.
Przytuliłem bliźnięta do siebie. Jutro muszę odwiedzić Rose.
niedziela, 6 września 2015
Księga II rozdział XIX
Od rozprawy minęło już ponad pięć
miesięcy. Teraz wraz z Dymitrem postanowiliśmy zorganizować przyjęcie
urodzinowe dla bliźniąt. Zaprosiliśmy już gości, mieli przyjść nasi znajomi a
także kilka koleżanek i kolegów Clary i Joanna z piaskownicy. W salonie były
wywieszone balony, a także przesunęliśmy wszystkie kanapy żeby było więcej
miejsca do zabawy dla dzieci. W jadalni urządziliśmy kącik z przekąskami i
napojami. Clare ubraliśmy w pomarańczową sukienkę z tiulem, a Joanna w
czarne spodenki na szelkach, białą koszulę i pomarańczową muszkę. Ja i Dymitr
ubraliśmy się raczej na sportowo, Dymitr ciemne spodnie i koszulkę z długim
rękawem w tym samym kolorze, a ja w przewiewną sukienkę.
Goście przeszli około czternastej,
nasz dom był pełen naszych znajomych i dzieci. Wszędzie było słychać rozmowy,
śmiechy, w tle leciała muzyka. Mężczyźni przy telewizorze grali na PlayStation
w piłkę nożną, dzieci biegały w koło, a my kobiety plotkowałyśmy w kuchni.
Standard. Dla bliźniąt zamówiliśmy dwa torciki z ich imionami i pięcioma
świeczkami. Dla Clary był truskawkowy a dla Joanna toffi. Mniej więcej o
szesnastej zdmuchnęli świeczki przy wtórze okrzyków i oklasków. Podzieliliśmy
tort i ustawiliśmy się w grupkach rozmawiając.
-Oj ci nasi mężowie, zachowują
się jak dzieci.- Powiedziała Lissa.- A Dymitr to przy tobie jest całkowicie
innym człowiekiem niż w szkole.- Powiedziała, i wszystkie popatrzałyśmy na
mojego męża, który akurat zdobył gola i wstał z rekami do góry krzycząc cos w
stylu "Yabba Dabba-Doo! Co mnie
rozśmieszyło, Dymitr nigdy się tak nie zachowywał, w pewnym momencie nasze oczy
się spotkały, widziałam w nich radość. Potem Christian coś do niego powiedział
i wrócili do gry.
-No właśnie jestem w szoku,
szczerze to pierwszy raz go widzę takim radosnym i spontanicznym.
-Może ktoś dosypał mu coś do picia.-
Popatrzałam przestraszona na Mię.
-No chyba żartowałam.- powiedziała
ze śmiechem. Od kiedy Joshua spotkał kiedyś Mię, zakochał się w niej (widocznie
jest bardzo kochliwy) no i teraz są parą. Jednak blondyn postanowił nie
przychodzić na urodziny ze względu na naszą wzajemną wrogość po tym co
usłyszeliśmy na Sali sądowe, oczywiście go zaprosiliśmy bo tak wypadało, no ale
cóż… nikt nie żałuje.
-Mam nadzieję że nikt nic mu nie
dosypał bo jeżeli… to dowiem się kto i nie pożyje długo.- powiedziałam
zaciskając pięści. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
-Rose mam wrażenie że zamieniliście
się miejscami i to teraz ty jesteś ponura i poważna.- Powiedziała Lisa z
szerokim uśmiechem.
-Ja i poważna chyba sobie żarty
stroisz.- Powiedziałam.
Impreza minęła nam w miłej
atmosferze, kiedy już kładliśmy się spac byliśmy kompletnie wymęczeni.
-Wiesz co powiedziały dziewczyny?-
Zapytałam Dymitra nakładając sobie krem na nogi.
-Jak się domyślam zaraz mi powiesz.-
Powiedział wchodząc do pokoju i siadając obok mnie.
-Stwierdziły że chyba zamieniłam się
z tobą miejscem i to teraz ja jestem ponura i poważna.- Powiedziałam kładąc mu
nogi na kolanach, które po chwili zaczął masować wcierając krem. Spojrzał na
mnie z delikatnym uśmiechem.
-Myślę że to niemożliwe.- wrócił do
masowania moich łydek i stóp.
-Dlaczego?- Zapytałam marszcząc brwi.
-Bo z poważną Rose to ja bym nie
wytrzymał.- Podniósł głowę i pocałował mnie w usta, złapałam go za kark.
- Czyli gdybym się zmieniła już byś
mnie nie chciał?- Spytałam kiedy odsunęłam się od niego na chwilę.
-Źle to ująłem z poważną Rose byłoby
ciężko wytrzymać.- Znowu złożył na moich ustach pocałunek.- Ale nie zamieniłbym
cię na nikogo innego.- Powiedział i przytulił mnie do siebie.- Nie umiałbym bez
ciebie żyć.- Uśmiechnęłam się.- Wiesz że nigdy bym cię nie zostawił?- Zapytał a
ja go pocałowałam.
-Zrehabilitowałeś się.-
Powiedziałam, po czym położyliśmy się spać na tak zwana łyżeczkę.
* * *
Rano Dymitr musiał iść załatwić coś w sprawie swojej
zmiany na bramie w przyszłym tygodniu. Ja w tym czasie zajęłam się
robieniem śniadania i budzeniem bliźniąt, które jak zwykle nie były chętne do
wstawania (chyba mają to po mnie). Bielkov wrócił dopiero około jedenastej i
byłam z tego powodu zdziwiona bo miał wyjść na godzinkę a nie było go trzy.
-Hej, coś się stało? Dlaczego nie
było cię tak długo?- Zapytałam rozbijając kilka jajek na jajecznice dla bruneta.
- Rose musimy pogadać…
- Okej, poczekaj zrobię kawę, za
chwile będę miała dla ciebie jajecznice…- Mówiłam nie przesadnie zwracając
uwagę na to co powiedział bo przecież i tak mi powie.
-Rose…
-A wiesz że bliźnięta chyba po mnie
mają to że nie chce im się wstawać?- Zapytałam uśmiechając się pod nosem i
wylewając jajka na patelnię, po chwili się ścięły i wzięłam patelnię żeby je
przenieść na talerz.
-Rose!- Spojrzałam na Dymitra bo
podniósł głos co mu się nie zdarza, jego twarz była… obojętna taka jak kiedyś,
ale był jeden mały szczegół nie widziałam na niej żadnych emocji choć nigdy nie
miałam z tym problemu.
-Coś się stało?- Spytałam drżącym
głosem.
-Muszę wyjechać do Bai.-
Przestraszyłam się.
-Coś się stało?
-Dostałem telefon od mamy, babcia zachorowała muszę im
pomóc.- Pomimo nieciekawego początku znajomości z Yevą teraz nawet ją
polubiłam.
-To coś poważnego? Pojadę z tobą.
Kiedy lecimy?- Zapytałam odstawiając patelnię i już kierowałam się w stronę
naszej sypialni kiedy zatrzymał mnie jego głos.
-Rose ty nie lecisz.- Powiedział to
bardzo twardym i chłodnym tonem. Odwróciłam się do niego miał zdecydowany wyraz
twarzy.
-Dlaczego?
-Bo to nie jedyny powód dla którego chce
wyjechać, muszę wszystko przemyśleć.
- Co przemyśleć?- nie rozumiałam.
-Nas.- Odpowiedział a mi serce pękło
chyba na milion kawałków.
* * *
Tydzień później
Praktycznie od tygodnia nie wychodzę
z domu, ciągle mam w głowie obraz wychodzącego Dymitra, który przyprawia mnie o
ciągle nowe łzy. Wszyscy znajomi próbowali mnie wyciągnąć z domu, ale ja się
nie mogę przemóc. Po prostu nie mogę i pewnie było by tak jeszcze bardzo długo
gdyby nie nagły telefon. Dzwonił Hans, który od tygodnia się nie odzywał bo
wzięłam wolne. Odebrałam dopiero po trzecim sygnale.
-Rose?-
-Tak coś się stało?
-Tak, królowa Wasylissa Dragomir nie
żyje….- reszty słów już nie usłyszałam, telefon wypadł mi z ręki i upadłam na
podłogę. Jak to możliwe że ciągu tygodnia straciłam aż dwie osoby. Potem
już nic nie pamiętam bo pochłonęła mnie ciemność.
piątek, 28 sierpnia 2015
Księga II rozdział XVIII
Hej, mamy do was ogromną prośbę czy
moglibyście ocenić jak wam się podoba to co piszemy i jak to piszemy, bo
osobiście ostatnio mamy wrażenie że coraz gorzej wychodzą nam te rozdziały. Z
góry dziękujemy. :D Dzisiaj dowiedziałyśmy się że zdałyśmy egzamin zawodowy
praktyczny pierwszą kwalifikację :D i z okazji tego wstawiamy nowy rozdział :D
- Po rozpatrzeniu sprawy sąd orzeka o winie …- Niestety
nie mogła skończyć, bo na drzwi od Sali się otworzyły. Stanął w nich wysoki
mężczyzna mniej więcej w moim wieku. Miał niebieskie oczy i miał włosy w
kolorze piaskowy blond, dopiero po chwili zrozumiałam na kogo patrzę, od czasu
kiedy widziałam go kilka lat temu wymężniał jest również szerszy w ramionach i
widać że dużo ćwiczył.
-Nie możecie go oskarżyć.- Powiedział, zamykając za sobą
drzwi.
-Ale kim pan jest i dlaczego przerywa pan ogłoszenie
wyroku?-Spytała sędzina.
-Nazywam się Joshu i mam informacje które świadczą że
wszystko to co się dzisiaj tutaj dzieje jest bez celowe.- Byłam zdziwiona że ON
może mieć jakieś informacje, przecież nie widzieliśmy się od ładnych paru
lat. Blondyn podszedł bliżej. Z tyłu Sali dwójka która przewróciła
krzesełko teraz wstawała i chciała już wychodzić z Sali.- Zatrzymaj ich.-
Powiedział Joshua do ochroniarza, który od razu stanął w drzwiach zagradzając
drogę uciekinierom, lecz po chwili patrzenia na mężczyznę zaczął się odsuwać,
zrozumiałam że to wpływ. Ktoś z tyłu Sali widząc że strażnik zaczyna się
odsuwać, szybko tam podbiegł i powalił mężczyznę na ziemię, twarzą w dół.
-Proszę mi wyjaśnić co tutaj się dzieje.- Powiedziała
sędzina która była już nieźle wzburzona. Joshua odwrócił się do niej i podszedł
do barierki.
-On…- tutaj wskazał na Dymitra.- jej nie zgwałcił.-
Powiedział z pewnością.
-Jest pan tego pewien?
-Tak w stu procentach.
- W takim razie kto?-Zapytała pani prokurator.
-Nikt.-Odpowiedział ze spokojem.
-Czy twierdzi pan że Elizabeth Town kłamała?- Zadała
kolejne pytanie. Wpatrywałam się w to wszystko nie wierząc własnym uszom i
oczom.
-Oczywiście że nie, ona po prostu myślała że to jest
prawda.
-Czy mógłby pan nam to wytłumaczyć.
-Oczywiście, zaczęło się to od tego że Rose Hathaway
zabiła Wiktora Daszkowa, Robert Doru nie umiał jej wybaczyć, bardzo długo
zbierał siły po tym jak bardzo dużo używał mocy ducha na odmianę Sonii Karp a
potem na próby przywrócenia do życia swojego brata. Ale nie tylko on miał coś zas
złe strażniczce Hathaway. także Tasza Ozera…
-Radze ci się zamknąć w tej chwil, bo….- Powiedziała
kobieta stojąca przy wyjściu do Sali (ta która przewróciła krzesełko)
-… bo co? Nic mi już nie możesz zrobić ani nic nie możesz
mi zaoferować.- Powiedział podnosząc głos, następnie kontynuował.- Tasza Ozera
także jest zła na Rose bo ta odebrała jej Dymitra Bielkova. Po tym jak Robert
pomógł jej uciec z więzienia…- Zaraz,, zaraz przecież ona miała być stracona.
-Jak to uciekła z więzienia?- Zapytałam wstając.- Przecież
ona została stracona.
-Czyli ty nic nie wiesz?- Zapytał Joshua patrząc na
mnie.- Tasza uciekła dzień przed egzekucją.- powiadomił mnie, popatrzyłam na
Lissę, która unikała mojego wzroku.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?- Zapytałam a w moim głosie
można było usłyszeć zarzut.
-Rose, uznaliśmy że tak będzie lepiej.- Powiedziała z
poczuciem winy na twarzy wreszcie na mnie patrząc.
-My czyli kto?
-Ja, Christian i nasi przyjaciele którzy byli obecnie na
dworze.- Popatrzałam na Dymitra, a na jego twarzy także było zaskoczenie. Czyli
mu także nikt nie powiedział. Usiadłam zrezygnowana na miejscu.
-Czy może pan kontynuować?- Zapytała sędzina.
- Tak oczywiście a więc po tym jak Tasza uciekła z
więzienia wraz z Robertem ukryli się, aby jakiś czas przeczekać i obmyślić
plan. Jak widać trochę im zajęło. Obydwoje zastanawiali się jak najbardziej
zranić Rose, w tym czasie Rose urodziła dzieci, założyła rodzinę. Zastanawiali
się czy nie wciągnąć w to dzieci jednak obydwoje nie mieli sumienia ranić
kilkulatków, wtedy postanowili że uderzą w Dymitra. Samo zabicie go byłoby ich
zdaniem za bardzo tandetne, dlatego chcieli żeby poszedł siedzieć. Wtedy
właśnie wpadli na pomysł z gwałtem, pozostało poszukanie idealnej dziewczyny,
padło na Elizabeth choć akurat na to wpadli przypadkowo. Nawet nie wiem jak. W
każdym razie to oni zorganizowali przeniesienie Elizabeth do Akademii św.
Władimira gdzie właśnie miała zacząć uczyć Rose i Dymitr. No a potem to
już oni dokonali sami część ich planu zaprzyjaźnili się z Elizabeth zabrali ją
na święta do Bai. I tam panna Town dostała na gwiazdkę bransoletkę, którą
założyła. I właśnie ta bransoletka dokonała resztę. W niej był czar wpływu
wprowadzony przez Roberta. Coś w stylu naszyjnika Rose tylko że o wiele
silniejszy i bardziej długotrwały. Miał on na celu po pierwsze zmuszenie
dziewczyny do wyjścia na spacer kiedy tylko Dymitr gdzieś wyjdzie, następnie
miał on wmówić jej, że została zgwałcona. Jak widać coś nie zadziałało bo może
i wyszła wtedy na spacer ale potem po powrocie do domu zachowywała się
normalnie a miała płakać panikować i ogólnie być raczej .. inna. No ale jak
wróciła już do domu do Rumunii poszła do ginekologa- bo przypomniała sobie- To
powiedział z kpina w głosie.- że została zgwałcona no a dalej to już poleciało.
-A jak pan wytłumaczy to. że znaleziono DNA oskarżonego
na ciele poszkodowanej?
-Możliwe że dali do próbki np. ślinę albo coś w tym stylu.
- A ekspertyza lekarza?
-Czar wpływu zadziałał także na niego uwierzył w każde
słowo dziewczyny.
-No dobrze ale to nie wyjaśnia jaki pan miał w tym
wszystkim udział?- Zapytała się pani prokurator.
-Ja im pomagałem.- Powiedział ze stoickim spokojem a we
mnie Aż się zagotowało.
-Ale dlaczego?- Zapytała pani adwokat.
-Bo…, bo obiecali mi że jeżeli wszystko się uda to będę
mógł być z Rose.- Powiedział spuszczając głowę.
-Nigdy bym z tobą nie była.- Powiedziałam prawie krzycząc
i wstając.
-Wiem i właśnie dlatego postanowiłem tutaj przyjść, tak w
zasadzie to współpracowałem z nimi tylko na początku, potem zacząłem sabotować
ich działania, a kiedy wyszła już ta sprawa z gwałtem skontaktowałem się z
panią adwokat.
-To dlaczego pojawiłeś się tak późno na rozprawie?-
Zapytałam
-Bo po pierwsze do końca nie wiedziałem czy będę miał
przyjść a po drugie jakieś- spojrzał na zegarek- 15 minut temu dopiero
przyjechałem.
-Proszę usiąść.- Powiedziała do mnie sędzina.- aby
potwierdzić pana wersję, Elizabeth Town musi zdjąć bransoletkę której nie widzę
na jej nadgarstkach.- Powiedziała, zerkając na dziewczynę i faktycznie nie
miała bransoletki ani ogólnie żadnej biżuterii.
-Niech podwinie nogawki.- moja siostra spojrzała
przestraszona na swoją mamę, w jej oczach wciąż były łzy.
-Ale…, ale.- Nie umiała się wysłowić.
-Proszę podwinąć nogawki.- Elizabeth spojrzała jeszcze
raz na matkę i widząc że ta kiwa głową, pochyliła się i podwinęła nogawki do
kostek. I faktycznie była tam srebrna bransoletka.- Proszę zdjąć bransoletkę.-
moja siostra powoli zaczęła odpinać biżuterię.- Teraz mi ją podaj.- Dziewczyna
wstała i podeszła do podestu sędziny, po czym wrzuciła łańcuszek do
przygotowanej torebki. Wtedy się zachwiała. Rozejrzała się nie pewnie po całej
Sali.
-Co się dzieje? Co ja tutaj robię?- Była bardzo
zdezorientowana.
-Co ostatnie pamiętasz?- Zapytała pani adwokat.
-Szłam na spacer w Bai, potem jak wróciłam z tego spaceru
aż do odlotu samolotu potem czarna plama.- Odpowiedziała.
-Czy zostałaś zgwałcona.- Zapytała ponownie pani adwokat.
W oczach Elizabeth dało się zobaczyć strach.
-Chyba… chyba nie.- Odpowiedziała choć nie była pewna.
- W takim razie zostanie pani odesłana na badanie
ginekologiczne, po nim sąd ogłosi wyrok.- Powiedziała sędzina, następnie
zwrócili się do Joshua.- A km jest dwójka ludzi z tyłu których kazał pan
zatrzymać?
-To jest Tasza Ozera i Robert Doru.- Powiedział.- Mają na
sobie czar kryjący.- Dopowiedział. Odwróciłam się i faktycznie jakaś
strażniczka właśnie zdejmowała Taszy naszyjnika Robertowi sygnet. I po chwili
gdy czar znikł mogliśmy zobaczyć Taszę, która praktycznie w ogóle się nie
zmieniła i Roberta który się postarzał od naszego ostatniego spotkania. Tasza
patrzała z nienawiścią na Josha, potem spojrzała na mnie a następnie na
Dymitra, odwróciłam się w stronę mojego męża, patrzył na swoją była przyjaciółkę
z nienawiścią.
-Czy chcą państwo zeznawać?- Zapytała sędzina winowajców.
-Nic nie zrobiłam i nie mam się z czego tłumaczyć.-
Powiedziała Tasza, jak ja nienawidzę tej kobiety.
- W takim razie kończymy na dzisiaj jutro odbędzie się
wydanie wyroku.- Powiedziała sędzina po czym wyszła z Sali.
Dymitr został jeszcze zamknięty w więzieniu, nie wiem
dlaczego skoro to oczywiste że on nic nie zrobił. Sama wróciłam do domu, gdzie
czekały już bliźnięta i opiekunka.
-Hej jak rozprawa?- Zapytała opiekunka, kiedy witałam się
z bliźniętami.
--Hej wyrok będzie jutro, opowiem ci co się wydarzyło
kiedyś indziej nie chce o tym mówić przy dzieciach.
-Dobra to ja lecę na razie.- Powiedziała wychodząc do
korytarza.
-Pa, i co byliście grzeczni?-Zapytałam Clare i Joanna.
-Oczywiście mamo.- Powiedział bardzo poważnie Joann, a
Clara go szturchnęła i chyba mu coś przekazała bo mój synek popatrzył na nią z
pode łba, co śmiesznie wyglądało u dzieci w ich wieku. – Wcale nie jestem
ponury. Mamo powiedz jej że nie jestem ponury.- Powiedział do mnie wskazując
palcem na Clare co było słodkie bo przy tym śmiesznie marszczył brwi i zaciskał
usta.
-Clarcia, twój brat nie jest ponury po prostu jest
poważny tak jak wasz tatuś kochacie tatusia prawda?- Powiedziałam kucając
przed nimi.
- Tak kocham tatusia, a gdzie jest tatuś i kiedy wróci?-
Zapytała Clara.
-Tatuś musiał wyjechać ale niedługo wróci, bo nas kocha i
nie zostawiłby nas samych.- Powiedziałam przytulając bliźnięta. Dzieci wtuliły
się we mnie.- to co idziemy się bawić?- zapytałam z uśmiechem na co dzieci od
razu pobiegły do pudła z zabawkami.
***
Następnego dnia wszyscy ponownie zebraliśmy się na Sali
sądowej. Sędzina usiadła na swoim miejscu i rozpoczęła swoje przemówienie.
-Wczoraj byliśmy już pewni, że Dymitr Bielkov jest winny
jednak po rozpatrzeniu zeznań wczorajszego niespodziewanego świadka musimy
przyznać, że się myliliśmy, wszystkie dowody wskazywały, że to właśnie
oskarżony jest winny. W tej chwili po badaniu ginekologicznym które zostało
przeprowadzone wczoraj po rozprawie okazało się że gwałt nigdy nie miał
miejsca. Dlatego Dymitr Bielkov jest uniewinniony, a w niedalekiej przyszłości
odbędzie się rozprawa przeciw Robertowi Doru i Taszy Ozera. Dziękuję bardzo i
zakańczam rozprawę.- Kiedy tylko sędzina wyszła wszyscy zaczęli wstawać, a ja
podbiegłam do Dymitra i mocno go przytuliłam.
-Nareszcie razem. – Powiedziałam do niego całując go,
odwzajemnił pocałunek uśmiechając się szeroko.
-Teraz już wszystko będzie dobrze.- Powiedział
przytulając mnie mocno.
Subskrybuj:
Posty (Atom)