środa, 22 lipca 2015

Księga II rozdział V

Dymitr z samego rana wyszedł na służbę, więc muszę sama odprowadzić bliźnięta do biblioteki gdzie spędzą czas aż do południa kiedy kończymy wraz z Dymitrem pracę. Clarę ubrałam dziś w śliczna zieloną sukienkę którą dostała w tym roku na urodziny od Abe, włosy zaplotłam jej w dwa warkoczyki. Joanna ubrałam w zwykłe spodnie i koszulkę z napisem „Zadzierasz z moją siostra? Zadzierasz też ze mną.” Kupiliśmy mu ta koszulkę kiedy byliśmy w wesołym miasteczku pół roku temu, gdy ja zobaczyliśmy po prostu musieliśmy ją kupić.
Zeszłam na dół, biorąc po drodze swoją torbę z ręcznikiem, wodą i rzeczami na przebranie. Moje dzieci czekały już na dole ze swoimi ulubionymi zabawkami. Clara miała lalkę którą nazwała Richell, a Joann misia Boba.
- No chodźcie. Bo się spóźnimy.- Powiedziałam do nich kierując się w stronę drzwi. Szybko podbiegły do mnie. Gdy tylko wyszliśmy na dwór, zamknęłam drzwi na klucz, po czym wzięłam bliźnięta za ręce.- A co wy takie ciche?- Spytałam zdziwiona, tym że nie są aż tak hałaśliwe jak zazwyczaj bywają.
- My nie chcemy iść do tych pań, nie możemy iść na twoje zajęcia mamusiu?- Spytała Clara ze słodką minką zbitego psa.
- Nie możecie, przecież wam to tłumaczyłam, tam muszę uczyć a gdybyście wy tam były to bym niczego nikogo nie nauczyła bo bym się wami zajmowała.- Powiedziałam ze smutkiem. Pomimo tego że wiedziałam że musze je zostawić w bibliotece i że nie mogę ich wziąć na zajęcia, nie chcę się z nimi rozstawać.  I to nie tak żebym się nigdy z nimi nie rozstawała w końcu przez te trzy lata musiałam trochę pracować, jednak teraz w nowym dla nich miejscu, bałam się je zostawiać, bałam się że może im się coś stać.- Ale pamiętacie chyba że dziś po zajęciach będziecie mieli pierwszą lekcję.- Powiedziałam już radośniej. Bliźnięta od razu się rozpogodziły i uśmiechy nie schodziły im z twarzy. Gdy doszliśmy do biblioteki, weszliśmy do środka.
Biblioteka była taka jaką można spotkać w każdej innej szkole. Kącik komputerowy przy którym już siedziało kilku uczniów, chociaż jeszcze się lekcje nie zaczęły. Stoją tu także stoły przy których uczniowie mogą korzystać z materiałów których nie mogą wypożyczyć, a reszta część pomieszczenia to ogromne regały na książki, tak wysokie że aby dostać się do najwyższych półek trzeba wejść na niewielką drabinkę która stoi przy jednej z półek. Gdy tylko weszliśmy podbiegła do nas starsza morojka.
- Witam, jestem Lucy. Rozmawiałam już ze Strażnikiem Bielkovem, który wszystko mi wyjaśnił, a także przekazał dwa numery telefonu tak w razie czego.- Powiedziała z uśmiechem.
- Dzień dobry.- Powiedziałam uśmiechając się.- A to jest właśnie Clara i Joann, mam nadzieję że nie będą sprawiać problemów.
- Nie z pewnością będą grzeczne.- Powiedziała Luzy ze śmiechem. Pożegnałam się z bliźniętami po czym wyszłam z biblioteki.
***
Gromadka uczniów już czekała na środku sali, wszyscy mieli na sobie stroje do ćwiczeń. Rozmawiali, śmieli się. Za pewne większość z nich widziało się po raz pierwszy od zeszłego roku szkolnego. Grupa liczyła sobie około 15 osób. Dopatrzyłam się w grupie 4 dziewczyn, reszta to byli chłopacy. Weszłam na salę, rzucając torbę na ławki. Wszyscy zwrócili się w moją stronę.
- Kogo to ja widzę. Wiedziałem że się jeszcze spotkamy, choć szkoda że nie ubrałaś tej ślicznej koszulki nocnej którą włożyłaś na nasze poprzednie spotkanie.- Powiedział niebieskooki brunet, którego miałam już okazję poznać. Na jego słowa większość chłopaków się zaśmiała.
- O widzę że podzieliłeś się z kolegami jak to się poznaliśmy, mam nadzieję że opowiedziałeś też tą część kiedy uciekałeś ze skulonym ogonem po tym jak nieźle dostałeś. No  a teraz widzę że chcesz dokładkę.- Powiedziałam i widziałam jak mu mina rzednie.
- Niby że dałem się zbić kobiecie?- Spytał chcąc się jeszcze popisać przed kolegami.
- O widzę że ktoś tutaj chce dokładkę. No i mamy pierwszego ochotnika do zaprezentowania podstawowych chwytów samoobrony. Zapraszamy.- powiedziałam zachęcając bruneta ręką do podejścia.
- Ale nawet rozgrzewki nie było.- Powiedział, oburzony.
- Czyli jak zaatakują strzygi to będziesz jeszcze się pół godziny rozgrzewał i dopiero wtedy zaatakujesz? Kiedy moroj którego miałeś bronić już dawno rozstanie się z życiem?- Powiedziałam wpatrując mu się w oczy i starałam się w moją wypowiedz włożyć jak najwięcej jadu. Chyba widział że nie wygra bo powoli do mnie podszedł.- Stań tutaj.- Powiedziałam wskazując miejsce u mego prawego boku, stanął jakieś pół metra ode mnie.- A więc myślę że każdy z was już nauczył się podstawowych chwytów samoobrony, a nawet jak zaatakować przeciwnika.- Wszyscy nowicjusze ustawili się w półkolu wokół nas, było ich 14 czyli druga grupa musi mieć 16 osób. Wszyscy wpatrywali się w nas oczekując jakiegoś ruchu. - Po pierwsze...- Podniosłam jeden palec i wykonałam szybki obrót i wykop, moja stopa trafiła w szczękę bruneta pod takim kontem że nie mogło mu to nic zrobić, ale to na pewno poczuł. Wróciłam do poprzedniej pozycji.- ... trzeba bronić głowę. Jak widzimy u naszego kolegi ten punkt trochę nawala, nie wspomnę o szybkości.- Powiedziałam, spoglądając na chłopaka który właśnie trzymał się za szczękę, widać było że go boli, ale gdy tylko zobaczył mój wzrok spuścił rękę i się wyprostował, obserwując mnie.- A teraz sprawdzimy jak tam z obroną tułowia u ..?- Spojrzałam na bruneta pytająco.
- Josh Tuck.- Powiedział.
- ...u pana Tucka.- Znowu wykonałam obrót i zamierzyłam się do kopnięcia ponownie Josha, tym razem w wątrobę, jak tylko Josh zaczął się w naprawdę szybkim tempie ustawiać w pozycji aby obronić tego kopniaka, wykonałam szybki obrót i trafiłam go bokiem ręki  (to miało go tylko zaboleć a nie coś mu uszkodzić) w udo. I ponownie wróciłam do pozycji z której wyszłam, a nowicjusz zszokowany stał jak słup soli nie wiedząc co się stało.- Jak widzimy pan Tuck świetnie by sobie poradził z obroną tułowia, tylko że nie zauważył tego że mogę zmienić tor, a to duży błąd, nie można liczyć na to że strzyga będzie przewidywalna, trzeba ją cały czas obserwować. No dobrze to było tylko takie wprowadzenie, a teraz 10 okrążeń wokół sali. Ktoś ma jakieś pytania?- Spytałam wpatrując się w zszokowanych nowicjuszy.
- Jak to możliwe że poruszasz się tak szybko?- Spytała dziewczyna, która była chyba o jakieś 5 cm wyższa ode mnie, miała ciemne lokowane włosy, które w zadziwiający sposób przypominały moje, oczy miała także bardzo podobne do moich, o cerze nie wspominając. Szybko powstrzymałam się i odpowiedziałam:
- Przede wszystkim praktyka, ale także duża ilość ćwiczeń i dobrzy nauczyciele, mam nadzieję że ja także będę dobrą nauczycielką. Jak się nazywasz.
- Jestem Elizabeth Town, przyjechałam tutaj z akademii w Rumunii.- Powiedziała.
- Aha dobrze, no to są jeszcze jakieś pytania?- Spojrzałam na wszystkich wyczekująco, widziałam że mieli masę pytań ale chyba nie chcieli być tymi którzy je zadadzą.- Skoro nie to już 10 kółek. Ty także.- Powiedziałam do Josha który się wahał. Gdy wszyscy zaczęli już rozgrzewkę, podeszłam do swojej torby i wyjęłam z niej telefon. Wyszłam na korytarz skąd wciąż obserwowałam uczniów. Wybrałam numer. Po 2 sygnałach usłyszałam głos mojej matki.
- Halo? Rose? Jak miło że dzwonisz.- Powiedziała.
- Mamo kim jest Elizabeth Town?- Przeszłam od razu do rzeczy.
- Nie wiem nie znam nikogo o takim nazwisku. A dlaczego pytasz.?- Spytała zaskoczona.
- Bo właśnie zaczęłam uczyć w akademii i spotkałam nowicjuszkę która zadziwiająco mnie przypomina.
- Nie wiem, radziłabym ci raczej zadzwonić do Ibrahima, to do niego jesteś w końcu głównie podobna.- W tym miała rację.
- No dobra dzięki to ja do niego zadzwonię. Pa mamo zadzwonię później.- Powiedziałam i się rozłączyłam. Wybrałam numer do Abe. Gdy tylko odebrał powiedziałam.
- Kim jest Elizabeth Town?
- Nie znam nikogo takiego.- Usłyszałam w jego głosie niepewność.
- Nie udawaj przecież słyszę, że wiesz o kim mówię, i liczę że mi to wszystko wyjaśnisz.

Księga II rozdział IV

Aula od ostatniego mojego pobytu tutaj diametralnie się zmieniła. Z przodu był podest o 1 m wysokości, na ścianie po prawej było 5 okien zaczynających się metr nad ziemią, a kończących się pod sufitem, przy każdym oknie były dwie długie zasłony z jakiegoś czerwonego (wyglądającego na ciężki) materiału. na ścianie po lewej było wymalowane duże drzewo na którym były wszystkie rodziny królewskie umieszczone na pniu, w koronie było umieszczone godło rodu Dragomirów a także zdjęcie Lissy jako królowej. Znowuż w korzeniach drzewa był wizerunek świętego Władimira, jako patrona naszej szkoły. Po środku było przejście odznaczające się ciemnym dywanem, po obu stronach przejścia były ustawione rzędy krzeseł, te z przodu były zarezerwowane dla grona pedagogicznego, a te z tyłu dla wszystkich uczniów akademii.
Wraz z Dymitrem skierowaliśmy się do krzeseł z przodu przy samym oknie, żeby nie rzucać się w oczy. Na razie w auli było niewiele osób, zaledwie jakieś 30 uczniów i kilku nauczycieli którzy studiowali swoje grafiki zajęć. Z nauczycieli którzy byli już na sali żadnego nie znałam co świadczyło tylko o tym jak bardzo zmieniała się ta szkoła od kiedy tu uczęszczałam.
-Mamo nudzi mi się.- Poskarżyła się Clara siedząca na moich kolanach.
- Mi też. -Dorzucił Joann.
- Jeszcze chwilkę musimy poczekać aż wszystko się rozpocznie, ale kiedy się już zacznie to wszystko szybko pójdzie.- Powiedział mój ukochany.
- Dlaczego musimy tutaj być?- Spytała Clara, naburmuszona.
- Ponieważ my musimy tu być a nie mamy z kim was zostawić.- Powiedziałam dobitnie.
- To głupie.- Odpowiedziała moja córeczka.
- Tak wiemy, ale za kilka lat będziesz to musiała przetrwać tylko że siedząc tam z tyłu.- Powiedziałam wskazując palcem na wolne miejsca z tyłu.
- No dobra a jak obiecamy wam pierwszą lekcję walki po uroczystości, to będziecie spokojne i przestaniecie marudzić.- Powiedziała Dymitr uśmiechając się szeroko, spojrzałam na niego zdziwiona, bo jak na razie to właśnie on się sprzeciwiał przeciw nauce naszych dzieci już w wieku 4 lat.
- Naprawdę?!- Wykrzyknęła Clara wraz z Joannem równocześnie.
- Oczywiście na początek nie będzie to nauka wbijania kołka w serce strzygi ani nic podobnego tylko podstawowe ruchy samoobrony.- Powiedziała mój mąż.
Musieliśmy skończyć naszą rozmowę bo nadszedł czas rozpoczęcia i aula zaczęła się zapełniać. Niektórzy zarówno uczniowie jak i nauczyciele dziwnie na nas zerkali. Postanowiliśmy ignorować te spojrzenia, gdy już cała sala była zapełniona na podest wszedł dyrektor Loren. Miał na sobie czarny garnitur i czerwony krawat. Podszedł do mównicy i wygładził na podstawce swoje notatki, po czym spojrzał na salę.
- Witam wszystkich bardzo serdecznie w nowym roku szkolnym. Ten roku zapowiada się bardzo obiecująco. Do naszej szkoły dołączyło w tym roku aż 20 dziewcząt które będą się uczyły na strażniczki, z czego wynika że w naszej szkole będzie się uczyło aż 44 dampirki co jest wręcz rekordową liczbą. W sumie liczba naszych uczniów będzie wynosiła 529 osób zarówno Morozów jak i dampirów. Jesteśmy wszyscy bardzo dumni z naszych uczniów którzy co roku są coraz lepiej szkoleni, oraz odkrywają coraz to nowsze talenty. Dobrze teraz przejdźmy do grona pedagogicznego. Jak zapewne już wszyscy wiedzą, w tym roku dołączy do grona wspaniała dwójka strażników, jak niektórzy ich określają „żywe legendy”. Zabili więcej strzyg niż nie jeden strażnik w życiu widział. Strażnik Dymitr Bielkov oraz strażniczka Rosmarie Hathaway- Bielkov.- Na Sali wybuchły oklaski. Dyrektor szybko zaczął wszystkich uspokajać.- No jak widzę cieszycie się z przyjazdu naszych czołowych strażników. No dobrze na zajęcia państwa Bielkov będzie uczęszczało 30 najlepszych uczniów naszej szkoły, mam nadzieję że wiecie jakie to wyróżnienie. Do naszej szkoły w tym roku dołączyło także 10 uczniów z akademii w Rumunii, Rosji, Polsce, Kanadzie, Meksyku a także z Hiszpanii. Mam nadzieję że powitacie ich miło. A teraz uważam rok szkolny za rozpoczęty.

Księga II rozdział III

Tydzień który czekał nas do rozpoczęcia roku minął. Jutro rozpoczęcie, a ja czuję że nie jestem gotowa, Dymitr co prawda przekonuje mnie że nauka nie jest taka zła jak sam określił że uczniowie nie mogą być jacyś specjalnie źli. Ale po tym jak jednego z nich spotkałam myślę że to będzie trudne. Było to dwa dni temu w nocy, na moje nieszczęście. Dymitr zasnął a ja jeszcze leżałam rozmyślając kiedy usłyszałam jakiś hałas. Szybko wzięłam kołek i zeszłam na dół gdzie po obejściu wszystkich pokoi stwierdziłam że jest pusto, kiedy znowu usłyszałam hałas dobiegał z ganku. Powoli podeszłam do drzwi, nasłuchując. Kolejny dźwięk, jak najszybciej otworzyłam drzwi, uderzając w coś. Rozległ się jęk bólu, ale zignorowałam go i przyparłam przeciwnika do ściany domu. Był to dampir, za pewne jakieś 19 lat, z 15 cm niższy od Dymitra, brązowe oczy, chytre niebieskie oczy, które patrzyły teraz na mnie figlarnie.
- Co tu robisz?- Spytałam ostro.
- A jak myślisz, przyszedłem zobaczyć co jest grane. W zeszłym roku jak wyjeżdżałem była tu mała chatka a teraz domek. Chciałem zobaczyć co jest.
- No to zobaczyłeś, a teraz się stąd zwijaj.- Warknęłam.
- A właściwie to kim ty jesteś? Jakoś nie kojarzę cię ze szkoły a znam tu wszystkich.- Zignorował mój nakaz.
- A co ci do tego.- Powiedziałam puszczając go. Szybko skorzystał z okazji i teraz to on mnie przyciskał do ściany. Nie wytrzymałam.- Sam się o to prosiłeś.- Powiedziałam wymierzając mu kopniaka w kroczę, a następnie uderzając go kolanem w nos. – A teraz nie chcę cię tu widzieć.
- Policzymy się na lekcjach.- Powiedział z wyrazem bólu na twarzy i powoli pokuśtykał w stronę szkoły.
- Już ja się z tobą policzę.- Powiedziałam choć wiedziałam że mnie nie usłyszy. Oparłam się o ścianę. Ciekawe czy będzie tutaj więcej takich asów, mam nadzieję że nie bo po moich lekcjach połowa klasy może wyjść w nie najlepszym stanie. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Oj to byłby piękny widok i z pewnością już by nie dokazywali. Nagle przy mnie stanął Dymitr, byłam tak pochłonięta wizją uczniów bojących się mnie że nawet nie usłyszałam jak nadchodził. Spojrzałam na niego, spoglądał na mnie z niepokojem.
- Co tu robisz Rose?
- Usłyszałam że ktoś jest na zewnątrz i poszłam sprawdzić.
- I co był ktoś?
- Tak jakiś uczeń, ale już uciekł.- Powiedziałam.
- Chyba go nie pobiłaś?- Spytał z nadzieją.
- No niestety sam się o to prosił.- Powiedziałam wzruszając ramionami i pokazując mu w ten sposób że nie miałam innego wyboru.
- Rose nie możesz bić każdego kto choć trochę ci podpadnie.- Powiedział zrezygnowany.
- On mnie przyparł do ściany i nie dał mi się ruszyć, musiałam go jakoś ustawić.
- Może nie przyparł by cię do ściany gdybyś się choć trochę ubrała.- Dopiero teraz spojrzałam na to co mam na sobie. No tak wychodząc z domu nie zarzuciłam na siebie nawet szlafroku i zostałam w samej kusej koszuli nocnej.
- No dobra, zostawmy to.- Powiedziałam, zbywając go i wchodząc do domu. Zamykając drzwi ruszył za mną.
Gdy byliśmy już u siebie w sypialni, położyliśmy się spać. Przytuliłam się do mojego ukochanego, który po chwili już spał jednak  ja nie mogłam. Wciąż myślałam o tym jak to będzie wszystko wyglądało, jak to będzie postawić się w roli nauczyciela a nie ucznia, może zrozumiem wreszcie dlaczego nauczyciele za mną nie przepadali?
Odrzuciłam te myśli skupiając się na rzeczywistości. Jutro o 8:00 miało być rozpoczęcie, musiałam przygotować dla siebie oficjalny strój strażnika, oczywiście Dymitr miał swój przygotowany już od dłuższego czasu. Pomimo tego że jesteśmy razem już od 5 lat to jeszcze nie przejęłam od niego jego uporządkowania. A może to i lepiej jakoś ten nasz związek musi się równoważyć. Clara i Joann mają iść na rozpoczęcie razem z nami, bo akurat wtedy nie byłoby z kim ich zostawić, wszyscy mieli być a rozpoczęciu.
- O widzę że ktoś wziął się za przygotowania do rozpoczęcia.- Usłyszałam za sobą głos mojego ukochanego, który jak zawsze podszedł mnie tak że go nie usłyszałam.
- Kiedyś trzeba nie?- Spytałam odwracając się do niego. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi ciemnymi oczami z rozbawieniem.
- Idziesz z nami na spacer, Clara i Joann chcą się pobawić.
- No jasne. Już idę.- Poszłam za Dymitrem na dwór biorąc pod drogą katanę. Clara i Joann już biegały po dworze.- Były takie roześmiane.
- Mamo tato! Pobawimy się w chowanego?- Spytał Joann. Spojrzałam na Dymitra, który już się uśmiechał.
- No jasne.- Powiedziałam.- Tylko bez oszukiwania.- Ostrzegłam je. Clara i Joann mogli się porozumiewać bez słów, umiały wyczuć jak czuje się drugie , gdzie jest, a także jak się dobrze postarały to przekazać konkretne słowa. Umiały także się nawzajem blokować, kiedy jedno nie chciało żeby to drugie je wyczuwało po prostu można powiedzieć że odcinało swoją więź a kiedy już chciało znowu się kontaktować z drugim po prostu ponownie się podłączało do jego podświadomości.
- Przecież my nigdy nie oszukujemy.- Powiedziała Clara, słodko się uśmiechając.
- Już my znamy te wasze numery.- Powiedział Dymitr.
- No dobrze.- Powiedziały, wyłączając „połączenie mentalne” co dało się zobaczyć po przez małą iskierkę która między nimi przemknęła. I Tak zaczęliśmy się bawić jako pierwszy szukał Dymitr.
***
Już dzisiaj rozpoczęcie roku. Nie powiem trochę się denerwuję, w końcu od dziś zacznę lekcję z nowicjuszami, a zaledwie kilka lat temu sama byłam nowicjuszką.
- Nie zamartwiaj się tylko lepiej jedz, bo ostygnie.- Powiedział do mnie Dymitr, wskazując na moją jajecznicę.
- Po prostu się denerwuję.- Powiedziałam.
- Nie ma przed czym. Jak sama wiesz ja już uczyłem i powiem ci że nie było tak źle choć o tobie ludzi wtedy nie najlepiej się wyrażali.
- Tak wiem, ale byłam sama a nie 20 takich jak ja.
- Zawsze możesz na nich użyć trochę swojego temperamentu… a przynajmniej na tyle żeby nic im się nie stało.- Powiedział uśmiechając się pokrzepiająco. Jak to możliwe że ten wspaniały face który siedzi naprzeciwko mnie zechciał ze mną być. Brązowe oczy w które mogłabym wpatrywać się godzinami, patrzyły na mnie z wiarą.
- Dzięki.- powiedziałam, uśmiechając się.

Księga II rozdział II

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk mojego dzwonka. Szybko wyjęłam telefon z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz : Eric. Odebrałam
- Cześć, co tam?- spytałam.
- Hej, miałaś dać znać jak będziesz lądować, ale chyba zapomniałaś.- usłyszałam ciepły głos Erica.
- Wiesz było tyle zamieszania, musiałam znaleźć strażnika który miał mnie odwieźć do Akademii i wyleciało mi z głowy.
- Domyślam się, a jak tam jest wszystko w porządku? Jesteś już na miejscu?
- Tak jestem już na miejscu ta szkoła jest z dwa razy większa niż nasza, już się w niej zgubić zdążyłam.
- Oj Lizi ty to masz talent do gubienia się. Jest miejsce gdzie się nie zgubisz?- Powiedział, a ja oczami wyobraźni widziałam na jego twarzy uśmiech.
- Oczywiście że nie. Dobrze wiesz że mam dość słabą orientację w nowym miejscu.- Powiedziałam z udawaną urazą.
- Tak wiem, dasz radę, używaj planów szkoły a wszędzie dotrzesz. A poznałaś już kogoś?
- Nie ogólnie tu jeszcze nie ma zbyt dużo ludzi. Dopiero za tydzień wszyscy maja się zjeżdżać. O wiesz co mam mieć zajęcia z Dymitrem Bielkow i Rosmerie Hatheway- Bielkow.
- Naprawdę? Słyszałem że są na prawdę dobrzy. Masz ty szczęście.
- Nie wiem nikogo tu nie znam.
- Dasz radę.- Powiedział z wiarą w głos. Spojrzałam na zegarek który miałam na ręce, za 15 minut kolacja.
- Wiesz co muszę kończyć za chwile mam kolację.
- Dobra nie będę cię zatrzymywał. Pamiętaj żeby pisać. Na razie.- Powiedział z udawanym entuzjazmem.
- Na razie.- Powiedziałam i się rozłączyłam.
Włożyłam telefon z powrotem do kieszeni i usiadłam na łóżku. Muszę tu przetrwać. To była jedyna moja myśl. Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi zabierając ze sobą klucze. Wyszłam z pokoju i skierowałam się w korytarz po prawej bo to właśnie tam za rogiem znikała właśnie grupka dziewczyn stwierdziłam że pewnie idą na stołówkę więc poszłam za nimi. Okazało się że do stołówki faktycznie nie było ciężko dojść, zaledwie dwa zakręty i już byłam przed drzwiami. Po chwili wahania, sięgnęłam do klamki i wtedy usłyszałam jak ktoś woła:
- Rose zaczekaj.- Docisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi, w tym samym czasie obejrzałam się także przez ramię aby zobaczyć kto to kogo woła, w połowie korytarza był wysoki mężczyzna, chyba ten z  sali gimnastycznej po za nim w korytarzu nie było nikogo a on patrzał prosto na mnie. To mnie musiał wołać ale przecież ja nie jestem Rose. Kim u diabła w ogóle jest Rose? W czasie moich rozmyślań brunet juz zdążył się zbliżyć do mnie na metr i przystanął wpatrując sie w moją twarz. Był naprawdę przystojny.- Przepraszam pomyliłem się.- Powiedział i odwrócił się do nie tyłem ruszając w stronę z której przyszedł jeszcze zanim zniknął za rogiem obejrzał się i na jego twarzy było widać niedowierzanie, zdziwienie.

****
Rozpakowywałam właśnie rzeczy bliźniąt do ich nowych szafek, w naszym nowym domu na terenie Akademii. Kto by pomyślał że tu jeszcze kiedyś wrócę, myślę że nikt. Ja Rose Hathaway która chciała jak najszybciej urwać się z tej szkoły i wreszcie być strażnikiem Lissy. A teraz jestem tu znowu i to w dodatku mam uczyć nowicjuszy. Kidy Lissa miesiąc temu zaproponowała nam abyśmy sie przenieśli do Akademii św. Władimira i uczyli nowicjuszy w zasadzie od razu się zgodziliśmy, na dworze i tak nic do roboty specjalnie nie mieliśmy tylko siedzenie na nudnych naradach Lissy, nic ciekawego a nauka była korzystną opcją którą wykorzystaliśmy, oczywiście problemem było co z bliźniakami, ale Lissa postanowiła wyremontować dla nas starą wartownię. Teraz ta wartownia wyglądała znacznie inaczej niż wtedy kiedy byliśmy tu z  Dymitrem przed atakiem na Akademie. Teraz miała dobudowane piętro, dół tez był wyremontowany. Z zewnątrz była z drewna pomalowana na brązowo i zielony dach.  Przed domem był taras. Gdy wchodziło się do domu pierwszym pomieszczeniem był salon urządzony bardzo skromnie ale przytulnie, dalej po przeciwległej ścianie znajdują się drzwi do kuchni, która jest bardzo jasna i przestrzenna. po prawej od drzwi są schody na górę, wchodzi się do małego korytarzyka  z którego są trzy drzwi jedne do łazienki, drugie do mojej i Dymitra sypialni a trzecie do pokoiku bliźniąt. Wszystkie pomieszczenia są urządzone bardzo przestrzennie i wygodnie. Ściany w każdym pomieszczeniu są innego koloru w salonie zielone, w kuchni żółte, w łazience niebieskie u nas w sypialni czerwone a u bliźniąt białe. W pokoiku bliźniąt są białe szafki z kolorowymi drzwiczkami i szufladami, 2 kolorowe łóżeczka z podpisanymi imionami Joann i Clara, a także jedna cała ściana na której mogą tworzyć dzieła co zresztą zaczęły już robić. Stwierdziły że rozpakowywanie rzeczy jest za nudne i porysują, teraz właśnie kłóciły sie o żółtą kredkę.
- Oddaj ją pierwsza złapałam.- Mówiła Clara, która była już śliczna 3 letnią dziewczynką, miała śliczne ciemno brązowe włosy które były podobne do moich ale o wiele bardziej się kręciły. Ogólnie ludzie mówili że jest młodszą wersją mnie.
- Ale ja jestem starszy i mam pierwszeństwo.- Odpowiedział Joann wzmagając wysiłki o kredkę, Joann znowuż to był czysty Dimitr w mniejszej wersji.
- A co to za kłótnie?- Spytałam przysiadając przy nich.
- Mamo bo on mi zabiera kredkę.- Poskarżyła się Clara.
- Ale to ja ją teraz chciałem wziąć.- Odparł Joann.
- A nie możecie się podzielić teraz na przykład koloruje nią Clara a potem ty?- Spytałam popatrując na nich.
- To dlaczego to ona nie może zaczekać?- Spytał wzburzony Joann jaki on był słodki gdy się denerwował, marszczył brwi i zaciskał piąstki.
- No to skoro nie chcecie się dzielić to żadne z was nie dostanie żółtej kredki.- Powiedziałam i odebrałam od Clary kredkę.
- Ale mamo- Jęknęli
- Skoro nie umiecie się dzielić, to w ogóle jej nie dostaniecie.- Powiedziałam stanowczo kładąc kredkę na szafce w niedostępnym dla ich rączek miejscu. Niezadowolone wróciły do kolorowania chociaż co chwile zerkały na kredkę, i znowu chyba prowadziły wewnętrzną rozmowę, której nikt nie mógł podsłuchać. Wiedziałam że spór o kredkę jest załatwiony teraz kombinowały zapewne jak ją zdobyć, dlatego tez mówiły do siebie w myślach.
Usłyszałam, że na dole drzwi się otwierają, czyli Dymitr wrócił. Skierowałam się na dół uśmiechając się pod nosem, bo byłam ciekawa co tym razem bliźnięta wymyślą aby zdobyć kredkę. Mój ukochany właśnie zdejmował swój ukochany płaszcz.
- A ty co się tak uśmiechasz?- Zapytał widząc mój uśmiech.
- Zastanawiam się co znowu wymyślą nasze małe zuchy aby zdobyć kredkę.- Powiedziałam podchodząc do niego i dając mu całusa.
- Jaką kredkę?- Spytał z niepokojem.
- Spokojnie nic im nie będzie.- Powiedziałam wiedząc, że już zaczyna mieć najgorsze myśli.- Położyłam im żółta kredkę na szafce, bo nie chcieli się nią dzielić i się o nią kłóciły.
- A co jak spadną?- Spytał z niepokojem.
- Nie spadną, najprawdopodobniej właśnie w tej chwili Joann daje Clarze tą kredkę jako że jest dobrze wychowanym facetem. Tak jak jego tatuś.- Powiedziałam i przytuliłam się do Dymitra.
- To chodźmy zobaczyć co porabiają nasze maluchy.- Powiedział prowadząc mnie na górę. Zajrzeliśmy przez uchylone drzwi do pokoju i faktycznie tak jak mówiłam Joann kolorował czerwoną kredką a Clara miała żółtą która jeszcze 2 minuty temu leżała na szafce.
- Jak one to robią?- Zapytał szeptem mój mąż.
- Po prostu mamy bardzo inteligentne dzieci.- Odpowiedziałam. Chodź na dół nie będziemy im przeszkadzać. – Gdy ruszyliśmy na dół zagadnęłam Dymitra.- A co tam w szkole?
- Zwyczajnie dyrektor przydzielił nam godziny tak że będziemy pracować do południa w poniedziałki, wtorki i piątki a w czwartki i środy po południu. Większość godzin mamy razem choć kilka będziemy mieć osobno i w tym czasie drugie z nas ma służbę przy bramie. Bliźnięta możemy zostawiać pod opiekę bibliotekarek.- usiadłam przy stole w kuchni a Dimka podszedł do blatu.- Chcesz może herbaty?
- Tak poproszę. A coś jeszcze ciekawego się działo? Spotkałeś kogoś?- Spytałam
- Nie ale wiesz co zobaczyłem dzisiaj dziewczynę bardzo podobną do ciebie.- Powiedział bardzo poważnie wyjmując saszetki do herbaty.
- Czyżbym miała klona?- Zaśmiałam się.
- Raczej nie bo jak się odwróciła do mnie twarzom to miała inne rysy twarzy i miej zadziorny wyraz twarzy.- Powiedział wyraźnym rozbawieniem
- Ej ja wcale nie jestem zadziorna.- Obruszyłam się.
- Jesteś jesteś. Powiedział nachylając się nade mną.- I za to cię kocham.- powiedział i mnie pocałował, a ja jak zawsze mogłabym się w tym pocałunku zatracić, jednak Dymitr odsunął się powracając do robienia herbaty.
- Ja ciebie też.

Księga II rozdział I

Przebudziłam się kiedy samochód z szarpnięciem zatrzymał się na parkingu. Wyjrzałam przez okno, zobaczyłam wielki gmach szkoły im. Świętego Wladimira. W zasadzie jest bardzo podobna do tej w Rumuni, z tym, że jest większe. Jest Bardzo dobrze oświetlona, gdyż pomimo tego, że jest noc mogłam ujrzeć najmniejsze szczegóły wszystkich rzeźbień. Rok szkolny się jeszcze nie zaczął więc oświetlony był tylko internat, gdzie w niektórych oknach były pozapalane światła i było widać grupki osób siedzących w pokojach.
Wyszłam z czarnej terenówki, która odebrała mnie z lotniska. Kierowca który mnie tu przywiózł – dampir, strażnik, brunet pewnie z jakieś 1,8m przedstawił się jako strażnik Smith ( ale tradycyjne nazwisko) – teraz wypakowywałam swoje torby z bagażnika. Nagle otworzyły się drzwi budynku i wyszła z nich kobieta. Miała 1,75 wzrostu, ciemne włosy. Była to dampirka. Podeszła do mnie szybkim krokiem i uśmiechnęła się pogodnie.
- Witam, jestem strażniczka Lucy Rarak, dostałam zlecenie zaprowadzenia cie do twojego pokoju, a następnie do dyrektor Loren. Chodź. – Ruszyła szybkim krokiem w stronę drzwi. Obejrzałam się jeszcze na moje bagaże, które stały przy samochodzinie. Szybko wzięłam moją torbę podręczną i pobiegłam za strażniczka Rarak która dotarła już do drzwi. Gdy weszłam do holu zobaczyłam schody zaraz naprzeciwko drzwi nieco po lewej była recepcja przy której stała strażniczka i rozmawiała z recepcjonistą. Gdy mnie zobaczyła, szybko pożegnała się z kobietą za ladą i wzięła kluczyk do pokoju. Ruszyła w moją stronę.
- To kluczyk do twojego pokoju, będziesz mieszkać z Vanessa Skott z którą będziesz w jednej klasie. Nie ma jej jeszcze, przyjedzie dopiero dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego zresztą jak większość uczniów. W tej chwili w internacie są dziewczyny które już przyjechały lub zostały tu bo nie miały gdzie pojechać. – Powiedziała i ruszyła w stronę schodów, a ja za nią. W zasadzie to u mnie w szkole też tak było. Ja raczej wyjeżdżałam do mojej matki. Ojca nigdy nie poznałam. Jedyną moją rodziną którą znam jest moja matka i jest ona „ dziwką sprzedającą krew” jak to się często określa. Mówiła że mój ojciec był jedynym porządnym klientem, a o mnie nic nie wie „ Bo tak jest lepiej” – Powiedziała kiedyś, a ja nie wnikałam. Moja matka jest piękną kobietą, ma ciemne włosy i zielone oczy, karnację raczej jasną. Można by ją wsiąść za morojkę, gdyż jest także wysoka i szczupła. Ja raczej nie jestem do niej podoba mam może z 1,65 wzrostu czyli jestem od niej niższa o jakieś 15 cm, mam ciemne włosy możliwe, że po niej ale oczy i karnacja to inna bajka. Oczy mam piwne, a karnację ciemną czyli te cechy raczej odziedziczyłam po ojcu. Pewnie niektórzy zastanawiają się dlaczego nie poszłam w ślady matki. Oczywiście pewnie i bym poszła gdyby nie to że od dziecka przebywałam wśród chłopców którzy wiadomo jak to chłopcy bili się. No i ja także często wdawałam się z nimi w bójki albo przyjmowałam zakłady, że z nimi nie wygram i tu się mylili. Wygrywałam w zasadzie wszystkie walki zauważyła to moja matka i wysłała mnie do akademii. Tam nauczyłam się wszystkiego na temat walki i zaczęłam bardziej kontrolować swoje ruchy. Szybko stało się jasne że jestem najlepsza na roku, no i w nagrodę wysłali mnie do najlepszej Akademii na świecie czyli Akademia św. Władimira w Montanie. W rumuńskiej akademii byłam już trzy lata, miałam tam przyjaciół nawet ostatnio zaczęłam chodzić z Ericem. To właśnie on jako pierwszy się do mnie odezwał w nowej szkole i to nie określeniem „ta nowa”, a także był pierwszym którego pobiłam za to że do mnie zagadał, no dobra może o pobiciu tu nie można mówić w końcu uderzyłam go tylko w brzuch a dokładniej kopnęłam. Pamiętam ten dzień jakby zdarzył się wczoraj, siedziałam właśnie na schodach przy dormitorium, obok mnie przechodziły co jakiś czas grupki uczniów i zawsze dało się usłyszeć dwa słowa ta nowa.  Najczęściej ich olewałam aż nadszedł blondyn, niebieskie oczy, wysoki z pewnością 1,8, bardzo przystojny. Gdy przechodził obok mnie podniósł na mnie wzrok i co najdziwniejsze przystanął. Uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę „Cześć jestem Eric Karford, a ty jesteś…” nie zdążył dokończyć bo kopnęłam go w brzuch, instynktownie złapał się za brzuch choć w mojej pozycji nie mogłam wymierzyć porządnego kopniaka. „Nie nazywaj mnie tą nową” powiedziałam podkreślając dwa ostatnie słowa. On tylko się uśmiechnął i powiedział „Chciałem powiedzieć Elizabeth Town. Ale skoro tak stawiasz sprawę to do następnego.” Powiedział i odszedł a ja zszokowana wpatrywałam  się w jego plecy. Jaka z ciebie idiotka Lizi mówiłam sobie. Przy następnej okazji przeprosiłam go za swoje zachowanie a on zapoznał mnie ze swoja paczką która potem stała się również moja paczką. Wszyscy sądzili że między mną a Ericem cos jest , musze powiedzieć że Ne miałabym nic przeciwko ale nie miałam dość odwagi aby coś zacząć i tak zeszło nam to trzy lata. Dokładnie 2 godziny przed tym jak dowiedziała się że wyjeżdżam pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Byłam załamana. Wszyscy mi gratulowali bo to dla mnie szansa na lepsze życie na większe możliwości w karierze strażniczki, ale ja nie chciałam takiej szansy skoro nie miałam tam mieć nikogo bliskiego. Ale cóż nie było innej opcji chycałam się wymigać ale szkoła zarządziła i nie miałam innych argumentów, prosiłam w takim razie żeby ktoś pojechał ze mną ale nie jest tylko jedno wolne miejsce, no i tak znalazłam się tutaj. O wyjeździe dowiedziałam się 2 miesiące temu cały ten czas spędziła z przyjaciółmi, obiecali mi że będą do mnie pisać a ja do nich. Z Ericem najtrudniej było mi się pożegnać, wiedziałam zresztą że jest mu tak samo ciężko jak mnie. No i w taki sposób znalazłam się tutaj, z dala od mamy, z dala od przyjaciół, z dala od znajomego miejsca,  z dala od całego mojego życia.
Przybyłam do nowej szkoły nowego świata znowu będę „tą nową”. Nie znam tu nikogo, nie znam szkoły, nie znam zwyczajów, nie wiem nic co by mi pomogło. Jedno dobre że mama nauczyła  mnie języka.
-Jesteśmy.- z zamyślenia wyrwał mnie głos strażniczki. No ładnie nawet nie wiem jak dojść do swojego pokoju. Strażniczka otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka.
Pokuj był nie duży naprzeciw ległej ścianie było okno z którego na pewno w dzień wpadało dużo światła. Pod oknem stało biurko dla dwóch osób z dwiema lampkami. Po obu stronach biurka stały łóżka z pomarańczową narzutą, nad nimi szafki na drobiazgi. Bliżej drzwi stały szafy na ubrania do wieszania i do składania. Ściany były pomalowane na wyblakły pomarańcz.
- Będziesz Spałą po prawej stronie. Wszystkie meble po prawej stronie są do twojej dyspozycji. No to chodźmy dalej. Miałam cię jeszcze zaprowadzić do dyrektora.- Odłożyłam torbę na łóżko i wyszłam z pokoju.
Poszłam za strażniczką i teraz bardziej uważałam na to gdzie idziemy, co na niewiele się zdało bo już po paru zakrętach nie miałam zielonego pojęcia gdzie jesteśmy. Wszystkie korytarze wyglądały tak samo. W końcu dotarłyśmy do drzwi z napisem „Sekretariat i biuro dyrektora”, weszłyśmy do środka. Było to duże pomieszczenie. Przy drzwiach stały w rzędzie krzesła- chyba często bywają tu uczniowie. Był tu wysoki blat za którym siedziała kobieta, starsza morojka, miała czarne włosy z siwymi pasemkami. Ubrana była w zielony żakiecik.
-Dzień dobry.- przywitałam się . Kobieta podniosła wzrok znad papierów i na mnie spojrzała. Jej twarz rozświetlił uśmiech  kiedy się ze mną witała.
- Dzień dobry dyrektor Loren już czeka.- Strażniczka skierowała się do drzwi po prawej na których była plakietka dyrektora. Weszłyśmy do środka po wcześniejszym zapukaniu. Znalazłyśmy się w sporych rozmiarów gabinecie, ściany do połowy były wyłożone ciemnym drewnem, a wyżej pomalowane na bordowo. Wszystkie meble w pomieszczeniu były z bardzo ciemnego i z pewnością drogiego drewna, były to między innymi dwie szafki z segregatorami, szafa która miała zasłonięte drzwiczki więc nie było przez nie widać co jest w środku, a także duże biurko za którym siedział dyrektor. Był to wysoki i szczupły mężczyzna. Miał ciemne włosy i oczy, miał może 35 lat.
-Dzień dobry.- Powiedziałam stając za jednym z krzeseł postawionych przed biurkiem.
- Witam.- Powiedział z uśmiechem.- Proszę usiądź.- Tak tez zrobiłam- Dziękuje strażniczko Rarak, możesz już odejść.- Powiedział do brunetki która po chwili zniknęła za drzwiami.- Jesteś Elizabeth Town prawda?
- Tak.- Odpowiedziałam nieco przestraszona.
- Dostałem już twoje papiery. Masz 16 lat. Jesteś naprawdę dobra w walce. Niestety nie możemy dać Cię do najlepszej grupy bo jesteś jeszcze za młoda. Zresztą zapewne lepiej będziesz czuła się wśród rówieśników. Dlatego przydzielam cie do grupy która za rok stanie się najlepsza, będziesz także miała zajęcia dodatkowe rozwijające umiejętności w walce wręcz z strażnikiem Bielkowem i strażniczką Hathaway- Bielikow, to bardzo duże wyróżnienie móc chodzić na te zajęcia.- Zamilkł zaglądając w papiery.
- To jakaś rodzina?-  Spojrzał na mnie zdezorientowany.- Strażnik Bielikow i Hathaway- Bielikow czy to jakaś rodzina?- Ciekawość zawsze u mnie wyrywała.
- Tak to małżeństwo, ale nigdy o nich nie słyszałaś?- Zapytał zszokowany.
- Coś mi się obiło o uszy ale nic konkretnego.
- Ale jak to możliwe. To praktycznie żywe legendy, to najlepsi strażnicy, ochraniają królowa i jej małżonka.
- W takim razie spotkał mnie wielki zaszczyt.- odpowiedziałam z uśmiechem, choć nie do końca wierzyłam w słowa dyrektora.
- Masz jakieś pytania?
- Nie chyba nie.
- W takim razie myślę, że możesz już iść się rozpakować. Pani Halinka z sekretariatu da ci plany szkoły i zajęć. No i oczywiście regulamin. Wszystkiego się tam dowiesz, a jak miałabyś jakieś pytania to możesz zapytać w zasadzie każdego albo przyjść do mnie.
- Dziękuje.- Powiedziałam.
- Dobrze nie będę zajmował ci więcej czasu. Za godzinę jest kolacja, do stołówki trafisz bez problemu. Jak to uczniowie powiadają w tej szkole drogi prowadza albo na salę treningową albo na stołówkę.- Zaśmiałam się i wstałam.
- Jeszcze raz dziękuję i do widzenia.- Powiedziałam kierując się do drzwi.
- Do widzenia.
Wyszłam z gabinetu zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do lady i odebrałam palny o których mówił dyrektor, były zapakowane w kopertę więc na razie ich nie rozpakowywałam. Wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam w stronę z której jak mi się zdawało przyszłam wraz z strażniczką. Już po dwóch zakrętach wiedziałam że się zgubiłam. Orientacja nigdy nie była moją mocną stroną. No ładnie a przecież nawet nie znam numeru pokoju. Wiem tylko że mieszkam z Vanessa jakąś tam. Ruszyłam dalej, gdzieś na pewno dojdę. Przeszłam przez drzwi które mogły być wyjściowe ale zamiast na dworze znalazłam się w kolejnym korytarzu. Ten korytarz był ciemny po prawej i lewej były drzwi z plakietkami, to część szkolna zrozumiałam. ruszyłam przez korytarz, przeszłam przez kolejne drzwi, wylądowałam na klatce schodowej, zaczęłam schodzić na dół, gdy schody się skończyły ruszyłam korytarzem który znalazł się na dole. W jednych drzwiach paliło się światło. Podeszłam bliżej, i zajrzałam do środka przez szklane drzwi, ujrzałam salę treningową. Po środku była mata do ćwiczeń, na ścianach wisiały różne bronie i przyrządy do ćwiczeń.
Na środku maty stała dwójka ludzi, mierzyli się wzrokiem. Dziewczyna była starsza ode mnie może o 3 lata, była niska może 1,6 wzrostu, ogólnie była bardzo drobna, miała ciemne brązowe włosy, bardzo długie zapewne sięgały aż do pasa i ciemną karnacje. Mężczyzna miał ponad 20 lat, miał brązowe włosy sięgające do szyi, był bardzo wysoki pewnie z 1,9 jak nie więcej, pod koszulką było widać mięśnie, był bardzo przystojny. Stali może z półtora metra od siebie, w pozycji wyglądającej jak do walki. Patrzeli sobie proso w oczy, nie spuszczali się z oczu. Zdziwiło mnie to przecież powinni raczej patrzeć na resztę ciała a nie na oczy, przecież w ten sposób nie mają pełnego obrazu na to co przeciwnik robi z rękami i nogami. Naglę mężczyzna zaatakował. Ale przecież ta dziewczyna nie ma z nim szans jest o wiele mniejsza. Moje podejrzenia zostały jednak szybko rozwiane, kiedy brunetka bez większych problemów uniknęła ciosu. Zaczęli atakować siebie nawzajem, byli tacy szybcy że ciężko było rozpoznać poszczególne ruchy. Wiedziałam że żadne z nich nie zostało trafione omijali się, unikali ciosów, parowali je jakby znali każdy ruch przeciwnika jeszcze zanim go wykona. Nauczyciele zawsze twierdzili że jestem świetna w różnych technikach walki, ale u nich to nawet nie umiałam rozpoznać pojedynczych ciosów, mieli tak skomplikowane kombinacje że nikt chyba nie byłby w stanie się przed nimi obronić. A oni wyglądali jakby to była zabawa w kotka i myszkę, z tym że nie wiadomo kto jest kotkiem a kto myszką. Brunet wykonał ruch którego brunetka albo nie zauważyła, albo nie chciała zauważyć bo nagle znalazła się w potrzasku z jego ramion. Brunet szczelinie opatulił ją ramionami tak że nie miał szans aby się wydostać, stałą do niego plecami i próbowała się wydostać szarpiąc się ale to nic nie dawało. Bruneta jednak nie ruszały jej starania wręcz przeciwnie chyba nawet zwiększył uścisk, a przy tym uśmiechał się cwanie. Dziewczyna z uśmiechem powiedziała:
- To niesprawiedliwe jestem mniejsza i słabsza.- Po czym odwrócą głowę w jego stronę i go pocałowała. On schylił nie co głowę żeby było jej wygodniej . był to pocałunek pełen miłości, brunet osłabił uścisk, na co od razu zareagowała dziewczyna wykręcając mu ramię i powalając go na ziemię, po czym usiadła na nim okrakiem i przytrzymała jego nadgarstki.
- Oj coś nie uczysz się na błędach Towarzyszu.- Powiedziała ze śmiechem.
- No i widzisz jednak to że jestem większy nie oznacza że musisz przegrać.- powiedział ze śmiechem.- po za tym cel uświęca środki.
- O nie znowu rady mistrza Zen?- Spytała z rezygnacją.
- Nie bo Cebie nie muszę już uczyć.- Powiedział a ona dała mu całusa.
- Mamusiu znowu wygrałaś!- nagle usłyszałam uradowane okrzyki, a z niewidocznego dla mnie konta wybiegła dwójka dzieci w wieku może 4 lat.- A kiedy my będziemy umieli tak walczyć?
- Za kilka lat.- Odpowiedział facet. Dziewczyna puściła jego nadgarstki i zaczęła gonić dzieci po Sali, po chwili do zabawy dołączył się brunet. Towarzyszył całej tej zabawie głośny śmiech dzieci. Zauważyłam że dziewczynka jest bardzo podobna do brunetki, jest jakby jej mniejszą kopią, a chłopczyk mniejszą kopią bruneta. Może jedno dziecko jest jednego drugie drugiego bo przecież nie mogą to być ich dzieci obydwoje są w końcu dampirami.
- Dobra wracajmy już.- Powiedziała nagle dziewczyna zbierając rzeczy, podążył za nią facet który złapał chłopczyka i niósł go teraz pod ramieniem. Kobieta widząc to roześmiała się a za nią jej mniejsza kopia.
I nagle sobie coś uświadomiłam, że przecież oni za chwile będą przechodzili przez drzwi a za drzwiami znajduje się ja. Muszę stąd iść, ruszyłam jednym z korytarzy który zaprowadził mnie do drzwi wyglądających jak wejściowe, otworzyłam je i owiało mnie zimne powietrze. Wyszłam przed budynek, była noc wszędzie paliły się latarnie. Muszę gdzieś iść. Ścieżka na lewo wyglądała jakby jaśniej dlatego to nią ruszyłam, jak zakręcałam za róg dobiegły mnie śmiechy. Wyjrzałam i ujrzałam parę z sali idących trzymając za rączki dzieci. Z tej odległości nie mogłam ich usłyszeć ale było widać że rozmawiają i są szczęśliwi. Ruszyli w przeciwną stronę ode mnie po czym nagle zakręcili w lewo w las , gdzie nie było latarni. Gdy zniknęli za drzewami odwróciłam się i ruszyłam w swoją stronę.
Moje myśli zaprzątała ta para. Kim są? Skąd umieją tak walczyć? Chciałabym umieć tak walczyć jacy oni byli szybcy. Walczyli tak jakby starali się siebie dotknąć ale nie mogli bo jakby chroniła ich jakaś niewidzialna bariera. Jak to w ogóle możliwe aby w wieku 20 lat tak walczyć, nawet moi nauczyciele w Rumunii nie walczyli z taką precyzją, lekkością jakby nic innego nie robili w życiu.
Z zamyślenia wyrwał mnie widok znajomych drzwi przez które ostatnio przechodziłam ze strażniczką Rarak. Moje myśli szybko odsunęły się od pary z Sali i zmobilizowały się na dojściu do pokoju.
Weszłam do holu, ta sama kobieta co poprzednio siedziała w tym samym miejscu. Spojrzała na mnie.
- zastanawiałam się kiedy tu dotrzesz.- Powiedziała z uśmiechem.- Strażniczka Rarak zapomniała oddać ci klucz. Proszę.- wyciągnęła w moją stronę kluczyk  z numerkiem 15.
- Dziękuje.- powiedziałam biorąc go i ruszyłam w stronę schodów.
O dziwo do pokoju udało mi się trafić bardzo szybko. Gdy już byłam w środku ujrzałam moje torby ułożone przy łóżku. Położyłam się na łóżku wpatrując w sufit.
Czy już zawsze jak wszystko będzie się układało ktoś będzie musiał to niszczyć? Będę musiała się znowu przyzwyczaić do nowych ludzi, miejsc. Ta szkoła to mój nowy dom i muszę się z tym pogodzić.

Epilog

Pięć lat kto by pomyślał że tan czas tyle zmieni w moim życiu, wtedy jeszcze nie myślałam o tym co mnie czeka za jakieś pół godziny. Powinnam się spieszyć, ale nie mogę przestać patrzeć na kobietę w lustrze która jeszcze nie dawno była nastolatką którą interesowały tylko imprezy. Teraz patrzałam na kobietę która miała delikatny makijaż podkreślający jej ciemne oczy. Włosy upięte lekko a  w części opadające falami na plecach. Kto by pomyślał, że ten wysoki strażnik o brązowych oczach i włosach, który 5 lat temu odnalazł mnie i moją przyjaciółkę po czym sprowadził nas do Akademii Wampirów im. św. Władimira, tyle zmieni  w moim życiu. Pierwsza prawdziwa miłość, pierwsze zabite strzygi, walka zespołowa, rozpacz, podróż na koniec świata po to aby zabić mężczyznę którego się kocha, odmienienie go z pomocą przyjaciółki z powrotem w dampira, oskarżenie o królobójstwo, ucieczka z więzienia, rozwikłanie sprawy i odnalezienie siostry Lissy, zajście w ciąże z dampirem co jest teoretycznie nie możliwe, ucieczka przed Dworem, utrata pamięci to wszystko doprowadziło mnie to tego momentu. Biała suknia z welonem już czeka na wieszaku, kościół pięknie ustrojony kwiatami i wstążkami, prawie 100 gości czekających na rozpoczęcie uroczystości. Większości z nich nie znam część to rodzina Dymitra która specjalnie przyjechała do Ameryki. Niewielka cześć to nasi znajomi, a reszta kto to wie, to goście zaproszeni z grzeczności.
Dobra trzeba się wreszcie przebrać w końcu nie wyjdę do ślubu w szlafroku. Podeszłam do szafy gdzie wisiała moja suknia ślubna. Była przepiękna, miała kolor lekko kremowy. Dekolt ma w kształcie serca i był marszczony, w tali był piękny paseczek z srebrnych nici utkanych w misterne wzorki, reszta sukni spływała swobodnie do ziemi, lekko się rozszerzając . Zdjęłam szlafrok i założyłam suknie, leżała na mnie idealnie, wybierałam ją wraz z Lissą, Sonią i moją matką wszystkie były zachwycone kiedy mnie w niej zobaczyły. Dymitr jeszcze jej nie widział zresztą tak jak mój ojciec ani żaden facet. Moim świadkiem na ślubie miała być Lissa, a świadkiem mojego ukochanego Michaił. Dla Lissy była piękna sukienka w kolorze czerwonym sięgająca do kolan, ma bardzo podobny dekolt do mojej sukni i ma zwężenie w talii układa się ona idealnie tak aby eksponować jej brzuch, gdyż jest ona w 5 miesiącu ciąży.. Ogólnie to dziewczyny chciały teraz być ze mną ale powiedziałam że potrzebuje chwili spokoju. Założyłam suknie, leżała idealnie do tego welon sięgał do ziemi ale się po niej nie ciągnął. Wyjęłam szpilki, były one na 7 cm obcasie wiedziałam że długo w nich nie wytrzymam ale no jednak jakoś wejść trzeba przed ołtarz, na później miałam białe baleriny. Te szpilki były białe w zasadzie bez żadnych ozdób miały tylko niewielkie klamerki przy kostkach. Tak jak dla Dymitra jest tajemnicą jak ja wyglądam dal mnie również jest tajemnica w co ona jest ubrany, wszyscy który widzieli i mnie i jego uważają że idealnie będziemy do siebie pasować, kilka razy śmiałam się do dziewczyn że  z pewnością w kreacje Dymitra jest wpisany prochowiec, ale one wtedy się tylko śmiały i nic mi nie zdradzały, byłam ciekawa, nie mogę tego ukrywać. Clara która  miała teraz 2, 5 roku będzie sypała płatki czerwonych róż jak będę wchodziła wraz z Abem do kościoła. Dla naszej córeczki wybraliśmy prześliczną białą sukienkę z różowymi dodatkami, włosy miała mieć upięte podobnie jak ja, gdyż również miała już dość długie brązowe kręcone włosy. Joann został wystrojony w czarny garnitur, miał przynieść nam obrączki, był ona niezwykle podobny do Dymitra. Wszyscy mówią że Clara to żywa kopia mnie a Joann Dymitra. Wraz z Clarą płatki sypać ma mała Rose która będzie miała praktycznie identyczną sukienkę jak moja córeczka. Rose była podobna zarówno do Christiana jak i Lissy, od każdego z nich przejęła cechy od Lissy włosy od Christiana oczy.

Usłyszałam pukanie do drzwi.

- Rose pospiesz się za chwile się zaczyna.- Usłyszałam że moja matka woła mnie zza drzwi. Obejrzałam się jeszcze w lustrze wszystko było idealnie. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Jenin odwróciła się do mnie i widziałam wzruszenie w jej oczach, miała na sobie przepiękną czarną sukienkę bardzo prostą na ramiączkach ale wyglądał cudownie.

- Wyglądasz przepięknie. – Powiedziała i mnie przytuliła, ostatnio w ogóle zaczęła mniej pracować nawet spędza czasami czas na zabawie z wnukami.- No dobra chodź wszyscy już czekają. – Powiedziała biorąc mnie pod rękę i prowadząc wejścia do kościoła, drzwi były zamknięte, przed nimi stało dwóch strażników w swoich oficjalnych strojach. – Poczekaj tutaj chwile zaraz przyjdzie Abe. – Jeszcze raz mnie uściskała i weszła do kościoła, strażnicy przepuścili ja kiwając jej głowami z szacunkiem. Dosłownie po 2 minutach przez drzwi wszedł Abe z moim bukietem z czerwonych róż. Zatrzymał się i na mnie popatrzał widziałam szczęście i dumę w jego wzroku.

- Mam najpiękniejszą córkę na świecie. -Powiedział i podszedł do mnie.

- Uważaj bo się zarumienię staruszku. – Powiedziałam z uśmiechem, podał mi rękę. Podeszliśmy do drzwi. Po chwili dołączyła do nas Sonia prowadząc Clare, Joanna i Rose. Uściskałam ją a następnie moje dzieci i małą Rose.

- Mamusiu będę sypała kwiatki.- powiedziała Clara z uśmiechem.

- Tak wiem kochanie.- Odpowiedziałam z uśmiechem. Joann dostał właśnie od Soni niewielką tackę z obrączkami.

- A ja będę miał najważniejsze zadanie bo musze dostarczyć pierścionki.

- Żaden zadanie nie jest ważniejsze wszystkie są tak samo ważne.- Powiedziałam widząc że Clara zaczyna się smucić.

- No dobrze to teraz Joann chodź twoja ważna rola będzie później teraz czas na dziewczyny. -Powiedziała Sonia i poprowadziła go do kościoła. Clara i Rose wraz z Abem ustawiłam zaraz przed drzwiami. A sami stanęliśmy kawałek dalej. Nagle usłyszeliśmy dźwięk marsza weselnego który dziś miałam słyszeć jeszcze nie raz. Drzwi zostały otwarte i dziewczynki ruszyły w stronę ołtarza sypiąc płatki róż. Abe uścisnął mi rękę co mnie trochę podniosło na duchu, następnie ruszyliśmy. Uśmiechnęłam się, kościół był pięknie ustrojony, do ławek były przyczepione małe bukieciki z czerwonych róż i jeszcze jakichś białych kwiatków których nazwy nie byłam w stanie zapamiętać, przed samym ołtarzem również stały piękne wiązanki i bukiety z tych samych kwiatów, wystrojenia kościoła i sali podjęła się Sonia, musze powiedzieć że wyszło jej przepięknie.

W ławkach stali nasi goście było kilka znajomych twarzy kilku ludzi których bym się nie spodziewała zobaczyć razem a tu niespodzianka. Zauważyłam że Adrian jest obok Sydney i co najdziwniejsze trzymali się za ręce dałam im do zrozumienia wzrokiem że będą musieli mi coś tutaj wyjaśnić, Adrian uśmiechnął się cwanie. Obok nich znajdowali się Eddy z Jill oni także stali się parą, tylko że o tym wiedziałam już od dłuższego czasu. Dalej Christian wraz z Mią i Sonia obok nich także Joann. Wszyscy się uśmiechali widziałam zachwyt w ich oczach. Po drugiej stronie w ławkach zauważyłam Olenę wraz z Sonią, Karoliną i Wiktorią a także ich dzieci. W oczach Oleny widziałam łzy, wiedziałam że jest szczęśliwa że jej syn ułożył sobie życie. Nie których ludzi nie znałam ale na szczęście miałam przy sobie moich przyjaciół którzy wiedziałam że będą mnie wspierać.

Po lewej stronie od ołtarza było ustawione krzesełko przy którym stała Lissa, wyglądał przepięknie nie miała dziś na sobie korony, stwierdziła że to moje święto i że idzie tam jako moja przyjaciółka a nie królowa. Włosy miała upięte w przepiękny kok, lekki makijaż. Lissa dostała bukiet z białych róż żeby kontrastował z suknią. Po prawej stronie było krzesło przeznaczone dla Michaiła miał on na sobie czarny smoking i czerwony krawat. Przed ołtarzem stały dwa krzesła przeznaczone dla mnie i Dymitra.

Wtedy mój wzrok padł na mojego ukochanego, który stał obok prawego krzesła. Miał na sobie idealnie leżący na nim smoking, włosy miał rozpuszczone, ostatnio je przyciął więc były krótsze niż zawsze wyglądał świetnie. Spojrzałam w te brązowe oczy które tak kochałam, widziałam w nich miłość, wzruszenie i szczęście. Wiedziałam że chce spędzić z nim resztę życia i nic tego nie zmieni, to był ten jedyny ten który nauczył mnie walczyć który dał mi wszystko czego potrzebowałam nawet jak coś było nie możliwe to był ten którego kochałam. Wiedziałam że dla niego nie ma znaczenia w czym bym wyszła ale wiedziałam że podoba mu się sukienka. Doszliśmy do ołtarza Abe przytulił mnie do siebie i jeszcze szybko szepnął żebym się nie martwiła i że wyglądam pięknie i oddał moją rękę w rękę Dymitra, która była przyjemnie ciepła, popatrzał na mnie z czułością po czym stanęliśmy za krzesłami. Ksiądz uśmiechnął się do mnie i do Dymitra. Po czym zwrócił się do gości.

- Zebraliśmy się tutaj a by połączyć związkiem małżeńskim tych oto dwoje.- Powiedział ksiądz i zaczął nabożeństwo z którego nie wiele zapamiętałam bo byłam za bardzo zestresowana że popełnię jakiś błąd. W pewnym momencie ksiądz powiedział słowa które zapamiętałam bardzo dokładnie:

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.

Wiedziałam że te słowa to jest czysta prawda na własnym przykładzie bo gdybym nie miała Dymitra, Lissy, moich rodziców, dzieci wiem że bym nic nie miała że byłabym nikim bo to oni mnie tworzą, bo to oni tworzą całe moje życie.  Dopiero po jakimś czasie przyszedł moment  przysięgi, wraz z Dymitrem stanęliśmy przed księdzem. Zaczęliśmy powtarzać słowa przysięgi. Pierwszy był Dymitr.

Zaczął powtarzać za księdzem słowa przysięgi patrząc mi głęboko w oczy

-Ja Dymitr Bielkov biorę sobie Ciebie Rosmarie Hathaway za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.- Zakręciła mi się łezka w oku, ale dmuchnęłam sobie ukradkowo w oczy żeby nie spadła bo mogłaby mi rozmazać makijaż, choć tak naprawdę to nie wiedziałam że wtedy bym się rozpłakała na całego a tego nie chciałam ze względu na to że teraz przyszłą moja kolej na przysięgę. Wiedziałam że to nie będzie proste, nie dlatego że byłam nie pewna tego że chce wyjść za Dymitra raczej martwiło mnie to że popełnię jakiś błąd. Na szczęście nie miałam zbyt wiele czasu na zastanawianie się bo przyszła moja kolej zaczęłam powtarzać słowa przysięgi, patrząc Dymitrowi w oczy.

- Ja Rosmarie Hathaway biorę sobie ciebie Dymitra Bielkowa za męża i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.- Powiedziałam i odetchnęłam, w oczach mojego ukochanego widziałam miłość, radość, wzruszenie i milion innych emocji. Wiedziałam że teraz może być już tylko lepiej mam wszystkie osoby które kocham obok siebie i nie zamierzam ich stracić.

Po przysiędze przyszedł czas na obrączki. Joann bardzo powoli i ostro żniesz szedł w stronę ołtarza, miał bardzo skupiony wyraz twarzy co od razu sprawiło uśmiech na mojej twarzy. Joann był tak podobny do Dymitra, te same oczy, włosy, sam mówi że będzie kiedyś taki jak jego tatuś a ja wiem że to prawda. Gdy doszedł do nas chciałam go uścisnąć ale wiedziałam że nie mogę dlatego po prostu się do niego uśmiechnęłam. Jako pierwszy obrączkę nakładał mi Dymitr, były to bardzo proste obrączki miały tylko wygrawerowane nasze imiona, były one ze złota. Moja ręka się trzęsła lecz gdy Dymitr ja dotknął od razu się uspokoiła, jego dotyk był ciepły i łagodny zresztą tak jak zawsze. Następnie nadeszła moja kolej poszło mi to dość łatwo. Po nałożeniu obrączek, zostały wypowiedziane słowa

- Może pan pocałować pannę młodą.- I Dymitr bez większego namawiania mnie pocałował, mogłabym tak stać i go całować jeszcze długo ale czekało na nas wesele, które miało trwać do białego rana jak to określił mój mąż. W kościele rozbrzmiał dźwięk marsza weselnego i ruszyliśmy w stronę wyjścia, trzymając się za ręce. Po drodze wzięliśmy także bliźnięta pomiędzy siebie. Wszyscy goście weselni zaczęli wychodzić za nami na dworze wszyscy ustawili się w kolejkę… bardzo długa kolejkę i składali nam życzenia. Przyszła kolej na Lisse i Christiana, gdy moja przyjaciółka do mnie podeszła przytuliła mnie.

- No kto by pomyślał, szalona Rose na ślubnym kobiercu.- Zaśmiała się.- Tak się cieszę, wszystkiego najlepszego.- Powiedziała i mnie ucałowała w oba policzki, łzy znowu zebrały mi się w oczach, bardzo starałam się ich pozbyć lecz chyba mi się nie udało bo poczułam jedną krople spływającą mi po policzku.- Nie płacz teraz będzie już tylko lepiej, zobaczysz.- Roześmiałyśmy się.- Dobra musze iść bo wstrzymuje kolejkę.- Powiedziała i oddaliła się za Christianem.

Podchodzili do nas kolejni goście, między innymi Olena wraz z siostrami Dymitra, uściskała nas mówiąc jak to się cieszy że to wszystko tak się skończyło i życzyła nam szczęścia. Abe jak to Abe życzył nam szczęścia ale także zapowiedział Dymitrowi męski wypad, więc ma się przygotować, po czym wręczył nam niewielkie pudełeczko i powiedział:

- A to na wasze życie, mi i tak się nie przydaje a wy  z pewnością zrobicie z niego doby użytek.

- Co to?- Spytałam

- Wszystko jest w środku.- Powiedział tajemniczo i odszedł . Dymitr schował pudełeczko do kieszeni.

Składanie życzeń zabrało sporo czasu i odetchnęłam kiedy okazało się że już koniec.

- To co teraz wesele?- Spytałam biorąc Dymitra za rękę. Uśmiechnął się i spojrzał na mnie.

- Spokojnie nie będzie tak strasznie.- uszyliśmy w stronę Sali była ona niedaleko więc nie opłacało nam się tam niczym dojeżdżać. Sala była pięknie ustrojona w kolorach czerwieni i bieli. Dostaliśmy kieliszki z szampanem były one przewiązane wstążeczką, reszta gości dostała takie same tylko bez wstążeczki oczywiście.

- to co na trzy ?- Spytałam Dymitra z uśmiechem.

- Dobra, to raz, dwa, trzy.- I na trzy wypiliśmy duszkiem szampana, po czym wyrzuciliśmy kieliszki za siebie, gdzie się roztłukły o podłogę. Wszyscy wypili zaraz za nami po czym zaczęli wołać „Gorzko Gorzko!!!” Mój ukochany się do mnie pochylił i mnie pocałował, a goście zaczęli klaskać jeszcze mocniej.

Następnie wszyscy znaleźli dla siebie miejsca ja wraz z Dymitrem mieliśmy specjalne miejsca obok nas siedzieli nasze rodziny najbliższe, Lissa i Christian a także Sonia i Michaił. Na początek był uroczysty obiad. Właśnie jadłam jakąś potrawę rosyjską, która była nawet dobra kiedy przypomniałam sobie o pudełeczku od Abe.

- Ej co tak właściwie jest w tym pudełeczku.- Spytałam Dymitra. Spojrzał na mnie z ciekawością, po czym wyjął pudełko z kieszeni. Było ono nie wielkie, miało kolor czerwony i było przewiązane białą wstążką. Mój ukochany odwiązał wstążkę i podniósł wieczko. W środku na białym materiale leżały klucze.

- Do czego to klucze?- Spytałam nie wiedząc o co tu chodzi. Zawiesiłam je na palcu. Dymitr przyjrzał się dokładniej pudełeczku i pod czerwonym materiałem coś zauważył. Zaciągnął materiał i ukazała nam się karteczka z adresem. A pod nią była druga na której widniały słowa:” Mam nadzieję że wam przyda się bardziej niż mnie, jest niewielki ale jasny i umeblowany, SA tam pokoje dla bliźniąt, i wszelkie pomieszczenia potrzebne w domu. Jest to spadek po ciotce.  Wasz Staruszek Abe.”

- Czy twój ojciec dał nam dom?- Spytał zszokowany Dymitr.

- Nie tylko mój bo teraz także i twój i na to wygląda.- Powiedziałam. Zaczęłam się oglądać szukając Aba którego akurat nigdzie nie było.- No jasne a gdy ten jest potrzebny to go nie gdzie nie ma.- Powiedziałam odwracając się do mojego ukochanego.

Wróciliśmy do posiłku, po czym nastąpił pierwszy taniec pary młodej. Stanęliśmy po środku parkietu. Z głośników rozbrzmiał delikatny dźwięk piosenki którą wraz z moim mężem wybraliśmy parę dni szybciej. Nie mogliśmy na początku nic znaleźć szukaliśmy w piosenkach angielskich i rosyjskich ale nic nie oddawało sensu tego jaka była nasza miłość, w końcu trafiliśmy na polską piosenkę która okazała się idealna nawet jeśli nikt nie umie jej przetłumaczyć bez pomocy Internetu.  Była to piosenka Perfectu „Kochaj mnie” idealnie pasowała naszym zdaniem. Powoli zaczęliśmy kiwać się w rytm piosenki. Dymitr prawą rękę miał na mojej talii, znowuż lewą trzymał moją prawą rękę. CO jakiś czas mnie obracał, w tańcu tak jak w walce byliśmy bardzo zgodni, porozumiewaliśmy się bez słów. Dymitr jest świetnym tancerzem choć nie mamy zbyt wielu okazji do tańczenia, na wszelkiego rodzaju balach najczęściej jesteśmy w roli strażników przez co nie możemy tańczyć, a urodziny w gronie przyjaciół często odbywają się bez tańców. Widziałam gości ustawionych w koło nas w kole ale mogli by oni nie istnieć, dla mnie w tej chwili istniał tylko ciepły i delikatny dotyk Dymitra. Zdziwiłam się kiedy muzyka się skończyła ii musiałam się odsunąć od Dymitra. Wszyscy zaczęli kląskać i wołać gorzko gorzko znowu, no i my znowu się pocałowaliśmy ku uciesze gości. Potem już wesele rozkręciło się na całego wszyscy zaczęli tańczyć. Ja jako panna młoda praktycznie nie miałam możliwości odpocząć, Dymitr wypełniał swój obowiązek nadzorowania wszystkiego, a także obowiązku wypicia tradycyjnego małego z gośćmi, nie mówię czasami widziałam jak trochę oszukiwał bo gdyby chciał z wszystkimi uczciwie pić to w połowie wesela już by leżał nieprzytomny. Dzieci bawiły się na dworze na placu zabaw, biegały, zjeżdżały ze zjeżdżalni i przy tym wszystkim uśmiech nie schodził im z twarzy. W pewnym momencie został wprowadzony tort, był to w zasadzie niewielki tort do pokrojenia dla nas, a dla gości były małe torciki takie wielkości kawałka tortu z tym że nie musimy ich kroić wystarczy że nałożymy je na talerzyk. Tradycyjnie pokroiliśmy większy torcik i się nim „nakarmiliśmy” przy czym było masę śmiechu bo oczywiście ubrudziliśmy się przy okazji jak dzieci na szczęście mieliśmy serwetki pod ręką. Po chwili wszyscy zajadli się już torcikami, a ja z Dymitrem wreszcie mogliśmy chwile odpocząć. Gdy tylko zespół znowu zaczął grać do tańca zaprosił mnie Dymitr po czym zostałam odbita przez Abe. Gdy tylko zaczęliśmy tańczyć zapytałam:

- Dom?- Mój ojciec popatrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem.

- Tak, bo ja go nie używam, a wam się przyda. Jest niedaleko Dworu, ma ładny ogródek. Ale uprzedzam że nie jest to taki dom jaki mam w Rosji jest to dom jedno rodzinny, taki jak możesz zobaczyć na przedmieściach każdego miasta.- Powiedział już z powagą,  obracając mnie.

- Ale my nie możemy przyjąć tego prezentu to w końcu dom to nie jest prześcieradło czy zestaw sztućców to dom.

- No właśnie a po co wam prześcieradła i sztućce skoro nie będziecie mieli gdzie ich trzymać. Potrzebny wam domu a tak się składa że ja wam jeden daje.- Powiedział z uśmiechem.

- No z takimi argumentami nie mogę się kłócić staruszku. – Dalej tańczyli ze mną wszyscy goście, wujek Zdzisiu, dziadek Benek, kuzyn Kuba, który mówił jak to się dziwnie złożyło że wyszłam za jak to on określił naszego Dymitra, i długo by wymieniać z kim jeszcze tańczyłam, a wiadomości jakich się dowiedziałam o Dymitrze to już w ogóle było masa, a każdy z moich partnerów do tańca ze strony mojego ukochanego miał cos do powiedzenia.

Po jakimś czasie przyszedł czas na tańce specjalne jak to określił „wodzirej”, polegały one na tym że ja z Dymitrem staliśmy na środku parkietu a Lissa i Michaił trzymali mój welon i jeszcze jakiś kapelusz. Jeżeli ktoś chciał zatańczyć ze mną musiał zapłacić wrzucając jakiś banknot na welon, a jak z brunetem to do kapelusza, potem pieniądze miały być podliczone i okaże się kto z nas zebrał więcej. Zaczęła się piosenka dość szybka i już po chwili byłam przechwytywana z rąk do rąk, to samo działo się z Dymitrem. Gdy skończyła się piosenka byłam wykończona, a osoby które akurat z nami tańczyły dostały nagrodę czyli tradycyjnie butelkę wódki.

O północy przyszedł czas na oczepiny. Były to różne konkursy, a także wybranie przyszłej młodej pary. Wszystkie panny obecne na ślubie ustawiły się w kółku a ja stanęłam po środku z welonem, oczy zostały mi przewiązane chustką, żebym nic nie widziała i rozpoczęła się piosenka zaczęłam się powoli kręcić i nagle rzuciłam welon za siebie usłyszałam przekleństwo i szybko się odwróciłam patrząc kto złapał welon. Ku mojemu zaskoczeniu złapała go moja matka, szybko do niej podeszłam i zapięłam jej welon na głowie następnie przyszedł czas na kawalerów, tylko że tym razem na środku stanął Dymitr. Krawat złapał Abe no i w taki o to sposób moi rodzice zostali wytypowani na nową prę młodą, musieli zatańczyć a jak skończyli tańczyć ponowie rozbrzmiały słowa gorzko gorzko tym razem skierowane dla moich rodziców.

Reszta wesela upłynęła spokojnie pod koniec nogi mi odpadały, tak mnie bolały. Goście zaczęli się rozchodzić około 5 nad ranem, dopiero wtedy mogłam chwile odsapnąć. Byłam zmęczona ale i szczęśliwa bo należałam teraz do faceta którego kocham a on należał do mnie. A co do mojego faceta to właśnie do mnie podszedł z uśmiechem na twarzy, bliźnięta zostały szybciej już położone przez jakieś kuzynki Dymitra, dzięki czemu my mogliśmy się zająć sobą.