Zaczęłam się budzić. I znowu, to
uczucie, że nie jestem sama w pokoju. Nie , nie, to nie uczucie, to pewność.
Ktoś był w mojej Sali, więcej niż jedna osoba. Telewizor grał dalej, ale teraz
była włączona jakaś bajka. Usłyszałam śmiech… dziecka. Małego dziecka.
- Ciiii mamusia jeszcze śpi, nie chcemy jej obudzić. –Zauważyłam, a bardziej usłyszałam, że był to Dymitr z więcej niż jednym dzieckiem. Dzieci się roześmiały jeszcze głośniej. – Tak, bo to takie śmieszne. – Powiedział i sam się zaśmiał.
Przypomniałam teraz sobie wczorajsze zdarzenia, szybko przyszedł. Ale dlaczego wziął dzieci? To pytanie, które chyba musze zadać jemu. Zaraz, zaraz dlaczego on powiedział „ mamusia” przecież tutaj chyba nie ma nikogo więcej.
Dobra nie wytrzymam, otworzyłam oczy i zaczęłam się podnosić na łokciach. Na fotelu siedział Dymitr i patrzył na wózek z uśmiechem na twarzy. Poruszyłam się lekko i chyba, to zauważył, bo się odwrócił w moją stronę.
- Obudziłaś się? – spytał z uśmiechem.
- Tak. Co tutaj robisz?
- Chce ci wszystko wyjaśnić. – Powiedział już poważnie. – I chce ci kogoś przedstawić. – Wstał i popchnął wózek w stronę łózka. Gdy do mnie podjechał odwrócił wózek w moją stronę. – To jest Joann i Clara.
Wskazał najpierw na dziecko po prawej, był, to chłopiec miał około 7 miesięcy przynajmniej tak mi się wydawało. Miał na sobie spodenki i bluzeczkę i był bardzo podobny do Dymitra. Na jego główce rosły już brązowe włosy, a oczy miał dokładnie takie same jak Dymitr.
Wtedy mój wzrok przeniósł się na Clarę. Zamarłam. Dziewczynka, była bardzo podobna do mnie, te same oczy, włosy, karnacja.
- Dlaczego ona…? – Nie byłam w stanie dokończyć.
- Bo, to twoje dzieci. – powiedział.
Byłam kompletnie zszokowana, nie wiedziałam co powiedzieć. Zrobiło mi się smutno. Jak, to możliwe, że zapomniałam własne dzieci? Co najgorsze wciąż ich nie pamiętam. Poczułam łzy zbierające się w oczach. Patrzyłam wciąż na dzieci i po policzkach popłynęły
- Rose co się stało? Dlaczego płaczesz? – Spytał Dymitr. Spojrzałam na niego załzawionymi oczami. Widziałam na jego twarzy troskę.
- Bo, to smutne, nic nie pamiętam. Zapomniałam nawet własne dzieci. Dlaczego? Co takiego się stało?
Dymitr usiadł obok mnie na łóżku i mnie do siebie przygarnął i przytulił. A ja poczułam się… jakbym była na miejscu. Jakby moje miejsce w jego silnych ramionach. Poczułam, że wszystko może się jakoś ułożyć. Siedzieliśmy tak, a łzy nie przestawały lecieć mi po policzkach. Dymitr gładził mnie po włosach szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Nie wiedziałam, czy powinnam w, to wierzyć, ale wierzyłam. Zrozumiałam, że musze sobie wszystko przypomnieć, niezależnie od tego co się stanie.
Gdy się uspokoiłam, spytałam szeptem:
- Czy możesz mi wszystko opowiedzieć?
- Tak oczywiście powiem ci wszystko od początku, ale to trochę zajmie, więc może będę opowiadał fragmentami?
- Myślę, że tak będzie lepiej. Może usiądź tak, żeby było ci wygodniej? – Spytałam uświadamiając sobie, że wciąż mnie przytulał.
- Dobrze, usiądę na krześle. – Puścił mnie i usiadł. – To co chciałabyś wiedzieć? – Spytał, spojrzałam na bliźnięta, były śliczne. Dymitr także na nie spojrzał i uśmiechnął się. Dzieci śmiały się, spoglądając na mnie, wyglądały na szczęśliwe.
- To naprawdę są moje dzieci? – Spytałam.
- Tak, jeżeli chcesz potwierdzenia, to mam tu zdjęcia, a także akty urodzenia. Chcesz je zobaczyć?
- Chciałabym. – powiedziałam i spojrzałam na niego. Sięgnął po pudełko, które leżało pod wózkiem. Było pomarańczowe w zielone kropki. Dymitr położył je obok mnie na łóżku i otworzył.
w pudełku wszystko miało swoje miejsce, każda przegródka była oznaczona konkretną datą lub wydarzeniem. Po drugiej stronie były jakieś płytki, a także różne dokumenty. Stwierdziłam, że to musi być bardzo ważne pudełko, zawierające wszystko czego powinnam się o sobie dowiedzieć. Wyciągnęłam rękę, ale się zawahałam nie wiedziałam, czy mogę, to dotknąć, czy czasem czegoś nie pomieszam. Dymitr chyba zauważył moje wahanie, bo sięgną po zdjęcia oznaczone „ciąża”.
- To są zdjęcia z czasu trwania twojej ciąży. Mamy nawet kilka zdjęć Clary i Joanna jak byli jeszcze w twoim brzuchu. – Podał mi zdjęcia.
Na pierwszym zdjęciu zobaczyłam siebie siedząca na kanapie i oglądająca jakiś film, mój brzuch był zaokrąglony.
Ja sama miałam koło siebie miskę z przekąskami. Co do pomieszczenia, w którym się znajdowałam to był, to chyba salon, urządzony prosto, ale przytulnie. Zaśmiałam się, to zdjęcie w gruncie rzeczy było dość zabawne.
- Nie no ślicznie tu wyszłam. – Powiedziałam ironicznie.
- No co?!-obruszył się Dymitr-wypróbowywałem nowy aparat. – Usprawiedliwiał się z uśmiechem.
- jest więcej takich zdjęć?
- Nie teraz powinny być takie gdzie stopniowo rośnie ci brzuch, najczęściej jakoś śmiesznie pozowałaś, jest tez kilka ze znajomymi, rodziną.
- No dobra, to jedziemy dalej.
Następne zdjęcie było ładniejsze, byłam na, nim ja (z większym brzuchem) i faktycznie paru znajomych, których już poznałam, były, to chyba jakieś urodziny, bo wszędzie wisiały balony i serpentyny. Dymitr też był na tym zdjęciu, stał za mną i miał ręce przewieszone przez moje ramiona. Byłam na tym zdjęciu uśmiechnięta, z resztą wszyscy śmiali się do aparatu.
- Co, to była za uroczystość? – Spytałam Dymitra, pokazując mu zdjęcie.
- To były urodziny Eddiego, zrobiliśmy mu przyjęcie niespodziankę, jak się potem okazało o wszystkim wiedział od tygodnia, bo podsłuchał jak rozmawialiśmy o tym z Lissą.
- Wyglądam tu na szczęśliwą, zresztą nie ja jedna. – Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie i schowałam je do pudełka. Następne pokazywały kilka momentów z przyjęcia. Znalazłam jedno bardzo ciekawe. Przedstawiało mnie i Dymitra, ale to nie jest pewne, bo było widać tylko część naszych twarzy. Odwróciłam to zdjęcie w jego stronę z pytaniem na twarzy. Gdy je zobaczył, roześmiał się.
Dopiero po chwili był w stanie mówić.
-To zdjęcie, zostało zrobione przez ciebie. Pewnego dnia stwierdziłaś: Musimy zrobić sobie sweet focie, uważałem, że to głupi pomysł, ale się uparłaś, no, to przytuliliśmy się do siebie policzkami, a ty wyciągnęłaś aparat przed siebie i wyszło nam, to. Chciałem żebyś to usunęła ale powiedziałaś, że to świetna pamiątka. I oto historia tego zdjęcia.
Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie. Gdyby ktoś chciał odgadnąć co na, nim jest, a, by nas nie znał nie wiedziałby co przedstawia.
- Pięknie już wiem, że miałam talent do robienia zdjęć. – powiedziałam śmiejąc się. Chwilę później powiedziałam. – No dobra, a może mi teraz cos opowiesz… o… nas.
- Jak już kiedyś wspomniałem spotkaliśmy się w Akademii świętego Wladimira. Byłem twoim mentorem, po pewnym czasie codziennych treningów, poznaliśmy się bliżej. Potem się w sobie zakochaliśmy. Wiedzieliśmy, że to zakazane, dlatego ukrywaliśmy nasze uczucia nawet przed nami samymi, lecz nieodpowiednie osoby i tak zauważyły co do siebie czujemy. Na szczęście ta sprawa nie wyszła na jaw. Potem dalej, to ukrywaliśmy skradając sobie pojedyncze pocałunki. Wtedy zginął Mason. Kiedy ujrzałem cię z tym mieczem, myślałem, że się nie pozbierasz. A jednak myliłem się. –Dymitr przerwał i spytał-Dalszą część historii opowiem ci może później ok? – przez cały czas patrzyłam na niego i po kolei widziałam emocje wypływające na jego twarz. Jednak przede wszystkim było widać miłość.
Zapadła cisza. Skinęłam że dobrze. Ciszę przerwał płacz dziecka, kompletnie zapomniałam o bliźniakach, to znaczy o…o.. moich dzieciach.
Dymitr od razu zerwał się i wyjął butelkę z mlekiem z torby. Wziął Clare, o ile dobrze zapamiętałam imię, na ręce i dał jej butelkę. Mała słodko jadła patrząc się na mnie swoimi małymi oczkami.
- Nie długo Joann tez zrobi się głodny, więc muszę się śpieszyć. – zaśmiał się. – Miejmy nadzieje, że Clara ma dziś dobry humor. Szczerze jest humorzasta, zupełnie jak mamusia twarda i krzykliwa i.. – przerwał mu płacz Joanna. – o kurczę.
- Mogę ci pomóc. – zaproponowałam Dymitr spojrzał na mnie nie pewnie- No co? chyba sobie poradzę, to, są w końcu moje dzieci. – Powiedziałam, starając się brzmieć przekonywująco, choć wiedziałam, że brzmiało to słabo. Dymitr popatrzył na mnie chwilę.
- No dobrze. – Podszedł do mnie. – Weź Clare. – Siadając wygodniej wyciągnęłam ręce. – ostrożnie. – Położył Clare na moich ramionach. W tym czasie musiał odsunąć butelkę, przez co dziewczynka zaczęła płakać. Gdy ja do siebie przytuliłam uspokoiła się, dałam jej butelkę i dalej piła. Była taka śliczna. Jak, to możliwe, że nie pamiętam własnych dzieci! nie mogłam w to uwierzyć. Włoski miała jeszcze krótkie, ale zaczynały już się kręcić. Oczy miała roześmiane, patrzące na mnie.
- Jest taka śliczna. – Powiedziałam.
- Po mamie. – Podniosłam wzrok na Dymitra wpatrywał się we mnie. Na jego twarzy widziałam troskę. Trzymał na rękach Joanna. Ten chłopczyk.. mój syn, nie nasz syn, był żywą kopia Dymitra. – Masz może ochotę na spacer? – Zdziwiła mnie ta nagła propozycja.
- A czemu nie. – Powiedziałam z uśmiechem. Strażnik odłożył Joanna do wózka, następnie wziął ode mnie Clare. – Idę się przebrać.
Poszłam do łazienki i wyjęłam z szafki pierwszy lepszy zestaw. Trafiłam na krótkie spodenki i koszulkę z napisem „ wymyśl coś śmiesznego”, do tego założyłam zielone trampki. Rozczesałam włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Sięgały mi one do pasa, trzeba będzie je podciąć. Jak ja z takimi włosami wytrzymywać?
Wyszłam z łazienki, Dymitr właśnie wystawiał wózek za drzwi.
- Jestem gotowa. Gdzie idziemy? – Spytałam podchodząc do niego.
- Na początek proponuję śniadanie, bo nic jeszcze nie jadłaś, a potem może na dwór.
- Świetnie, robię się głodna. – Powiedziałam z entuzjazmem.
- To co idziemy?
- Jasne.
Ruszyłam za Dymitrem. Szliśmy tą samą drogą co za pierwszym razem. Zastanawiałam się, czy nie powinnam być bardziej przejęta tym co dziś usłyszałam. Dowiedziałam się, że mam dwójkę dzieci! Mam też faceta, któremu na mnie zależy. Ale to i tak powinien być dla mnie szok. To o tym wszyscy nie chcieli mi powiedzieć. Ale dlaczego?
- Dlaczego nikt nie chciał mi nic powiedzieć na twój temat? – spytałam.
- Bo poprosiłem ich, żeby nic ci nie mówili, - Powiedział i było widać, że nie chce o tym rozmawiać.
- Ale dlaczego? – spytałam uporczywie.
- Rose…, możemy o tym pomówić, kiedy indziej?
- Wolałabym teraz. Wiesz jest to pierwszy dzień, w którym dowiedziałam się czegoś konkretnego.
- Nie chciałem żebyś się dowiedziała. Bo nie chciałem cię do niczego przymuszać.
- Ale do czego mogła by mnie przymusić wiedza, że mam dzieci?
- Wiesz zawsze byłaś raczej impulsywna.
- Czyli co najpierw działałam, potem myślałam? – spytałam nie mogąc za bardzo w, to uwierzyć.
-Tak dokładnie kiedyś nawet próbowałem nauczyć cię kontroli, ale nie za bardzo mi, to wyszło. – Powiedział z nutką znawcy w głosie.
- To musiałeś być słabym nauczycielem. – Zażartowałam.
- Nie do końca, umiałem nauczyć cię walki, ale kontroli już nie. Zawsze miałaś gotowa odpowiedź nawet jak była ona bezmyślna. Zawsze mówiłaś to co myślisz. Przynajmniej takie mam wrażenie. Zawsze bardzo liczyło się dla ciebie dobro innych. Pamiętam jak jeszcze w szkole, a potem w czasie ucieczki, zabierałaś ciemność od Lissy, aby ją chronić przed obłędem.. – Mówił w zasadzie w jednym ciągu, odkąd zaczęłam na niego naciskać, tyle że kompletnie nie na ten temat co chciałam. Ale słuchałam, bo chciałam się dowiedzieć czegoś o sobie. A teraz pojawiły się nowe pytania.
- Czym jest ciemność? – Przerwałam mu.
- Można powiedzieć, że to negatywna energia, emocje, które zbierały się w Lissie, ale ty je przejmowałaś przez pocałunek cienia. W pewnym momencie tej energii było już tak wiele, że objawiała się gniewem. W jednym przypadku jeszcze w szkole zwróciłaś ten gniew przeciwko Jessiemu, a za drugim przeciwko Wiktorowi – Powiedział po chwili zastanowienia, tak jakby dobierał odpowiednie słowa. A ja miałam już kolejne pytanie.
- Czym jest pocałunek cienia? – spytałam zaciekawiona.
- Może opowiem ci w czasie śniadania? Bo doszliśmy już do kawiarni. – Faktycznie nawet nie zauważyłam kiedy.
- Ok. – odpowiedziałam krótko. – Ale nie myśl, że się wymigasz! – ostrzegłam go z uśmiechem.
- Oczywiście, gdzieżbym śmiał. – Powiedział z uśmiechem. Ruszyliśmy w stronę lady.
Spojrzałam na menu. Różne rodzaje kanapek, naleśniki, jajka na tysiąc sposobów.
- Na co masz ochotę? – spytał Dymitr.
- Nie mam zielonego pojęcia. Za dużo tu tego. A co byś mi polecił? – Spytałam i spojrzałam na bruneta. Wpatrywał się w spis dań.
Zwróciłam wzrok na bliźnięta, siedzące w wózku przed Dymitrem. Wpatrywały się we mnie, gdy się do nich uśmiechnęłam zaczęły się śmiać.
- No dobra, to może tosty z dżemem. – Powiedział nagle strażnik.
- A czemu nie? Mi w zasadzie, to obojętnie.
- Dobra, to może pójdziesz gdzieś zająć miejsce?
- Ok. Wziąć ze sobą bliźniaki?
- Jeżeli, to nie byłby problem. – odpowiedział z uśmiechem.
Wzięłam wózek i zaczęłam, nim manewrować między stolikami. Znalazłam wolne miejsce na tarasie. Ustawiłam bliźnięta przy barierce obok stolika, żeby nie blokowały drogi.
Spojrzałam na Clare i Joanna, dalej się uśmiechały.
- A wam co tak wesoło? – Spytałam z uśmiechem. Był piękny wieczór, na zachodzie było widać jeszcze pomarańczowo-różowa poświatę. Po chwili przyszedł Dymitr z tacką, na której były dwa talerze i dwa kubki.
- Proszę. – Powiedział brunet stawiając przede mną talerz z dwoma tostami z dżemem i kubek z kawa.
- Dzięki. – Usiadał naprzeciwko mnie. Zaczęliśmy jeść. Gdy już zjadłam swoja porcję i zauważyłam, ze Dymitr pije już tylko kawę zapytałam. – To czym jest ten pocałunek cienia?
- Kiedyś ty, Lissa i jej rodzina mieliście wypadek. Rodzina Lissy nie przeżyła. To, że ty żyjesz lekarze uznali za cud. Jak się później okazało, odkrył to Wiktor Daszkow, Lissa cię uzdrowiła. W momencie kiedy przywróciła cię do życia, wytworzyła się między wami więź. Dzięki tej więzi ty mogłaś wchodzić do jej głowy. Odczytując jej myśli, uczucia. Była to więź jednostronna, ona nie wiedziała kiedy jesteś w jej głowie. – Powiedział, to tonem, jakby to była jego więź.
- Dlaczego mówisz o tej więzi w czasie przeszłym? Jej już nie ma? – Spytałam z ciekawością. Nie odczuwam żadnych uczuć pochodzących od kogoś innego, ale może się mylę.
- Nie , nie ma już tej więzi, Gdy zostałaś postrzelona i zmarłaś po raz drugi połączenie zostało przerwane. Wtedy bez pomocy ducha zwalczyłaś śmierć. – Mówił, to obojętnie, ale na jego twarzy było widać smutek związany z tamtym wydarzeniem. A we mnie zaczęła narastać panika.
- Ale jak to umarłam? Ile razy już mnie teoretycznie nie było na tym świecie? – Spytałam.
- trzy razy. Raz zmarłaś w wypadku, drugi raz od pistoletu, a trzeci od uderzenia w głowę. – Powiedział z bólem wypisanym na twarzy. – i żebyś więcej razy nie umierała bo zejdę na zawał.
- Tak jest! jakoś nie pale się do umierania. W końcu, ile można umierać? – Spytałam, starając się aby rozmowa zeszła na luźniejszy tor.
- W zasadzie, to raz. Ale jak widać i na całe szczęście są wyjątki. – Powiedział, to z uśmiechem. – Jednak wolałbym gdybyś tak nie umierała co chwilę.
- Da się zrobić. Choć, to chyba nie zależy ode mnie. – Powiedziałam z uśmiechem.
- To co idziemy na spacer? – spytał. Kompletnie zapomniałam o jego wcześniejszej propozycji.
- No jasne. A, gdzie idziemy?
- Może do parku zachodniego?
- To jest tu więcej niż jeden park? – spytałam zadziwiona.
- Tak oczywiście. Dwór jest ogromny. Ty widziałaś na razie tylko szpital. A, to mała część dworu. Mieści się tu jeszcze hotel, centrum handlowe, baza strażników. Strażnicy maja własne skrzydło, w którym znajduje się centrum ochrony całego dworu. Jest tu cos w rodzaju salonu piękności. Cześć mieszkalna, to coś w rodzaju bloku, mieszkają tam praktycznie wszyscy mieszkańcy dworu. – Mówił, to wszystko prowadząc mnie w stronę schodów, którymi można było zejść bezpośrednio na dwór.
Największym zaskoczeniem było dla mnie jak bez problemów podniósł wózek i znoił go na ziemie.
Zeszłam zaraz za nim.
- Myślałam, że dwór jest raczej mały.
- Nie, to jedno z największych miejsc zamieszkiwanych przez nasze rasy.
- No tak tu mieszkają same wampiry i dampiry. Wciąż, nie mogę tego przyswoić.
- Przyzwyczaisz się. – Powiedział, uśmiechając się do mnie pokrzepiająco.
- W zasadzie, to nie odczuwam specjalnie tego, że jesteśmy inni niż ludzie.
- Nie jesteśmy inni tylko mamy inne geny. – Powiedział to, jak jakieś ważniaczek. Roześmiałam się, a on mi zawtórował.
Szliśmy droga w dół. Dymitr pchał przed sobą wózek, w którym bliźnięta do siebie coś mówiły, w tylko sobie znanym języku.
- Opowiesz mi coś o naszych tradycjach, zwyczajach, kulturze? – Spytałam. Chciałam się, jak najwięcej dowiedzieć o moim życiu z przed utraty pamięci.
- Od czego, by tu zacząć. – Spytał zamyślony. – Mamy 12 rodzin królewskich, z każdej rodziny jest wybierany jeden członek do rady królewskiej. To oni i królowa decydują o wszystkim. Jak już chyba wiesz, to dampiry są strażnikami, nie będę ukrywał, że strażniczek jest niewiele.
- Dlaczego? – spytałam z zainteresowaniem.
- Bo kobiety najczęściej zostają w domu, opiekują się dziećmi. A wiesz ogólnie, że dwa dampiry nie mogą mieć dzieci? – Zapytał, a ja nie wiedziałam, o co chodzi.
- Nie. To nie mogą mieć?
- Nie.
- Ale przecież my mamy sam tak powiedziałeś?
- Tak, to taki wyjątek. Wiąże się z tym pewna legenda….. – Dymitr zaczął opowiadać mi legendę.
W tym czasie szliśmy chodnikiem wyłożonym kamieniami. Co kilka metrów po obu stronach drogi stały figurki lwów, a za nimi rosły drzewa. Stały tu także co kilka metrów lampy alby oświetlić drogę. A ja pomyślałam, że Dwór musi wydawać dużo pieniędzy na prąd. Na lewo od nas płynęła rzeczka. W pewnym momencie skręciliśmy w lewo i przeszliśmy przez mostek nad rzeczką. Płynęły po niej trzy łabędzie. Przed nami był odcinek drogi mierzący jakieś dwadzieścia metrów. Na końcu była mosiężna brama. Dymitr, w czasie upływu drogi, skończył opowiadać ta nieprawdopodobną legendę.
- To musiał być jakiś cud. – Powiedziałam zszokowana.
- Tak, ja wciąż uważam, że to cud.
Dalej szliśmy w milczeniu, było słychać tylko gaworzenie Joanna i Clary.
- Oto i park zachodni. – powiedział Dymitr wskazując na bramę przed nami.
Była duża, dekorowana liśćmi i kwiatami. Nadawała temu miejscu magiczny nastrój. Dymitr otworzył bramę. Ja nawet nie wiem dlaczego podeszłam do wózka i przeprowadziłam go przez nią. Poczekałam aż do nas dołączy, po czym oddałam wózek. Poszliśmy w stronę środka parku, gdzie stała fontanna.
- To centrum, tu jest fontanna. We wschodnim parku w centrum jest wodospad.
- Pięknie. – I faktycznie tak było, fontanna przedstawiała smoka tylko zamiast ziać ogniem ział woda. W koło był las i kilka innych ścieżek przy niektórych były oznaczone trasy wycieczek rowerowych lub pieszych w koło fontanny stały ławki. Na jednej z nich siedziała blondynka, o krótkich włosach.
- Może już stąd chodźmy. – Powiedział nagle Dymitr. Spojrzałam na niego.
- Dlaczego?- Patrzył na blondynkę. Miał wszystkie mięsnie napięte.- Znasz ją?
- Niestety, tak. Możemy stąd iść? – spytał, a ja byłam pewna, że on nie chce, aby blondynka nas zauważyła, lecz było już za późno. Właśnie wstała i szła w naszą stronę.
- No, no kogo ja widzę? Szczęśliwa rodzinka. – Powiedziała z ironią.
- Przepraszam bardzo, ale kim jesteś? – Spytałam zdezorientowana.
- A co Dimka ci nie powiedział – Spojrzałam na Dymitra, który jak dotychczas się nie odzywał. Wciąż miał napięte mięśnie, a w jego oczach było widać złość.
- Nie , nie powiedział.
- Jestem Aleksandra. Jestem znajomą Dymitra z dawnych lat. – W jej głosie wyczułam ten sam akcent co u Dymitra. Czyli też pochodzi z Rosji. Teraz wpatrywała się w Dymitra złośliwie. Dymitr chyba cudem powstrzymywał się od naskoczenia na nią. Aleksandra wciąż patrząc na bruneta, zwróciła się do mnie.
- Pewnie nie powiedział ci… - Nie zdążyła nic powiedzieć, bo przerwał jej Dymitr.
- Nie słuchaj jej.
- Oj, Dimka nie chcesz, żeby nasza mała Roza dowiedziała się czegoś o sobie?
- O czym ona mówi?- spytałam zdezorientowana.
- O tym, że jesteś podłą żmiją zresztą jak twój tatuś. Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę, nie masz za grosz klasy dziwko. – Nagle Dymitr zaczął mówić do niej coś po rosyjsku tak żebym tego nie zrozumiała. Patrzyłam na nich osłupiała. Kim ta kobieta jest, że śmie mnie obrażać? Widziałam jak jej twarz się zmienia w czasie tyrady strażnika. Po chwili brunet odsuną się, popatrzał na nią stanowczo. Ona odwzajemniła spojrzenie i zwróciła wzrok na mnie. W jej oczach był sam gniew, który do mnie żywiła nawet nie wiem dlaczego.
- TO JESZCZE NIE KONIEC!!! POŻAŁUJECIE TEGO CO MI ZROBILIŚCIE. – Powiedziała i odwróciła się idąc w przeciwną stronę co my.
- O co jej chodziło? – Spytałam Dymitra, wciąż nie mogąc nic pojąć z całej sytuacji. Jakaś kobieta napada na nas nagle z jakimiś pretensjami, a ja nie wiem nawet, o co chodzi.
- Nie przejmuj się nią. – Powiedział, choć wiedziałam, że gniew go jeszcze nie opuścił.
- Chyba, jednak powinnam, ona mnie obraziła, a nawet nie wiem za co. – Zawładną mną gniew.
- To była kiedyś moja dziewczyna i ona myślała, że wciąż jesteśmy razem, a byłem już, wtedy z tobą. Od początku cię nie lubiła. Nawet cię porwała. Możemy już wracać? – Spytał i wiedziałam, że nie ma po co go dalej pytać, bo w tej chwili wyglądał na przytłoczonego cała tą sytuacją.
- Dobra wracajmy. – Powiedziałam zrezygnowana.
Ruszyliśmy w stronę szpitala. Bliźnięta dalej rozmawiały miedzy sobą w tylko, im znanym języku. Między mną, a Dymitrem zapadła cisza. Każde z nas było zatopione we własnych myślach. Ja zastanawiałam się o czym ta kobieta mówiła. To jak patrzała na mnie, Dymitra, a nawet na bliźnięta, wszystko wyrażało gniew w czystej postaci. Byłam ciekawa co ja jej takiego zrobiłam. Dymitr w tej chwili mi chyba nic nie powie.
Doszliśmy do mojej Sali. Strażnik się zatrzymał.
- Przepraszam cię za nią. To wariatka. – Powiedział, a w jego oczach zobaczyłam szczerość.
- Nic się nie stało. Ale wytłumaczysz mi, to wszystko kiedyś. – Powiedziałam stanowczo.
- Dobra, ale nie teraz. Kiedyś na spokojnie.
- Dobra. A mogę jeszcze o coś zapytać? – spytałam.
- Tak oczywiście. – Powiedział niepewnie.
- Dlaczego mnie porwała? – spytałam zaciekawiona.
- Była zazdrosna i zła, bo wybrałem ciebie, a nie ją. – Powiedział, a w jego oczach zobaczyłam miłość. – Dobra, ale ja już będę musiał lecieć. Mam za pół godziny zmianę. Na razie Rose. – Powiedział uśmiechając się do mnie i odszedł.
Weszłam do pokoju. Resztę dnia spędziłam na oglądaniu telewizora lub czytaniu gazet. Pod wieczór przyszyła mnie odwiedzić Jill z Eddim, opowiadali mi o czasach szkolnych. Gdy wyszli przyszedł czas na kolacje, a po kolacji wzięłam pryśnić i jak tylko się położyłam, zasnęłam.
- Ciiii mamusia jeszcze śpi, nie chcemy jej obudzić. –Zauważyłam, a bardziej usłyszałam, że był to Dymitr z więcej niż jednym dzieckiem. Dzieci się roześmiały jeszcze głośniej. – Tak, bo to takie śmieszne. – Powiedział i sam się zaśmiał.
Przypomniałam teraz sobie wczorajsze zdarzenia, szybko przyszedł. Ale dlaczego wziął dzieci? To pytanie, które chyba musze zadać jemu. Zaraz, zaraz dlaczego on powiedział „ mamusia” przecież tutaj chyba nie ma nikogo więcej.
Dobra nie wytrzymam, otworzyłam oczy i zaczęłam się podnosić na łokciach. Na fotelu siedział Dymitr i patrzył na wózek z uśmiechem na twarzy. Poruszyłam się lekko i chyba, to zauważył, bo się odwrócił w moją stronę.
- Obudziłaś się? – spytał z uśmiechem.
- Tak. Co tutaj robisz?
- Chce ci wszystko wyjaśnić. – Powiedział już poważnie. – I chce ci kogoś przedstawić. – Wstał i popchnął wózek w stronę łózka. Gdy do mnie podjechał odwrócił wózek w moją stronę. – To jest Joann i Clara.
Wskazał najpierw na dziecko po prawej, był, to chłopiec miał około 7 miesięcy przynajmniej tak mi się wydawało. Miał na sobie spodenki i bluzeczkę i był bardzo podobny do Dymitra. Na jego główce rosły już brązowe włosy, a oczy miał dokładnie takie same jak Dymitr.
Wtedy mój wzrok przeniósł się na Clarę. Zamarłam. Dziewczynka, była bardzo podobna do mnie, te same oczy, włosy, karnacja.
- Dlaczego ona…? – Nie byłam w stanie dokończyć.
- Bo, to twoje dzieci. – powiedział.
Byłam kompletnie zszokowana, nie wiedziałam co powiedzieć. Zrobiło mi się smutno. Jak, to możliwe, że zapomniałam własne dzieci? Co najgorsze wciąż ich nie pamiętam. Poczułam łzy zbierające się w oczach. Patrzyłam wciąż na dzieci i po policzkach popłynęły
- Rose co się stało? Dlaczego płaczesz? – Spytał Dymitr. Spojrzałam na niego załzawionymi oczami. Widziałam na jego twarzy troskę.
- Bo, to smutne, nic nie pamiętam. Zapomniałam nawet własne dzieci. Dlaczego? Co takiego się stało?
Dymitr usiadł obok mnie na łóżku i mnie do siebie przygarnął i przytulił. A ja poczułam się… jakbym była na miejscu. Jakby moje miejsce w jego silnych ramionach. Poczułam, że wszystko może się jakoś ułożyć. Siedzieliśmy tak, a łzy nie przestawały lecieć mi po policzkach. Dymitr gładził mnie po włosach szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Nie wiedziałam, czy powinnam w, to wierzyć, ale wierzyłam. Zrozumiałam, że musze sobie wszystko przypomnieć, niezależnie od tego co się stanie.
Gdy się uspokoiłam, spytałam szeptem:
- Czy możesz mi wszystko opowiedzieć?
- Tak oczywiście powiem ci wszystko od początku, ale to trochę zajmie, więc może będę opowiadał fragmentami?
- Myślę, że tak będzie lepiej. Może usiądź tak, żeby było ci wygodniej? – Spytałam uświadamiając sobie, że wciąż mnie przytulał.
- Dobrze, usiądę na krześle. – Puścił mnie i usiadł. – To co chciałabyś wiedzieć? – Spytał, spojrzałam na bliźnięta, były śliczne. Dymitr także na nie spojrzał i uśmiechnął się. Dzieci śmiały się, spoglądając na mnie, wyglądały na szczęśliwe.
- To naprawdę są moje dzieci? – Spytałam.
- Tak, jeżeli chcesz potwierdzenia, to mam tu zdjęcia, a także akty urodzenia. Chcesz je zobaczyć?
- Chciałabym. – powiedziałam i spojrzałam na niego. Sięgnął po pudełko, które leżało pod wózkiem. Było pomarańczowe w zielone kropki. Dymitr położył je obok mnie na łóżku i otworzył.
w pudełku wszystko miało swoje miejsce, każda przegródka była oznaczona konkretną datą lub wydarzeniem. Po drugiej stronie były jakieś płytki, a także różne dokumenty. Stwierdziłam, że to musi być bardzo ważne pudełko, zawierające wszystko czego powinnam się o sobie dowiedzieć. Wyciągnęłam rękę, ale się zawahałam nie wiedziałam, czy mogę, to dotknąć, czy czasem czegoś nie pomieszam. Dymitr chyba zauważył moje wahanie, bo sięgną po zdjęcia oznaczone „ciąża”.
- To są zdjęcia z czasu trwania twojej ciąży. Mamy nawet kilka zdjęć Clary i Joanna jak byli jeszcze w twoim brzuchu. – Podał mi zdjęcia.
Na pierwszym zdjęciu zobaczyłam siebie siedząca na kanapie i oglądająca jakiś film, mój brzuch był zaokrąglony.
Ja sama miałam koło siebie miskę z przekąskami. Co do pomieszczenia, w którym się znajdowałam to był, to chyba salon, urządzony prosto, ale przytulnie. Zaśmiałam się, to zdjęcie w gruncie rzeczy było dość zabawne.
- Nie no ślicznie tu wyszłam. – Powiedziałam ironicznie.
- No co?!-obruszył się Dymitr-wypróbowywałem nowy aparat. – Usprawiedliwiał się z uśmiechem.
- jest więcej takich zdjęć?
- Nie teraz powinny być takie gdzie stopniowo rośnie ci brzuch, najczęściej jakoś śmiesznie pozowałaś, jest tez kilka ze znajomymi, rodziną.
- No dobra, to jedziemy dalej.
Następne zdjęcie było ładniejsze, byłam na, nim ja (z większym brzuchem) i faktycznie paru znajomych, których już poznałam, były, to chyba jakieś urodziny, bo wszędzie wisiały balony i serpentyny. Dymitr też był na tym zdjęciu, stał za mną i miał ręce przewieszone przez moje ramiona. Byłam na tym zdjęciu uśmiechnięta, z resztą wszyscy śmiali się do aparatu.
- Co, to była za uroczystość? – Spytałam Dymitra, pokazując mu zdjęcie.
- To były urodziny Eddiego, zrobiliśmy mu przyjęcie niespodziankę, jak się potem okazało o wszystkim wiedział od tygodnia, bo podsłuchał jak rozmawialiśmy o tym z Lissą.
- Wyglądam tu na szczęśliwą, zresztą nie ja jedna. – Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie i schowałam je do pudełka. Następne pokazywały kilka momentów z przyjęcia. Znalazłam jedno bardzo ciekawe. Przedstawiało mnie i Dymitra, ale to nie jest pewne, bo było widać tylko część naszych twarzy. Odwróciłam to zdjęcie w jego stronę z pytaniem na twarzy. Gdy je zobaczył, roześmiał się.
Dopiero po chwili był w stanie mówić.
-To zdjęcie, zostało zrobione przez ciebie. Pewnego dnia stwierdziłaś: Musimy zrobić sobie sweet focie, uważałem, że to głupi pomysł, ale się uparłaś, no, to przytuliliśmy się do siebie policzkami, a ty wyciągnęłaś aparat przed siebie i wyszło nam, to. Chciałem żebyś to usunęła ale powiedziałaś, że to świetna pamiątka. I oto historia tego zdjęcia.
Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie. Gdyby ktoś chciał odgadnąć co na, nim jest, a, by nas nie znał nie wiedziałby co przedstawia.
- Pięknie już wiem, że miałam talent do robienia zdjęć. – powiedziałam śmiejąc się. Chwilę później powiedziałam. – No dobra, a może mi teraz cos opowiesz… o… nas.
- Jak już kiedyś wspomniałem spotkaliśmy się w Akademii świętego Wladimira. Byłem twoim mentorem, po pewnym czasie codziennych treningów, poznaliśmy się bliżej. Potem się w sobie zakochaliśmy. Wiedzieliśmy, że to zakazane, dlatego ukrywaliśmy nasze uczucia nawet przed nami samymi, lecz nieodpowiednie osoby i tak zauważyły co do siebie czujemy. Na szczęście ta sprawa nie wyszła na jaw. Potem dalej, to ukrywaliśmy skradając sobie pojedyncze pocałunki. Wtedy zginął Mason. Kiedy ujrzałem cię z tym mieczem, myślałem, że się nie pozbierasz. A jednak myliłem się. –Dymitr przerwał i spytał-Dalszą część historii opowiem ci może później ok? – przez cały czas patrzyłam na niego i po kolei widziałam emocje wypływające na jego twarz. Jednak przede wszystkim było widać miłość.
Zapadła cisza. Skinęłam że dobrze. Ciszę przerwał płacz dziecka, kompletnie zapomniałam o bliźniakach, to znaczy o…o.. moich dzieciach.
Dymitr od razu zerwał się i wyjął butelkę z mlekiem z torby. Wziął Clare, o ile dobrze zapamiętałam imię, na ręce i dał jej butelkę. Mała słodko jadła patrząc się na mnie swoimi małymi oczkami.
- Nie długo Joann tez zrobi się głodny, więc muszę się śpieszyć. – zaśmiał się. – Miejmy nadzieje, że Clara ma dziś dobry humor. Szczerze jest humorzasta, zupełnie jak mamusia twarda i krzykliwa i.. – przerwał mu płacz Joanna. – o kurczę.
- Mogę ci pomóc. – zaproponowałam Dymitr spojrzał na mnie nie pewnie- No co? chyba sobie poradzę, to, są w końcu moje dzieci. – Powiedziałam, starając się brzmieć przekonywująco, choć wiedziałam, że brzmiało to słabo. Dymitr popatrzył na mnie chwilę.
- No dobrze. – Podszedł do mnie. – Weź Clare. – Siadając wygodniej wyciągnęłam ręce. – ostrożnie. – Położył Clare na moich ramionach. W tym czasie musiał odsunąć butelkę, przez co dziewczynka zaczęła płakać. Gdy ja do siebie przytuliłam uspokoiła się, dałam jej butelkę i dalej piła. Była taka śliczna. Jak, to możliwe, że nie pamiętam własnych dzieci! nie mogłam w to uwierzyć. Włoski miała jeszcze krótkie, ale zaczynały już się kręcić. Oczy miała roześmiane, patrzące na mnie.
- Jest taka śliczna. – Powiedziałam.
- Po mamie. – Podniosłam wzrok na Dymitra wpatrywał się we mnie. Na jego twarzy widziałam troskę. Trzymał na rękach Joanna. Ten chłopczyk.. mój syn, nie nasz syn, był żywą kopia Dymitra. – Masz może ochotę na spacer? – Zdziwiła mnie ta nagła propozycja.
- A czemu nie. – Powiedziałam z uśmiechem. Strażnik odłożył Joanna do wózka, następnie wziął ode mnie Clare. – Idę się przebrać.
Poszłam do łazienki i wyjęłam z szafki pierwszy lepszy zestaw. Trafiłam na krótkie spodenki i koszulkę z napisem „ wymyśl coś śmiesznego”, do tego założyłam zielone trampki. Rozczesałam włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Sięgały mi one do pasa, trzeba będzie je podciąć. Jak ja z takimi włosami wytrzymywać?
Wyszłam z łazienki, Dymitr właśnie wystawiał wózek za drzwi.
- Jestem gotowa. Gdzie idziemy? – Spytałam podchodząc do niego.
- Na początek proponuję śniadanie, bo nic jeszcze nie jadłaś, a potem może na dwór.
- Świetnie, robię się głodna. – Powiedziałam z entuzjazmem.
- To co idziemy?
- Jasne.
Ruszyłam za Dymitrem. Szliśmy tą samą drogą co za pierwszym razem. Zastanawiałam się, czy nie powinnam być bardziej przejęta tym co dziś usłyszałam. Dowiedziałam się, że mam dwójkę dzieci! Mam też faceta, któremu na mnie zależy. Ale to i tak powinien być dla mnie szok. To o tym wszyscy nie chcieli mi powiedzieć. Ale dlaczego?
- Dlaczego nikt nie chciał mi nic powiedzieć na twój temat? – spytałam.
- Bo poprosiłem ich, żeby nic ci nie mówili, - Powiedział i było widać, że nie chce o tym rozmawiać.
- Ale dlaczego? – spytałam uporczywie.
- Rose…, możemy o tym pomówić, kiedy indziej?
- Wolałabym teraz. Wiesz jest to pierwszy dzień, w którym dowiedziałam się czegoś konkretnego.
- Nie chciałem żebyś się dowiedziała. Bo nie chciałem cię do niczego przymuszać.
- Ale do czego mogła by mnie przymusić wiedza, że mam dzieci?
- Wiesz zawsze byłaś raczej impulsywna.
- Czyli co najpierw działałam, potem myślałam? – spytałam nie mogąc za bardzo w, to uwierzyć.
-Tak dokładnie kiedyś nawet próbowałem nauczyć cię kontroli, ale nie za bardzo mi, to wyszło. – Powiedział z nutką znawcy w głosie.
- To musiałeś być słabym nauczycielem. – Zażartowałam.
- Nie do końca, umiałem nauczyć cię walki, ale kontroli już nie. Zawsze miałaś gotowa odpowiedź nawet jak była ona bezmyślna. Zawsze mówiłaś to co myślisz. Przynajmniej takie mam wrażenie. Zawsze bardzo liczyło się dla ciebie dobro innych. Pamiętam jak jeszcze w szkole, a potem w czasie ucieczki, zabierałaś ciemność od Lissy, aby ją chronić przed obłędem.. – Mówił w zasadzie w jednym ciągu, odkąd zaczęłam na niego naciskać, tyle że kompletnie nie na ten temat co chciałam. Ale słuchałam, bo chciałam się dowiedzieć czegoś o sobie. A teraz pojawiły się nowe pytania.
- Czym jest ciemność? – Przerwałam mu.
- Można powiedzieć, że to negatywna energia, emocje, które zbierały się w Lissie, ale ty je przejmowałaś przez pocałunek cienia. W pewnym momencie tej energii było już tak wiele, że objawiała się gniewem. W jednym przypadku jeszcze w szkole zwróciłaś ten gniew przeciwko Jessiemu, a za drugim przeciwko Wiktorowi – Powiedział po chwili zastanowienia, tak jakby dobierał odpowiednie słowa. A ja miałam już kolejne pytanie.
- Czym jest pocałunek cienia? – spytałam zaciekawiona.
- Może opowiem ci w czasie śniadania? Bo doszliśmy już do kawiarni. – Faktycznie nawet nie zauważyłam kiedy.
- Ok. – odpowiedziałam krótko. – Ale nie myśl, że się wymigasz! – ostrzegłam go z uśmiechem.
- Oczywiście, gdzieżbym śmiał. – Powiedział z uśmiechem. Ruszyliśmy w stronę lady.
Spojrzałam na menu. Różne rodzaje kanapek, naleśniki, jajka na tysiąc sposobów.
- Na co masz ochotę? – spytał Dymitr.
- Nie mam zielonego pojęcia. Za dużo tu tego. A co byś mi polecił? – Spytałam i spojrzałam na bruneta. Wpatrywał się w spis dań.
Zwróciłam wzrok na bliźnięta, siedzące w wózku przed Dymitrem. Wpatrywały się we mnie, gdy się do nich uśmiechnęłam zaczęły się śmiać.
- No dobra, to może tosty z dżemem. – Powiedział nagle strażnik.
- A czemu nie? Mi w zasadzie, to obojętnie.
- Dobra, to może pójdziesz gdzieś zająć miejsce?
- Ok. Wziąć ze sobą bliźniaki?
- Jeżeli, to nie byłby problem. – odpowiedział z uśmiechem.
Wzięłam wózek i zaczęłam, nim manewrować między stolikami. Znalazłam wolne miejsce na tarasie. Ustawiłam bliźnięta przy barierce obok stolika, żeby nie blokowały drogi.
Spojrzałam na Clare i Joanna, dalej się uśmiechały.
- A wam co tak wesoło? – Spytałam z uśmiechem. Był piękny wieczór, na zachodzie było widać jeszcze pomarańczowo-różowa poświatę. Po chwili przyszedł Dymitr z tacką, na której były dwa talerze i dwa kubki.
- Proszę. – Powiedział brunet stawiając przede mną talerz z dwoma tostami z dżemem i kubek z kawa.
- Dzięki. – Usiadał naprzeciwko mnie. Zaczęliśmy jeść. Gdy już zjadłam swoja porcję i zauważyłam, ze Dymitr pije już tylko kawę zapytałam. – To czym jest ten pocałunek cienia?
- Kiedyś ty, Lissa i jej rodzina mieliście wypadek. Rodzina Lissy nie przeżyła. To, że ty żyjesz lekarze uznali za cud. Jak się później okazało, odkrył to Wiktor Daszkow, Lissa cię uzdrowiła. W momencie kiedy przywróciła cię do życia, wytworzyła się między wami więź. Dzięki tej więzi ty mogłaś wchodzić do jej głowy. Odczytując jej myśli, uczucia. Była to więź jednostronna, ona nie wiedziała kiedy jesteś w jej głowie. – Powiedział, to tonem, jakby to była jego więź.
- Dlaczego mówisz o tej więzi w czasie przeszłym? Jej już nie ma? – Spytałam z ciekawością. Nie odczuwam żadnych uczuć pochodzących od kogoś innego, ale może się mylę.
- Nie , nie ma już tej więzi, Gdy zostałaś postrzelona i zmarłaś po raz drugi połączenie zostało przerwane. Wtedy bez pomocy ducha zwalczyłaś śmierć. – Mówił, to obojętnie, ale na jego twarzy było widać smutek związany z tamtym wydarzeniem. A we mnie zaczęła narastać panika.
- Ale jak to umarłam? Ile razy już mnie teoretycznie nie było na tym świecie? – Spytałam.
- trzy razy. Raz zmarłaś w wypadku, drugi raz od pistoletu, a trzeci od uderzenia w głowę. – Powiedział z bólem wypisanym na twarzy. – i żebyś więcej razy nie umierała bo zejdę na zawał.
- Tak jest! jakoś nie pale się do umierania. W końcu, ile można umierać? – Spytałam, starając się aby rozmowa zeszła na luźniejszy tor.
- W zasadzie, to raz. Ale jak widać i na całe szczęście są wyjątki. – Powiedział, to z uśmiechem. – Jednak wolałbym gdybyś tak nie umierała co chwilę.
- Da się zrobić. Choć, to chyba nie zależy ode mnie. – Powiedziałam z uśmiechem.
- To co idziemy na spacer? – spytał. Kompletnie zapomniałam o jego wcześniejszej propozycji.
- No jasne. A, gdzie idziemy?
- Może do parku zachodniego?
- To jest tu więcej niż jeden park? – spytałam zadziwiona.
- Tak oczywiście. Dwór jest ogromny. Ty widziałaś na razie tylko szpital. A, to mała część dworu. Mieści się tu jeszcze hotel, centrum handlowe, baza strażników. Strażnicy maja własne skrzydło, w którym znajduje się centrum ochrony całego dworu. Jest tu cos w rodzaju salonu piękności. Cześć mieszkalna, to coś w rodzaju bloku, mieszkają tam praktycznie wszyscy mieszkańcy dworu. – Mówił, to wszystko prowadząc mnie w stronę schodów, którymi można było zejść bezpośrednio na dwór.
Największym zaskoczeniem było dla mnie jak bez problemów podniósł wózek i znoił go na ziemie.
Zeszłam zaraz za nim.
- Myślałam, że dwór jest raczej mały.
- Nie, to jedno z największych miejsc zamieszkiwanych przez nasze rasy.
- No tak tu mieszkają same wampiry i dampiry. Wciąż, nie mogę tego przyswoić.
- Przyzwyczaisz się. – Powiedział, uśmiechając się do mnie pokrzepiająco.
- W zasadzie, to nie odczuwam specjalnie tego, że jesteśmy inni niż ludzie.
- Nie jesteśmy inni tylko mamy inne geny. – Powiedział to, jak jakieś ważniaczek. Roześmiałam się, a on mi zawtórował.
Szliśmy droga w dół. Dymitr pchał przed sobą wózek, w którym bliźnięta do siebie coś mówiły, w tylko sobie znanym języku.
- Opowiesz mi coś o naszych tradycjach, zwyczajach, kulturze? – Spytałam. Chciałam się, jak najwięcej dowiedzieć o moim życiu z przed utraty pamięci.
- Od czego, by tu zacząć. – Spytał zamyślony. – Mamy 12 rodzin królewskich, z każdej rodziny jest wybierany jeden członek do rady królewskiej. To oni i królowa decydują o wszystkim. Jak już chyba wiesz, to dampiry są strażnikami, nie będę ukrywał, że strażniczek jest niewiele.
- Dlaczego? – spytałam z zainteresowaniem.
- Bo kobiety najczęściej zostają w domu, opiekują się dziećmi. A wiesz ogólnie, że dwa dampiry nie mogą mieć dzieci? – Zapytał, a ja nie wiedziałam, o co chodzi.
- Nie. To nie mogą mieć?
- Nie.
- Ale przecież my mamy sam tak powiedziałeś?
- Tak, to taki wyjątek. Wiąże się z tym pewna legenda….. – Dymitr zaczął opowiadać mi legendę.
W tym czasie szliśmy chodnikiem wyłożonym kamieniami. Co kilka metrów po obu stronach drogi stały figurki lwów, a za nimi rosły drzewa. Stały tu także co kilka metrów lampy alby oświetlić drogę. A ja pomyślałam, że Dwór musi wydawać dużo pieniędzy na prąd. Na lewo od nas płynęła rzeczka. W pewnym momencie skręciliśmy w lewo i przeszliśmy przez mostek nad rzeczką. Płynęły po niej trzy łabędzie. Przed nami był odcinek drogi mierzący jakieś dwadzieścia metrów. Na końcu była mosiężna brama. Dymitr, w czasie upływu drogi, skończył opowiadać ta nieprawdopodobną legendę.
- To musiał być jakiś cud. – Powiedziałam zszokowana.
- Tak, ja wciąż uważam, że to cud.
Dalej szliśmy w milczeniu, było słychać tylko gaworzenie Joanna i Clary.
- Oto i park zachodni. – powiedział Dymitr wskazując na bramę przed nami.
Była duża, dekorowana liśćmi i kwiatami. Nadawała temu miejscu magiczny nastrój. Dymitr otworzył bramę. Ja nawet nie wiem dlaczego podeszłam do wózka i przeprowadziłam go przez nią. Poczekałam aż do nas dołączy, po czym oddałam wózek. Poszliśmy w stronę środka parku, gdzie stała fontanna.
- To centrum, tu jest fontanna. We wschodnim parku w centrum jest wodospad.
- Pięknie. – I faktycznie tak było, fontanna przedstawiała smoka tylko zamiast ziać ogniem ział woda. W koło był las i kilka innych ścieżek przy niektórych były oznaczone trasy wycieczek rowerowych lub pieszych w koło fontanny stały ławki. Na jednej z nich siedziała blondynka, o krótkich włosach.
- Może już stąd chodźmy. – Powiedział nagle Dymitr. Spojrzałam na niego.
- Dlaczego?- Patrzył na blondynkę. Miał wszystkie mięsnie napięte.- Znasz ją?
- Niestety, tak. Możemy stąd iść? – spytał, a ja byłam pewna, że on nie chce, aby blondynka nas zauważyła, lecz było już za późno. Właśnie wstała i szła w naszą stronę.
- No, no kogo ja widzę? Szczęśliwa rodzinka. – Powiedziała z ironią.
- Przepraszam bardzo, ale kim jesteś? – Spytałam zdezorientowana.
- A co Dimka ci nie powiedział – Spojrzałam na Dymitra, który jak dotychczas się nie odzywał. Wciąż miał napięte mięśnie, a w jego oczach było widać złość.
- Nie , nie powiedział.
- Jestem Aleksandra. Jestem znajomą Dymitra z dawnych lat. – W jej głosie wyczułam ten sam akcent co u Dymitra. Czyli też pochodzi z Rosji. Teraz wpatrywała się w Dymitra złośliwie. Dymitr chyba cudem powstrzymywał się od naskoczenia na nią. Aleksandra wciąż patrząc na bruneta, zwróciła się do mnie.
- Pewnie nie powiedział ci… - Nie zdążyła nic powiedzieć, bo przerwał jej Dymitr.
- Nie słuchaj jej.
- Oj, Dimka nie chcesz, żeby nasza mała Roza dowiedziała się czegoś o sobie?
- O czym ona mówi?- spytałam zdezorientowana.
- O tym, że jesteś podłą żmiją zresztą jak twój tatuś. Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę, nie masz za grosz klasy dziwko. – Nagle Dymitr zaczął mówić do niej coś po rosyjsku tak żebym tego nie zrozumiała. Patrzyłam na nich osłupiała. Kim ta kobieta jest, że śmie mnie obrażać? Widziałam jak jej twarz się zmienia w czasie tyrady strażnika. Po chwili brunet odsuną się, popatrzał na nią stanowczo. Ona odwzajemniła spojrzenie i zwróciła wzrok na mnie. W jej oczach był sam gniew, który do mnie żywiła nawet nie wiem dlaczego.
- TO JESZCZE NIE KONIEC!!! POŻAŁUJECIE TEGO CO MI ZROBILIŚCIE. – Powiedziała i odwróciła się idąc w przeciwną stronę co my.
- O co jej chodziło? – Spytałam Dymitra, wciąż nie mogąc nic pojąć z całej sytuacji. Jakaś kobieta napada na nas nagle z jakimiś pretensjami, a ja nie wiem nawet, o co chodzi.
- Nie przejmuj się nią. – Powiedział, choć wiedziałam, że gniew go jeszcze nie opuścił.
- Chyba, jednak powinnam, ona mnie obraziła, a nawet nie wiem za co. – Zawładną mną gniew.
- To była kiedyś moja dziewczyna i ona myślała, że wciąż jesteśmy razem, a byłem już, wtedy z tobą. Od początku cię nie lubiła. Nawet cię porwała. Możemy już wracać? – Spytał i wiedziałam, że nie ma po co go dalej pytać, bo w tej chwili wyglądał na przytłoczonego cała tą sytuacją.
- Dobra wracajmy. – Powiedziałam zrezygnowana.
Ruszyliśmy w stronę szpitala. Bliźnięta dalej rozmawiały miedzy sobą w tylko, im znanym języku. Między mną, a Dymitrem zapadła cisza. Każde z nas było zatopione we własnych myślach. Ja zastanawiałam się o czym ta kobieta mówiła. To jak patrzała na mnie, Dymitra, a nawet na bliźnięta, wszystko wyrażało gniew w czystej postaci. Byłam ciekawa co ja jej takiego zrobiłam. Dymitr w tej chwili mi chyba nic nie powie.
Doszliśmy do mojej Sali. Strażnik się zatrzymał.
- Przepraszam cię za nią. To wariatka. – Powiedział, a w jego oczach zobaczyłam szczerość.
- Nic się nie stało. Ale wytłumaczysz mi, to wszystko kiedyś. – Powiedziałam stanowczo.
- Dobra, ale nie teraz. Kiedyś na spokojnie.
- Dobra. A mogę jeszcze o coś zapytać? – spytałam.
- Tak oczywiście. – Powiedział niepewnie.
- Dlaczego mnie porwała? – spytałam zaciekawiona.
- Była zazdrosna i zła, bo wybrałem ciebie, a nie ją. – Powiedział, a w jego oczach zobaczyłam miłość. – Dobra, ale ja już będę musiał lecieć. Mam za pół godziny zmianę. Na razie Rose. – Powiedział uśmiechając się do mnie i odszedł.
Weszłam do pokoju. Resztę dnia spędziłam na oglądaniu telewizora lub czytaniu gazet. Pod wieczór przyszyła mnie odwiedzić Jill z Eddim, opowiadali mi o czasach szkolnych. Gdy wyszli przyszedł czas na kolacje, a po kolacji wzięłam pryśnić i jak tylko się położyłam, zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz