Lecieliśmy już około pół godziny.
Postanowiłam zobaczyć co u maluchów. Akurat nie spały . Ale to zapewne dlatego,
że była pora karmienia. Nie chciałam karmić w samolocie, więc wcześniej sobie
odciągnęłam mleko, które było w torbie podręcznej.
- Dymitr gdzie jest mleko?
- W torbie.
- Wiem że w torbie ale gdzie jest
torba?
- Myślałem że ty ją wzięłaś.
- A ja że ty.
- Czyli jesteśmy bez torby.
- Wygląda na to, że tak.
- Chodzi wam o taką zieloną małą
torbę? - Wtrącił się Abe.
- Tak. Widziałeś ją?
- Jasne, jest w luku bagażowym, do
którego podczas lotu nie ma dostępu.
- Naprawdę? I jak ja je teraz
nakarmię?
- W sposób naturalny.
- Tak. Przy strażnikach i przy
tacie. Oczywiście. - Powiedziałam z ironią w głosie.
- Jak chcesz, to możesz. -
Powiedział Abe Śmiejąc się.
- Jakoś sobie poradzę. Zaraz... a
pieluszki? Też są w tej torbie? I wszystkie zabawki też, prawda?
- Tak.
- Nie wiem jak to zrobisz, ale
potrzebuję tej torby natychmiast. Możemy nawet wylądować, ale muszę ją mieć.
- Dobrze, załatwię ci ją córeczko.
Kamil idziemy.
Abe z jednym ze strażników wyszedł.
- Widzisz? Dostaniesz to co chcesz.
- Powiedział Dymitr podchodząc do mnie.
- Ja zawsze dostaję co chcę.
- Ale to się niedługo zmieni.
- A to dlaczego?
- Bo będziemy na dworze i nie
będziesz miała się kim wysługiwać.
- No jak nie? - Powiedziałam ze
śmiechem.
- A kim?
- Tobą mój towarzyszu.
- Ja ci się nie dam.
- Jeszcze zobaczymy.
- Dobrze.
Odpięłam Clare i wyjęłam z fotelika.
Abe po chwili przyszedł z torbą.
- Dziękuje tatusiu.
- Nie ma za co. Zrobię wszystko dla
mojej córeczki i wnucząt.
Wyjęłam butelkę i podałam ją
Dymitrowi, który miał nakarmić Joanna. Ja wzięłam drugą i zaczęłam karmić
Clarę. Potem zmieniłam jej pieluszkę. Wyjęłam zabawki i zaczęłam bawić się z
bliźniętami.
Dojechaliśmy do dworu. Przy bramie
nas sprawdzali, czy na pewno nie jesteśmy strzygami. Wjechaliśmy do garażów.
Dymitr wyjął wózek z bagażnika a ja wyjęłam Joanna z samochodu i włożyłam do
wózka. Zrobiłam to samo z Clarą. Wyszliśmy z garaży i poszliśmy w stronę
naszego starego mieszkania. Słońce już zachodziło, czyli moroje zaczynali już
powoli wstawać. Gdy tak szliśmy, wpadliśmy na kilku strażników z którymi się
przywitaliśmy. Idąc widzieliśmy, jak wszyscy się na nas gapili i obgadywali
nasze osoby. Doszliśmy do mieszkania. Dymitr zaniósł walizki, po czym pomógł mi
wnieść wózek. Poszłam się rozejrzeć. Wszystko było tak jak przed naszym
wyjazdem. Poszłam na piętro i otworzyłam pokój, który przed wyjazdem
przygotowaliśmy dla dzieci. Był zielono-żółty. Naprzeciwko drzwi stały dwa
łóżeczka. Po prawej leżał przewijak, a po lewej dwa bujane fotele. Przy
ścianie stały białe szafy. Wszędzie było pełno zabawek. Wszystko było
tak, jak to sobie wymarzyliśmy. Zeszłam na dół.
- No to zabieramy się do
rozpakowywania. - Powiedziałam.
- Owszem, ale dopiero, kiedy wrócę z
bazy kontrolnej.
- Czyli wszystko mam robić sama?
- Nie. Pomogę ci od razu jak wrócę.
- No dobrze. To ty idź już, a ja
zacznę wszystko rozpakowywać.
- Do zobaczenia Roza. - Wyszedł całując
mnie w czoło.
Wyjęłam bliźniaki z wózka i
położyłam na je kocyku z zabawkami. Dałam im smoczki i poszłam po pierwszą
walizkę, w której był ubranka dzieci. Zabrałam ją na górę. Otworzyłam białą
szafę w której było już pełno ubranek, a przecież miałam jeszcze całą walizkę
do wpakowania tam! Trzeba będzie raz zrobić porządek ze zbyt małymi ubrankami*.
Włożyłam ulubionego Misia Clary do jej łóżeczka i zeszłam na dół.
- Czemu wy już się czołgacie? Teraz
będę musiała bardziej was pilnować.
Zaczęły się śmiać, jakby rozumiały,
co właśnie do nich powiedziałam. Włożyłam je do leżanek, żeby mi nie
spacerowały po całym mieszkaniu, po czym wzięłam drugą walizkę, w której były
wszystkie kosmetyki i poszłam do łazienki je wypakować. Najwięcej rzeczy jest
bliźniaków. Mamy ich stanowczo za dużo. Znów poszłam do salonu. Zostały mi
tylko do wypakowywania: moja walizka oraz Dymitra. Postanowiłam, że on sobie ją
sam rozpakuje. Wzięłam swoją i szybko ją opróżniłam. Nakarmiłam i przebrałam
bliźniaków w lżejsze ubranka ,bo było im za ciepło. Włożyłam je do wózka i
wyszłam z domu. Było już ciemno. Szłam w stronę mieszkania Lissy, o ile jeszcze
jej nie przenieśli gdzie indziej. Zapukałam, ale nikogo nie było. Szłam dalej,
aż doszłam do parku. Usiadłam sobie na ławce. Bliźniaki zasnęły. Zaczęłam
powoli wracać do domu. Ciekawe gdzie jest Lissa? Pewnie ma pełno swoich
obowiązków, dlatego nie może się ze mną spotkać. Ale to nic. Nadrobimy to
później podczas przygotowań do ślubu. Weszłam do domu, gdzie na mnie już czekał
Dymitr.
- Gdzie byłaś?
- Rozejrzeć się, czy coś się nie
zmieniło.
- I co, zmieniło się coś?
- Nie za bardzo.
- Widziałaś się z Lissą?
- Nie. Pewnie ma za dużo zajęć.
Wiesz co?
- Co?
- Mamy pustą lodówkę.
- Wiem, dlatego myślałem, że
pójdziemy na zakupy. Co ty na to?
- Możemy iść, tylko się przebiorę.
- Dobrze. Poczekam tu na ciebie z
bliźniakami, ale się pospiesz.
- Dobrze. Za chwilę schodzę.
Szybko poszłam na górę i ubrałam
luźny T-shirt oraz dżinsy.
- Możemy iść.
- Dobrze.
Dymitr zniósł wózek po schodach na
dwór. Doszliśmy do marketu.
- To co kupujemy?
- Pewnie jedzenie.
- To na pewno.
- Trzeba by było kupić jakieś kaszki
dla dzieci oraz deserki owocowe.
Poszliśmy i co chwilę coś dokładałam
do wózka. Chleb, płatki, mleko, pomidory itp. Doszliśmy do kaszek i zupek oraz deserków.
- No to które bierzemy?- Spytał
Dymitr.
- Może tą kaszkę od 3 miesiąca i te
deserki jabłkowe i o smaku multiwitaminy.
Wzięliśmy kilka opakowań kaszek oraz
kilka słoików deserków. Jeśli 30 sztuk można nazwać kilkoma. Poszliśmy do kasy
i wyszliśmy ze sklepu.
- To co, teraz do domu?
Tak. Nie mogę przyzwyczaić się do
tego trybu życia i jestem już zmęczona.
- To ty się położysz, a ja
przygotuję coś do jedzenia.
- Dobrze.
Doszliśmy do domu. Zaniosłam
bliźniaki do łóżeczek i zeszłam na dół rozpakować zakupy.
- Idź, połóż się. Ja to zrobię.
- Dziękuje Dymitr. - Pocałowałam go
w policzek po czym poszłam do sypialni.
Obudził mnie zapach potraw. Od razu
zrobiłam się głodna. Ogarnęłam się i zeszłam na dół. W kuchni stał Dymitr.
- Tak szybko wstałaś?
- A ile właściwie spałam?
- Jakąś godzinę.
- Za długo. Co tam masz?
- Spaghetti.
- Ale jestem głodna, rozłożę
talerze.
- Dobrze, a ja już podaje do stołu.
Usiadłam przy stole. Dymitr podał mi
talerz z jedzeniem. Usiadł na przeciwko mnie. Zaczęliśmy jeść.
- I jak ci smakuje?
- Jest pyszne.
Skończyłam jeść i usłyszałam, jak
Clara się obudziła.
- Pójdę po nią i przetestuję na niej
nowe deserki.
- Dobrze, to ja pozmywam.
Poszłam po nią i ponownie zeszłam na
dół. Posadziłam ją w krzesełku do karmienia. Założyłam jej śliniaczek i
zaczęłam karmić. Nie była zbyt zadowolona że to nie mleko.
- Coś nie chce jeść.
- Pokaż. Leci samolocik.- Clara
złapała łyżeczkę i wszystko pobrudziła.
- Clara uspokój się. Musisz to
zjeść. Zobacz, jak tata ładnie je. No Dymitr leci samolocik.- Włożyłam mu
łyżeczkę do buzi.
- To wcale nie jest takie złe. Jak
ona nie chce, to ja zjem.
- Daj spokój. Ty już jadłeś, a ona
nie. Jedną łyżeczkę za mamusię. - zjadła.
- Chyba przekonało ją, że ty to
zjadłeś. Jaki ojciec taka córka.- zaśmiałam się. On również się zaśmiał. -
Dokończysz ją karmić, a ja pójdę po Joanna ,bo się już obudził.
- Ok. Wstałam i poszłam po niego.
Gdy wróciłam, zobaczyłam że Clara wszystko zjadła.
- Jak to zrobiłeś?
- Mam talent do karmienia dzieci.
- To może ty nakarmisz Joanna, a ja
pójdę przebrać Clarę?
- Dobrze Roza. Dałam mu Joanna, a
sama wzięłam Clarę i poszłam z nią na górę. Położyłam na przewijaku.
- Trzeba ci zmienić pieluszkę.
Dymitr...
- Tak.
- Clarze trzeba zmienić pieluszkę.
- No to zmień.
- A ty nie możesz?
- Nie. Koniec z tym. Teraz sama
będziesz zmieniać pieluchy. Nie będę cię w tym wyręczał.
- No wiesz... Obrażę się na
ciebie...
- To się obraź i tak ci przejdzie po
pięciu minutach.
- Jakiego ty masz niesfornego ojca!
- Powiedziałam do Clary.
- Słyszałem to.
- I dobrze. Miałeś to usłyszeć. Nie
odzywam się do ciebie.
- To nie.
Zmieniłam Clarze pieluszkę i ubrałam
jej body oraz skarpetki a do tego rajstopki i koszulkę. Dymitr po chwili
przyszedł do góry z Joannem.
- No to teraz ty go przewijasz, a ja
sobie idę z Clarą od ciebie.
- Dobrze Roza.
Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół.
Położyłam Clarę na kocyku i zaczęłam się z nią bawić.
- Skoro już zszedłeś, zaopiekujesz
się nimi a ja pójdę do łazienki.
- Dobrze.
- Poszłam do łazienki. Dymitr
jeszcze nie wie, że dzieci już pełzają, więc bezie miał niespodziankę, jak na
chwilę wyjdzie, a ich już nie będzie. Poszłam z powrotem do salonu. Dymitr
czegoś szukał.
- Co zgubiłeś?
- Nic. Tak tylko patrzę.
- Gdzie masz Clarę?
- No właśnie... jest... tam!
- Clara ciągnęła firanę.
- Powiedz, uciekła ci.
- Tak, ale jak ona to zrobiła?
- Zaczynają się czołgać. Trzeba ich
teraz bardziej pilnować.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś
wcześniej?
- Bo chciałam żebyś miał
niespodziankę.
- No wiesz?
- Wiem i też cię kocham. Pocałowałam
go w usta.
- Ja ciebie też Roza.
- Idziemy na spacer?
- Oczywiście, że tak. Może teraz
trafie na Lissę?
Była pierwsza w nocy, czyli tak
jakby 13, czyli środek dnia. Włożyliśmy bliźniaki do wózka i wyszliśmy z domu.
- Uważasz, że jesteśmy dobrymi
rodzicami?
- Tak Rose, a czemu nie mielibyśmy
być?
- Tak się tylko pytam. Uważasz, że
nasze dzieci są szczęśliwe?
- Tak, mają wspaniałą matkę która
się o nie troszczy.
- Tatę też mają wspaniałego.
- Wiem, że nigdy nie chciałaś być
matką i strasznie młodo nią zostałaś - w wieku 19 lat - ale uważam, że świetnie
się w tej roli odnajdujesz i lepszej matki od ciebie nie mogłyby mieć.
Dlaczego zadajesz takie pytania?
- Tak tylko się pytam.
- Dobrze Roza.
Ktoś zakrył mi oczy. To była Lissa.
- Cześć Rose, jak ja się za tobą
stęskniłam! Mam ci tyle do opowiedzenia.
- Ja za tobą też. - Przytuliłam ją.
- Witaj Królowo!
- Witaj Dymitr!
- Zobacz, to jest Clara, a to Joann.
- Powiedziałam odsłaniając wózek.
- Są śliczne. Clara to czysta mama,
a Joann to czysty tata. Jak wam minęła podróż?
- Dobrze. Bez problemów.
- To ja was zostawię. Pójdę do bazy
kontrolnej. Do zobaczenia później.
Odszedł. Zostałyśmy z Lissa same.
- Może idziemy do mnie? Zobaczysz
małą Rose.
- Spoko. No to opowiadaj, co słychać
na dworze, a co ważniejsze, jak przygotowania do ślubu.
- Na dworze nudno. Cały czas narady,
spotkania itp. po prostu bla bla bla. A przygotowania do ślubu coraz lepiej.
Jest już prawie wszystko załatwione muszę tylko wybrać sukienkę ślubną i
sukienki dla druhen. Pomożesz mi oczywiście?
- A jak inaczej? To najpierw co do
sukienki ślubnej, jakie masz do wyboru?
- Wszystkie pokarzę ci w domu.
- Ok. A kogo weźmiesz za druhny?
- Mia, Sonia, Kinga, Malwina, oraz
Sabina.
- A ile będzie gości?
- Około 600 morojów plus 400
dampirów.
- Co?! Aż tylu?! Gdzie oni się
pomieszczą?
- Wesele będzie pod altaną, wiec nie
będzie z tym problemu.
- To dobrze.
Po chwili doszłyśmy do mieszkania, a
raczej pałacu Lissy bo było 100 razy większe od mojego. Pomogła mi wnieść wózek
i weszłyśmy do środka. Poszłyśmy do sypialni, gdzie spała mała Rose.
- Ona jest śliczna. Podobna do
ciebie.
- Każdy tak mówi.
Poszła do garderoby po sukienki
ślubne. Po chwili z nimi wróciła.
- Która ci się podoba najbardziej?
Pokazała mi 3 sukienki. Pierwsza
była do ziemi, wąska z długim rękawkiem. Druga do kolan, bez ramiączek. A
trzecia była na grubych ramiączkach, do ziemi, od pasa poszerzana.
- Trzecia najlepsza.
- Też tak uważam. A co sądzisz
jeszcze o pierwszej?
- Zagotujesz się w niej. Przecież
będzie ciepło.
- No faktycznie. Jak ja się cieszę,
że wróciłaś.
- Ja też Liss. To teraz sukienki dla
druhen.
- Już po nie idę.
Zajrzałam do wózka. Bliźniaki słodko
spały. Postanowiłam ich nie budzić.
Lissa wróciła bardzo szybko.
- Która?
Pokazała mi dwie sukienki, obie do
kolan. Jedna na grubych ramiączkach, zwiewna, w kolorze zachodzącego słońca a
druga bez ramiączek, niebieska, także zwiewna.
- To która? - Powtórzyła pytanie.
- Daj mi się zastanowić.
- Dobra, dobra...
- Ta pierwsza ładniejsza.
- Tak sądzisz? Ja bym była za drugą.
- Pierwsza ma ramiączka. Myślę, że
druhnom będzie wygodniej.
- Zdaję się na ciebie.
Rozmawiałyśmy jeszcze tak z jakąś
godzinę, kiedy Lissa musiała iść w sprawach służbowych, a sama wróciłam
do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz