Wyszli, a mnie przyszło na myśl
jedno słowo. Towarzysz. Ale dlaczego? Co takiego znaczyło dla mnie to słowo, że
przyszło mi na myśl? Co takiego było w tym Dymitrze, że czułam z nim jakąś
więź? Dlaczego ten lekarz powiedział do niego strażniku? Co w ogóle oznacza to
słowo? To jego zawód? Ale przecież ludzie raczej nie mówią przed każdym
nazwiskiem zawodu wykonywanego przez dana osobę. Nic z tego nie rozumiem! I o
co chodziło z tą rasą? Przecież istnieją tylko ludzie, nie? No i dlaczego ten
Dymitr ma prawo o mnie decydować? Im więcej czasu tu leżałam, tym więcej
miałam pytań. Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
Podniosłam wzrok. Do środka wszedł
Dymitr.
- Hej. – Powiedział i usiadł na
krzesełku przy moim łóżku.
- Hej.- Odpowiedziałam, i spuściłam
wzrok. Poczułam się głupio. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Zapadła
niezręczna cisza, którą przerwał Dymitr.
- Pewnie chciałabyś znać odpowiedzi
na parę pytań.
- Wiesz, cała moja głowa jest jednym
wielkim pytaniem.
- A mogę zadać ci jedno?
- Właśnie je zadałeś.- Powiedziałam
z uśmiechem. Zaśmiał się. – No ale wal. Teraz chyba już nic mnie nie zadziwi.
- Czy naprawdę nic nie pamiętasz?-
Powiedział poważnie.
- Nic kompletnie jakby ktoś zabrał
mi wspomnienia. Ale opowiedz mi coś o sobie, bo jak wiesz, ja o sobie nie za
wiele mogę powiedzieć.
- Skoro tak chcesz. A więc od czego
by tu zacząć?
- Może od początku?- podsunęłam.
- No tak, tak będzie najprościej.
Jak już wiesz nazywam się Dymitr Bielkow. Pochodzę z Rosji…
- To stąd ten dziwny akcent?
Zaraz... czy Rosja to nie było przez jakiś czas SSRR?
- Nie, to było ZSRR.
- Kurczę wiedziałam, że to było
jakoś tak. A czy to ma coś związanego ze słowem towarzysz? Nie wiem
dlaczego, ale chodzi mi po głowie to słowo. Jakby to miałoby być jakieś
połączenie z moim życiem, ale nie wiem, jak to podczepić do czegokolwiek. Może
to dla ciebie ma jakiś sens?- Spytałam z nadzieją. Gdy spojrzałam na Dymitra,
zauważyłam pewną zmianę, ale nie wiem na co.
- Pamiętasz słowo towarzysz? –
Spytał zdziwiony.
- Tak, a to jakieś ważne słowo?
- Nigdy nie lubiłem tego określenia,
a ty je zawsze używałaś dla żartu.
- Naprawdę?
- Tak, ale może wrócimy do twoich
pytań.
- Dobra, to opowiadaj o sobie
wszystko, co zechcesz oczywiście.
- Pochodzę z Rosji, dokładniej z
Syberii z Bai. To takie miasteczko. Mam matkę Olenę i siostry: Wiktorię,
Karolinę i Sonię, a także trójkę siostrzeńców. Jest także babcia Yeva. Jest ona
kimś w rodzaju czarownicy.
- Masz babkę czarownicę?
- Tak. Czasami widzi przyszłość.
- Ale super!
- No, mam 26 lat i jestem
strażnikiem.
- Kim? Ten lekarz tak do ciebie
mówił, ale tak właściwie, co robi strażnik?
- My, strażnicy, bronimy morojów.
- Kim są moroje? – Spytałam zdezorientowana.
- No tak... nie pamiętasz tego... –
Powiedział i wziął wdech, jakby chciał sobie wszystko poukładać.- Moroje to
wampiry. – Nie wytrzymałam i się roześmiałam,
- Wampiry nie istnieją. – Spojrzałam
na niego i zobaczyłam, że jest poważny. Nabierasz mnie, prawda? Teraz
powinieneś powiedzieć coś w stylu: „No co ty, żartowałem, ale miałaś minę!”. –
Jego twarz była nieustępliwa. – To prawda? Wampiry istnieją, a ten lekarz też
jest wampirem?
- Tak, dokładnie.
- A ty też nim jesteś?
- Nie. Ja, ty i inni strażnicy
jesteśmy dampirami.
-Czym?
- Pół człowiekiem, pół wampirem.
Wzięliśmy najlepsze z cech od każdej z ras. Dobra, ale dosyć tej teorii o
naszym istnieniu. Przejdźmy na przyjemniejsze i mniej kłopotliwe tematy.
- Ale kiedyś powiesz mi o tym więcej?
- Tak. Masz może jakieś pytania?
- Tak. Mam. Te tatuaże na karku,
opowiedz mi o nich.
- Te. – Odwrócił się i zgarnął
włosy, żebym mogła zobaczyć. Była to dziwna litera „S” po środku z 6 dziwnymi
znaczkami wokół i dwoma gwiazdkami.
- Tak. Są trochę dziwne. Zrobiłeś je
po pijaku?- Spytałam żartobliwie, a on się zaśmiał. – Nie. Tak na serio są
fajne. Zrobiłabym sobie takie, tylko może w bardziej widocznym miejscu. Po co
robić tatuaże które i tak zasłania się włosami? – Odwrócił się z powrotem do
mnie.
- Tylko, że ty masz już takie
tatuaże. I dostaniesz jeszcze jeden.
- Tak? Gdzie? I jak to dostanę
jeszcze jeden?
- Masz je tutaj, na karku.
–Powiedział. Wyciągając rękę, odgarnął moje włosy i przejechał po moim karku, a
ja zadrżałam pod wpływem jego dotyku. Dymitr patrzył mi w oczy. Zatrzymał palec
i zaczął cofać rękę, ale to już nie miało znaczenia. W tej chwili liczyły się
tylko jego oczy, patrzące w moje, jakby mógł ujrzeć moją duszę... i chyba
mogły. W tych oczach ujrzałam miłość. Wielką, bezwarunkową miłość, którą ten
mężczyzna darzył i patrząc w te oczy było ją wyraźnie widać, a ja czułam się
jak zahipnotyzowana. Dopadło mnie uczucie, że powinnam coś pamiętać, ale nie
wiedziałam, co to takiego. Już wydawało mi się, że sobie przypomnę, kiedy
zaburczało mi w brzuchu. Szybko odwróciłam wzrok i się zaczerwieniłam, a Dymitr
się zaśmiał.
- przyniosę ci coś do jedzenia.
- Dzięki. – Powiedziałam i
spojrzałam na niego. Uśmiechnął się, po czym wstał i zaczął kierować się do
drzwi.
- Zaraz wracam. – Powiedział i
wyszedł.
Zaczęłam się zastanawiać, co łączyło
mnie i Dymitra. To jak na mnie patrzył, ból w jego oczach, kiedy powiedziałam,
że nic nie pamiętam. Co nas łączyło? W dodatku poczułam, że mogłabym się w nim
zakochać. Była to jedyna osoba po za lekarzem, którą poznałam. Ciekawe, czy mam
jakichś przyjaciół, rodzinę? Jak w ogóle stało się to, że wszystko zapomniałam?
Przecież człowiek nie może tak z dnia na dzień wszystkiego zapomnieć, wymazać z
pamięci! Czy był jakiś powód? Czy w moim życiu zdarzyło się coś, o czym warto
zapomnieć? Pytania kłębiły się w mojej głowie. Na połowę nie znałam odpowiedzi.
Nie. Poprawka. Na żadne nie znam odpowiedzi i pewnie na niektóre nigdy nie
poznam. Otworzyły się delikatnie drzwi. Do środka wmaszerował Dymitr z tacką,
na której był talerz. Położył go na stoliku.
- Chyba wygodniej ci będzie, jeśli
usiądziesz.
- Chyba tak. – Powiedziałam i
zaczęłam się podnosić.
- Nie, nie podnoś się. – Powiedział,
wcisnął jakiś guziczek i moje łóżko zaczęło się podwyższać.
- Ale super.
- Tak myślałem, że ci się spodoba.
- Dobra. To co? Mogę zobaczyć, co mi
tam przyniosłeś? Umieram z głodu.
- Jasne! – Powiedział, podniósł
tackę i położył ja na moich kolanach. – Smacznego.
- Dziękuję. – Spojrzałam na talerz.
Były to frytki z surówką i kawałki kurczaka. Wzięłam widelec i nabrałam sobie
trochę frytek. Były pyszne. Przynajmniej tak mi się wydawało. Następnie
posmakowałam surówkę. Była to sałatka z pomidorami i kukurydzą, także bardzo
dobra. Wtedy dopiero wzięłam nóż i ukroiłam kawałek upieczonego kurczaka. Był
pyszny.
- Jak ci smakuje? – Spytał Dymitr.
- Pyszne, ale teraz to zjadłabym
wszystko.
- No to jedz. Mam jeszcze deser.
- A co to takiego? – Spytałam
zerkając na niego.
- Niespodzianka.
- To opowiedz o sobie coś
więcej.
- A co chciałabyś wiedzieć?
- Znaliśmy się wcześniej?
- Tak.
- Jak się poznaliśmy?
- Wraz ze swoją przyjaciółką, która
zresztą jest teraz królową, uciekłaś z Akademii i ja was tam z powrotem
odwiozłem.
- Jak długo uciekałyśmy?
- Dwa lata. Przez cały ten czas się
zastanawialiśmy, jak to jest możliwe.
- I co? Doszliście do tego, jak to
się stało?
- Tak, trochę.
- Ha! Przechytrzyły was nastolatki!
– Powiedziałam z uśmiechem i dalej zajadałam się obiadem. Też się zaśmiał.
- Tak, dokładnie. No, a potem
zacząłem cię uczyć.
- Uczyć? – Spytałam zaskoczona.
- Jak obronić królową, wtedy jeszcze
księżniczkę, przed strzygami…
- Co to są strzygi?
- No tak, nie pamiętasz. To rodzaj
wampirów, tyle że są nieśmiertelne i jak piją krew z człowieka, to go zabijają.
Nie ma w nich miłości, smutku, radość jest tylko z zabijania. No i są strasznie
szybkie i silne.
- Straszne. Można je jakoś zabić?
- Tak są trzy sposoby. My strażnicy
głównie używamy kołków srebrnych, wtedy można je jeszcze spalić i ściąć
im głowę.
- To okropne.
- Sama zabiłaś ich już sporą ilość.
- Naprawdę?
- Na karku masz dwa znaki molnoija,
czyli zabiłaś dwie strzygi, ale tak naprawdę zabiłaś ich znacznie więcej.
Pewnie już można liczyć w setkach.
- O matko! Jestem mordercą!
- Nie, nie jesteś. To nasza praca,
poza tym strzygi są wrodzonym złem. Złem w czystej postaci.
- Ale to nie zmienia faktu, że je
zabijam.
- A jakie mam jeszcze tatuaże? –
Spytałam cicho.
- Dwie gwiazdki oznaczają udział w
wojnie. Ty brałaś udział w trzech, ale masz tylko dwie, bo byłaś w śpiączce.
Wtedy jest jeszcze znak przysięgi. Każdy strażnik taki ma. To literka S.
- A ty masz dwie gwiazdki. Czy to
oznacza, że brałeś udział w dwóch bitwach?
- Nie. Brałem w trzech, ale w jednej
z nich nastąpił wypadek, przez który dłuższy czas byłem niedysponowany. A poza
tym na nią nie zasługiwałem, po tym co zrobiłem.
Zauważyłam, że wspomina teraz
nienajlepszy moment w swoim życiu. Byłam ciekawa co to, ale postanowiłam
ustąpić i zmienić temat.
- Hej, nie smuć się! Żyj chwilą!
- Nie myśl o tym, gdzie nie możesz
teraz być.- Powiedział cicho.
- Fajne. To co? Jeszcze o sobie
powiesz?- Spytałam przełykając kolejny kęs.- Masz rodzinę, to znaczy żonę,
dzieci?- Uśmiechnął się smutno.
- Mam narzeczoną i dwójkę dzieci,
bliźnięta.
- A dlaczego nie jesteś teraz z
nimi, tylko siedzisz przy mnie? Nie żebym miała coś przeciwko.
- Z bliźniętami jest teraz ich
ciocia przybrana, zresztą Mia była kiedyś twoim wrogiem, ale potem się
zaprzyjaźniłyście.
- A narzeczona?- Zauważyłam, że jego
twarz się zmieniła tak, jakby toczył wewnętrzną walkę. Spojrzał na mnie,
jakby chciał wyczytać z mojej twarzy odpowiedz. Po dłuższej chwili chyba do
czegoś doszedł bo odpowiedział.
- Moja narzeczona miała wypadek i
chwilowo nie mogę z nią przebywać tak, jakbym chciał.- Wyczułam w jego głosie
smutek.
- Co jej się stało? Oczywiście jeśli
nie chcesz o tym mówić, to zrozumiem.
- Nie... to po prostu ciężko
wyjaśnić. … Walczyliśmy ze strzygami, bo ona także jest strażniczką. Jedną z
najlepszych. Był ślub królowej i strzygi zaatakowały. Zabiliśmy wszystkie, ale
potem zaczęliśmy przeszukiwać hotel - takie dostaliśmy zadanie. Rozdzieliliśmy
się. Nagle usłyszałem jej krzyk, ale już nic nie mogłem zrobić. Leżała w
tym pokoju nieprzytomna z raną na głowie. Zabiłem szybko te strzygi, które ją
zaskoczyły i pobiegłem z nią do szpitala. Teraz ona nie wie nawet, kim jestem.
Nie wie nic o naszych dzieciach, a to wszystko moja wina. Nie powinniśmy się
wtedy rozdzielać. No i jeszcze jej ojciec się na mnie wściekł. No... nie
pierwszy raz.- Zauważyłam w nim smutek ale ostatnie zdanie wypowiedział z uśmiechem.-
No i oczywiście pewnie nie ostatni.
- Jesteś buntownikiem.-
Powiedziałam. Roześmiał się.
- I kto to mówi? Ta, która nigdy nie
słuchała.
- Co? Ja nigdy nie słuchałam?-
udawałam oburzenie.- No dobra, nie wiem jaka kiedyś byłam.
- Przypomnisz sobie. Jestem tego
pewien. Rose, którą znałem, nie poddałaby się przed bitwą.- Powiedział i
było w nim tyle pewności, że ja także w to uwierzyłam.
- Nie mam zamiaru się poddawać,
dowiem się kim byłam i … co działo się w moim życiu przez ostatnie 19 lat.
Rozmawialiśmy dalej, Dymitr
opowiedział mi trochę o Dworze. Jak się dowiedziałam, teraz w nim przebywałam w
części szpitalnej. Opowiedział również o hierarchii, która tu panowała.
Rozmawialiśmy tak, aż skończyłam jeść obiad. Jak Dymitr to zauważył, od razu
się schylił i wyjął spod krzesła jakieś opakowanie.
- Dobra, a teraz czas na deser.
-Powiedział i podał mi opakowanie, a sam schylił się po drugie i zaczął je
rozpakowywać. Ja także wyjęłam zawartość torebki. Był to pączek. Zwyczajny
pączek z dużą ilością lukru.
- Bądźmy szczerzy, nie jestem
pewien, czy możesz jeść takie rzeczy, więc niech to pozostanie naszą słodką
tajemnicą.
- Nie musisz się martwić. Nie pisnę
słówka.- Odpowiedziałam z chytrym uśmieszkiem i wgryzłam się w pyszne ciasto.-
Jest pyszny. Skąd wiedziałeś, że je uwielbiam? Bo je uwielbiam, prawda? Nie za
bardzo wiem, ale mam wrażenie że tak.
- Tak, uwielbiasz je. Miałem z tobą
wystarczająco długo treningi, żeby się dowiedzieć, że je uwielbiasz.
Skończyliśmy jeść pączki w ciszy, po
czym Dymitr spojrzał na zegar ścienny. Była już prawie czwarta po południu.
- Dobra muszę już iść. Za
chwilę odbieram bliźnięta od Mii. Postaram się przyjść jutro, jeżeli oczywiście
chcesz.
- Ależ oczywiście, możesz wpadać
kiedy tylko chcesz i tak nie mam co robić.
- To na razie.
- Na razie.- Powiedziałam z
uśmiechem. Dymitr wstał i było widać, że się waha, czy coś zrobić, ale w końcu
podszedł do drzwi i wyszedł z pokoju. Dymitr był cudowny, przynajmniej o tyle,
o ile go poznałam. Niestety był jeden bardzo ważny problem. Miał narzeczoną, a
przyczyny jego spędzania czasu ze mną były mi nieznane.
Ogarnęło mnie zmęczenie. Ale to nie
był jeszcze koniec atrakcji na dziś. Do Sali wszedł lekarz Paul.
- Jak się czujesz?- spytał, siadając
na miejscu, gdzie jeszcze niedawno siedział Dymitr.
- Chyba dobrze, ale czuję się
zmęczona.
- To normalne, dopiero co wybudziłaś
się ze śpiączki. Przyszedłem na kontrolę. Czy przypomniałaś sobie coś z życia
sprzed śpiączki?
- Nie, choć czasami mam przebłyski,
że powinnam coś znać, ale nie mogę sobie przypomnieć.
- To dobrze, twój mózg walczy.
Wszystkie wyniki i tomograf masz w porządku, dlatego to dziwne, że nic nie
pamiętasz. Jest to wręcz niemożliwe.
- Niemożliwe staje się możliwe.
- Na pewno nic nie pamiętasz?
- Nie, nic.- Powiedziałam kręcąc
głową.- A o co chodzi?
- Dymitr tak określił swoje dzieci,
jako niemożliwe stało się możliwe.
- Nie wiem o co chodzi. Po prostu
przyszło mi to do głowy.
- No dobrze, masz może przebłyski
niektórych zdań wyrażeń, które były dla ciebie ważne.
- Jak na przykład słowo towarzysz?
- A pamiętasz takie słowo?
- Tak, chodzi mi cały czas po głowie
i mam wrażenie że to jest klucz do powrotu mojej pamięci. Dymitr mówił, że
mówiłam tak do niego w żartach.
- No to nie jest źle. Wiesz już,
gdzie masz szukać swojej przeszłości, a teraz widzę że masz dobre wyniki, więc
zostawię cię samą. Za chwilę przyjdzie pielęgniarka zmienić opatrunek.-
Powiedział i uśmiechnął się do mnie wstając. Wyszedł, a ja zostałam sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz