środa, 22 lipca 2015

Księga II rozdział I

Przebudziłam się kiedy samochód z szarpnięciem zatrzymał się na parkingu. Wyjrzałam przez okno, zobaczyłam wielki gmach szkoły im. Świętego Wladimira. W zasadzie jest bardzo podobna do tej w Rumuni, z tym, że jest większe. Jest Bardzo dobrze oświetlona, gdyż pomimo tego, że jest noc mogłam ujrzeć najmniejsze szczegóły wszystkich rzeźbień. Rok szkolny się jeszcze nie zaczął więc oświetlony był tylko internat, gdzie w niektórych oknach były pozapalane światła i było widać grupki osób siedzących w pokojach.
Wyszłam z czarnej terenówki, która odebrała mnie z lotniska. Kierowca który mnie tu przywiózł – dampir, strażnik, brunet pewnie z jakieś 1,8m przedstawił się jako strażnik Smith ( ale tradycyjne nazwisko) – teraz wypakowywałam swoje torby z bagażnika. Nagle otworzyły się drzwi budynku i wyszła z nich kobieta. Miała 1,75 wzrostu, ciemne włosy. Była to dampirka. Podeszła do mnie szybkim krokiem i uśmiechnęła się pogodnie.
- Witam, jestem strażniczka Lucy Rarak, dostałam zlecenie zaprowadzenia cie do twojego pokoju, a następnie do dyrektor Loren. Chodź. – Ruszyła szybkim krokiem w stronę drzwi. Obejrzałam się jeszcze na moje bagaże, które stały przy samochodzinie. Szybko wzięłam moją torbę podręczną i pobiegłam za strażniczka Rarak która dotarła już do drzwi. Gdy weszłam do holu zobaczyłam schody zaraz naprzeciwko drzwi nieco po lewej była recepcja przy której stała strażniczka i rozmawiała z recepcjonistą. Gdy mnie zobaczyła, szybko pożegnała się z kobietą za ladą i wzięła kluczyk do pokoju. Ruszyła w moją stronę.
- To kluczyk do twojego pokoju, będziesz mieszkać z Vanessa Skott z którą będziesz w jednej klasie. Nie ma jej jeszcze, przyjedzie dopiero dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego zresztą jak większość uczniów. W tej chwili w internacie są dziewczyny które już przyjechały lub zostały tu bo nie miały gdzie pojechać. – Powiedziała i ruszyła w stronę schodów, a ja za nią. W zasadzie to u mnie w szkole też tak było. Ja raczej wyjeżdżałam do mojej matki. Ojca nigdy nie poznałam. Jedyną moją rodziną którą znam jest moja matka i jest ona „ dziwką sprzedającą krew” jak to się często określa. Mówiła że mój ojciec był jedynym porządnym klientem, a o mnie nic nie wie „ Bo tak jest lepiej” – Powiedziała kiedyś, a ja nie wnikałam. Moja matka jest piękną kobietą, ma ciemne włosy i zielone oczy, karnację raczej jasną. Można by ją wsiąść za morojkę, gdyż jest także wysoka i szczupła. Ja raczej nie jestem do niej podoba mam może z 1,65 wzrostu czyli jestem od niej niższa o jakieś 15 cm, mam ciemne włosy możliwe, że po niej ale oczy i karnacja to inna bajka. Oczy mam piwne, a karnację ciemną czyli te cechy raczej odziedziczyłam po ojcu. Pewnie niektórzy zastanawiają się dlaczego nie poszłam w ślady matki. Oczywiście pewnie i bym poszła gdyby nie to że od dziecka przebywałam wśród chłopców którzy wiadomo jak to chłopcy bili się. No i ja także często wdawałam się z nimi w bójki albo przyjmowałam zakłady, że z nimi nie wygram i tu się mylili. Wygrywałam w zasadzie wszystkie walki zauważyła to moja matka i wysłała mnie do akademii. Tam nauczyłam się wszystkiego na temat walki i zaczęłam bardziej kontrolować swoje ruchy. Szybko stało się jasne że jestem najlepsza na roku, no i w nagrodę wysłali mnie do najlepszej Akademii na świecie czyli Akademia św. Władimira w Montanie. W rumuńskiej akademii byłam już trzy lata, miałam tam przyjaciół nawet ostatnio zaczęłam chodzić z Ericem. To właśnie on jako pierwszy się do mnie odezwał w nowej szkole i to nie określeniem „ta nowa”, a także był pierwszym którego pobiłam za to że do mnie zagadał, no dobra może o pobiciu tu nie można mówić w końcu uderzyłam go tylko w brzuch a dokładniej kopnęłam. Pamiętam ten dzień jakby zdarzył się wczoraj, siedziałam właśnie na schodach przy dormitorium, obok mnie przechodziły co jakiś czas grupki uczniów i zawsze dało się usłyszeć dwa słowa ta nowa.  Najczęściej ich olewałam aż nadszedł blondyn, niebieskie oczy, wysoki z pewnością 1,8, bardzo przystojny. Gdy przechodził obok mnie podniósł na mnie wzrok i co najdziwniejsze przystanął. Uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę „Cześć jestem Eric Karford, a ty jesteś…” nie zdążył dokończyć bo kopnęłam go w brzuch, instynktownie złapał się za brzuch choć w mojej pozycji nie mogłam wymierzyć porządnego kopniaka. „Nie nazywaj mnie tą nową” powiedziałam podkreślając dwa ostatnie słowa. On tylko się uśmiechnął i powiedział „Chciałem powiedzieć Elizabeth Town. Ale skoro tak stawiasz sprawę to do następnego.” Powiedział i odszedł a ja zszokowana wpatrywałam  się w jego plecy. Jaka z ciebie idiotka Lizi mówiłam sobie. Przy następnej okazji przeprosiłam go za swoje zachowanie a on zapoznał mnie ze swoja paczką która potem stała się również moja paczką. Wszyscy sądzili że między mną a Ericem cos jest , musze powiedzieć że Ne miałabym nic przeciwko ale nie miałam dość odwagi aby coś zacząć i tak zeszło nam to trzy lata. Dokładnie 2 godziny przed tym jak dowiedziała się że wyjeżdżam pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Byłam załamana. Wszyscy mi gratulowali bo to dla mnie szansa na lepsze życie na większe możliwości w karierze strażniczki, ale ja nie chciałam takiej szansy skoro nie miałam tam mieć nikogo bliskiego. Ale cóż nie było innej opcji chycałam się wymigać ale szkoła zarządziła i nie miałam innych argumentów, prosiłam w takim razie żeby ktoś pojechał ze mną ale nie jest tylko jedno wolne miejsce, no i tak znalazłam się tutaj. O wyjeździe dowiedziałam się 2 miesiące temu cały ten czas spędziła z przyjaciółmi, obiecali mi że będą do mnie pisać a ja do nich. Z Ericem najtrudniej było mi się pożegnać, wiedziałam zresztą że jest mu tak samo ciężko jak mnie. No i w taki sposób znalazłam się tutaj, z dala od mamy, z dala od przyjaciół, z dala od znajomego miejsca,  z dala od całego mojego życia.
Przybyłam do nowej szkoły nowego świata znowu będę „tą nową”. Nie znam tu nikogo, nie znam szkoły, nie znam zwyczajów, nie wiem nic co by mi pomogło. Jedno dobre że mama nauczyła  mnie języka.
-Jesteśmy.- z zamyślenia wyrwał mnie głos strażniczki. No ładnie nawet nie wiem jak dojść do swojego pokoju. Strażniczka otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka.
Pokuj był nie duży naprzeciw ległej ścianie było okno z którego na pewno w dzień wpadało dużo światła. Pod oknem stało biurko dla dwóch osób z dwiema lampkami. Po obu stronach biurka stały łóżka z pomarańczową narzutą, nad nimi szafki na drobiazgi. Bliżej drzwi stały szafy na ubrania do wieszania i do składania. Ściany były pomalowane na wyblakły pomarańcz.
- Będziesz Spałą po prawej stronie. Wszystkie meble po prawej stronie są do twojej dyspozycji. No to chodźmy dalej. Miałam cię jeszcze zaprowadzić do dyrektora.- Odłożyłam torbę na łóżko i wyszłam z pokoju.
Poszłam za strażniczką i teraz bardziej uważałam na to gdzie idziemy, co na niewiele się zdało bo już po paru zakrętach nie miałam zielonego pojęcia gdzie jesteśmy. Wszystkie korytarze wyglądały tak samo. W końcu dotarłyśmy do drzwi z napisem „Sekretariat i biuro dyrektora”, weszłyśmy do środka. Było to duże pomieszczenie. Przy drzwiach stały w rzędzie krzesła- chyba często bywają tu uczniowie. Był tu wysoki blat za którym siedziała kobieta, starsza morojka, miała czarne włosy z siwymi pasemkami. Ubrana była w zielony żakiecik.
-Dzień dobry.- przywitałam się . Kobieta podniosła wzrok znad papierów i na mnie spojrzała. Jej twarz rozświetlił uśmiech  kiedy się ze mną witała.
- Dzień dobry dyrektor Loren już czeka.- Strażniczka skierowała się do drzwi po prawej na których była plakietka dyrektora. Weszłyśmy do środka po wcześniejszym zapukaniu. Znalazłyśmy się w sporych rozmiarów gabinecie, ściany do połowy były wyłożone ciemnym drewnem, a wyżej pomalowane na bordowo. Wszystkie meble w pomieszczeniu były z bardzo ciemnego i z pewnością drogiego drewna, były to między innymi dwie szafki z segregatorami, szafa która miała zasłonięte drzwiczki więc nie było przez nie widać co jest w środku, a także duże biurko za którym siedział dyrektor. Był to wysoki i szczupły mężczyzna. Miał ciemne włosy i oczy, miał może 35 lat.
-Dzień dobry.- Powiedziałam stając za jednym z krzeseł postawionych przed biurkiem.
- Witam.- Powiedział z uśmiechem.- Proszę usiądź.- Tak tez zrobiłam- Dziękuje strażniczko Rarak, możesz już odejść.- Powiedział do brunetki która po chwili zniknęła za drzwiami.- Jesteś Elizabeth Town prawda?
- Tak.- Odpowiedziałam nieco przestraszona.
- Dostałem już twoje papiery. Masz 16 lat. Jesteś naprawdę dobra w walce. Niestety nie możemy dać Cię do najlepszej grupy bo jesteś jeszcze za młoda. Zresztą zapewne lepiej będziesz czuła się wśród rówieśników. Dlatego przydzielam cie do grupy która za rok stanie się najlepsza, będziesz także miała zajęcia dodatkowe rozwijające umiejętności w walce wręcz z strażnikiem Bielkowem i strażniczką Hathaway- Bielikow, to bardzo duże wyróżnienie móc chodzić na te zajęcia.- Zamilkł zaglądając w papiery.
- To jakaś rodzina?-  Spojrzał na mnie zdezorientowany.- Strażnik Bielikow i Hathaway- Bielikow czy to jakaś rodzina?- Ciekawość zawsze u mnie wyrywała.
- Tak to małżeństwo, ale nigdy o nich nie słyszałaś?- Zapytał zszokowany.
- Coś mi się obiło o uszy ale nic konkretnego.
- Ale jak to możliwe. To praktycznie żywe legendy, to najlepsi strażnicy, ochraniają królowa i jej małżonka.
- W takim razie spotkał mnie wielki zaszczyt.- odpowiedziałam z uśmiechem, choć nie do końca wierzyłam w słowa dyrektora.
- Masz jakieś pytania?
- Nie chyba nie.
- W takim razie myślę, że możesz już iść się rozpakować. Pani Halinka z sekretariatu da ci plany szkoły i zajęć. No i oczywiście regulamin. Wszystkiego się tam dowiesz, a jak miałabyś jakieś pytania to możesz zapytać w zasadzie każdego albo przyjść do mnie.
- Dziękuje.- Powiedziałam.
- Dobrze nie będę zajmował ci więcej czasu. Za godzinę jest kolacja, do stołówki trafisz bez problemu. Jak to uczniowie powiadają w tej szkole drogi prowadza albo na salę treningową albo na stołówkę.- Zaśmiałam się i wstałam.
- Jeszcze raz dziękuję i do widzenia.- Powiedziałam kierując się do drzwi.
- Do widzenia.
Wyszłam z gabinetu zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do lady i odebrałam palny o których mówił dyrektor, były zapakowane w kopertę więc na razie ich nie rozpakowywałam. Wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam w stronę z której jak mi się zdawało przyszłam wraz z strażniczką. Już po dwóch zakrętach wiedziałam że się zgubiłam. Orientacja nigdy nie była moją mocną stroną. No ładnie a przecież nawet nie znam numeru pokoju. Wiem tylko że mieszkam z Vanessa jakąś tam. Ruszyłam dalej, gdzieś na pewno dojdę. Przeszłam przez drzwi które mogły być wyjściowe ale zamiast na dworze znalazłam się w kolejnym korytarzu. Ten korytarz był ciemny po prawej i lewej były drzwi z plakietkami, to część szkolna zrozumiałam. ruszyłam przez korytarz, przeszłam przez kolejne drzwi, wylądowałam na klatce schodowej, zaczęłam schodzić na dół, gdy schody się skończyły ruszyłam korytarzem który znalazł się na dole. W jednych drzwiach paliło się światło. Podeszłam bliżej, i zajrzałam do środka przez szklane drzwi, ujrzałam salę treningową. Po środku była mata do ćwiczeń, na ścianach wisiały różne bronie i przyrządy do ćwiczeń.
Na środku maty stała dwójka ludzi, mierzyli się wzrokiem. Dziewczyna była starsza ode mnie może o 3 lata, była niska może 1,6 wzrostu, ogólnie była bardzo drobna, miała ciemne brązowe włosy, bardzo długie zapewne sięgały aż do pasa i ciemną karnacje. Mężczyzna miał ponad 20 lat, miał brązowe włosy sięgające do szyi, był bardzo wysoki pewnie z 1,9 jak nie więcej, pod koszulką było widać mięśnie, był bardzo przystojny. Stali może z półtora metra od siebie, w pozycji wyglądającej jak do walki. Patrzeli sobie proso w oczy, nie spuszczali się z oczu. Zdziwiło mnie to przecież powinni raczej patrzeć na resztę ciała a nie na oczy, przecież w ten sposób nie mają pełnego obrazu na to co przeciwnik robi z rękami i nogami. Naglę mężczyzna zaatakował. Ale przecież ta dziewczyna nie ma z nim szans jest o wiele mniejsza. Moje podejrzenia zostały jednak szybko rozwiane, kiedy brunetka bez większych problemów uniknęła ciosu. Zaczęli atakować siebie nawzajem, byli tacy szybcy że ciężko było rozpoznać poszczególne ruchy. Wiedziałam że żadne z nich nie zostało trafione omijali się, unikali ciosów, parowali je jakby znali każdy ruch przeciwnika jeszcze zanim go wykona. Nauczyciele zawsze twierdzili że jestem świetna w różnych technikach walki, ale u nich to nawet nie umiałam rozpoznać pojedynczych ciosów, mieli tak skomplikowane kombinacje że nikt chyba nie byłby w stanie się przed nimi obronić. A oni wyglądali jakby to była zabawa w kotka i myszkę, z tym że nie wiadomo kto jest kotkiem a kto myszką. Brunet wykonał ruch którego brunetka albo nie zauważyła, albo nie chciała zauważyć bo nagle znalazła się w potrzasku z jego ramion. Brunet szczelinie opatulił ją ramionami tak że nie miał szans aby się wydostać, stałą do niego plecami i próbowała się wydostać szarpiąc się ale to nic nie dawało. Bruneta jednak nie ruszały jej starania wręcz przeciwnie chyba nawet zwiększył uścisk, a przy tym uśmiechał się cwanie. Dziewczyna z uśmiechem powiedziała:
- To niesprawiedliwe jestem mniejsza i słabsza.- Po czym odwrócą głowę w jego stronę i go pocałowała. On schylił nie co głowę żeby było jej wygodniej . był to pocałunek pełen miłości, brunet osłabił uścisk, na co od razu zareagowała dziewczyna wykręcając mu ramię i powalając go na ziemię, po czym usiadła na nim okrakiem i przytrzymała jego nadgarstki.
- Oj coś nie uczysz się na błędach Towarzyszu.- Powiedziała ze śmiechem.
- No i widzisz jednak to że jestem większy nie oznacza że musisz przegrać.- powiedział ze śmiechem.- po za tym cel uświęca środki.
- O nie znowu rady mistrza Zen?- Spytała z rezygnacją.
- Nie bo Cebie nie muszę już uczyć.- Powiedział a ona dała mu całusa.
- Mamusiu znowu wygrałaś!- nagle usłyszałam uradowane okrzyki, a z niewidocznego dla mnie konta wybiegła dwójka dzieci w wieku może 4 lat.- A kiedy my będziemy umieli tak walczyć?
- Za kilka lat.- Odpowiedział facet. Dziewczyna puściła jego nadgarstki i zaczęła gonić dzieci po Sali, po chwili do zabawy dołączył się brunet. Towarzyszył całej tej zabawie głośny śmiech dzieci. Zauważyłam że dziewczynka jest bardzo podobna do brunetki, jest jakby jej mniejszą kopią, a chłopczyk mniejszą kopią bruneta. Może jedno dziecko jest jednego drugie drugiego bo przecież nie mogą to być ich dzieci obydwoje są w końcu dampirami.
- Dobra wracajmy już.- Powiedziała nagle dziewczyna zbierając rzeczy, podążył za nią facet który złapał chłopczyka i niósł go teraz pod ramieniem. Kobieta widząc to roześmiała się a za nią jej mniejsza kopia.
I nagle sobie coś uświadomiłam, że przecież oni za chwile będą przechodzili przez drzwi a za drzwiami znajduje się ja. Muszę stąd iść, ruszyłam jednym z korytarzy który zaprowadził mnie do drzwi wyglądających jak wejściowe, otworzyłam je i owiało mnie zimne powietrze. Wyszłam przed budynek, była noc wszędzie paliły się latarnie. Muszę gdzieś iść. Ścieżka na lewo wyglądała jakby jaśniej dlatego to nią ruszyłam, jak zakręcałam za róg dobiegły mnie śmiechy. Wyjrzałam i ujrzałam parę z sali idących trzymając za rączki dzieci. Z tej odległości nie mogłam ich usłyszeć ale było widać że rozmawiają i są szczęśliwi. Ruszyli w przeciwną stronę ode mnie po czym nagle zakręcili w lewo w las , gdzie nie było latarni. Gdy zniknęli za drzewami odwróciłam się i ruszyłam w swoją stronę.
Moje myśli zaprzątała ta para. Kim są? Skąd umieją tak walczyć? Chciałabym umieć tak walczyć jacy oni byli szybcy. Walczyli tak jakby starali się siebie dotknąć ale nie mogli bo jakby chroniła ich jakaś niewidzialna bariera. Jak to w ogóle możliwe aby w wieku 20 lat tak walczyć, nawet moi nauczyciele w Rumunii nie walczyli z taką precyzją, lekkością jakby nic innego nie robili w życiu.
Z zamyślenia wyrwał mnie widok znajomych drzwi przez które ostatnio przechodziłam ze strażniczką Rarak. Moje myśli szybko odsunęły się od pary z Sali i zmobilizowały się na dojściu do pokoju.
Weszłam do holu, ta sama kobieta co poprzednio siedziała w tym samym miejscu. Spojrzała na mnie.
- zastanawiałam się kiedy tu dotrzesz.- Powiedziała z uśmiechem.- Strażniczka Rarak zapomniała oddać ci klucz. Proszę.- wyciągnęła w moją stronę kluczyk  z numerkiem 15.
- Dziękuje.- powiedziałam biorąc go i ruszyłam w stronę schodów.
O dziwo do pokoju udało mi się trafić bardzo szybko. Gdy już byłam w środku ujrzałam moje torby ułożone przy łóżku. Położyłam się na łóżku wpatrując w sufit.
Czy już zawsze jak wszystko będzie się układało ktoś będzie musiał to niszczyć? Będę musiała się znowu przyzwyczaić do nowych ludzi, miejsc. Ta szkoła to mój nowy dom i muszę się z tym pogodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz