środa, 15 lipca 2015

Księga I rozdział XIII

Dymitr

- Słucham Wasza wysokość. - powiedziałem, odbierając telefon od mamy.
- Mów mi Lissa, błagam cię. No dobra ale czy to prawda?
- Skąd się dowiedziałaś?
- Adrian ją odwiedził w śnie. - poczułem się zarazem szczęśliwy jak i zdołowany.
- Co u niej?
- O ogólnie chyba nie jest źle ale żyje.
- Całe szczęście. A dowiedzieliście się czegoś przydatnego?
- Jest w jakichś magazynach pod Moskwą. Mówiła jeszcze, że było tam przynajmniej 10 strzyg, ale może być więcej. I jeszcze mówiła coś o jakiejś Aleksandrze?
- Aleksandra? - spytałem zdziwiony.
- Tak chyba tak, Adrian twierdzi, że ona się przemieniła.
- Ale w strzygę? - Byłem tak zdziwiony, że nie mogłem tego ogarnąć.
- Tak. A kim ona tak właściwie jest?
- To moja była narzeczona.
- O nie wiedziałam, ze miałeś kiedyś narzeczoną.
- Ja też nie wiedziałem, że to jest wciąż moja narzeczona.
- Czy zamierzacie ją odbić?
- Oczywiście, dzięki twoim informacją pójdzie nam znacznie szybciej.
- Jeżeli będziecie czegoś potrzebować to dzwoń.
- Dobra dzięki.
- Dobra muszę kończyć. Na razie.
- Na razie. - Powiedziałem i rozłączyłem się.
Stałem jeszcze przez chwilę w korytarzu. Ulżyło mi ale wciąż nie byłem spokojny, uspokoję się dopiero wtedy kiedy Rose będzie przy mnie.
zacząłem mieć nadzieję. Przeszedłem do salonu gdzie, Abe sączył herbatę.
- Mam dobre wieści.
- Jakie?
- Wiemy gdzie jest Rose. W magazynach pod Moskwą.
- No to nieźle musimy zacząć coś planować.
I w taki oto sposób zaczęliśmy planować. Zajęło nam to parę godzin okazało się, że Abe na obecną chwilę może zebrać z 10 ludzi resztę, musiałem zebrać ja.
Abe wyszedł po obiedzie. Dzieci były dziwnie spokojne, aż do obiadu potem zaczęły płakać.
Szybko do nich wbiegłem i zacząłem je uspokajać, lecz nic nie pomagało, z pomocą przyszła mi Karolina.
- Co nie chcą się uspokoić? - spytała ironicznie, biorąc Clare na ręce, ja wziąłem Joanna.
- No dokładnie. Chyba wiedzą, że Rose nie ma w pobliżu.
- A spróbowałeś je karmić?
- Oczywiście, rano wypiły swoje porcje, a teraz to ledwo co wypiły.
- Tak z pewnością brak im mamy. Masz jakiś film z Rose?
- Powinienem cos mieć. - Położyłem Joanna na łóżeczku i podszedłem do szafy. Otworzyłem ja i wyjąłem tekturowe pudełko. W środku były zdjęcia które robiliśmy bliźniętom było także kilka zdjęć moich i Rose. Po za tym była tam także płyta, z filmem który kiedyś, ktoś nakręcił. Były to chyba moje urodziny.
Wyjąłem go z opakowania i włożyłem do DVD. Po chwili na ekranie ukazała się Rose z wielkim brzuchem, jak to ona go określała że wyglądała jak „beczka”. W rękach trzymała Tort urodzinowy, a za nią stało kilku znajomych. Zaczęła śpiewać „sto lat”, po chwili wszyscy jej zawtórowali.
Dzieci od razu się zaczęły uspokajać. A mnie dopadł smutek. To były najszczęśliwsze urodziny jakie w życiu obchodziłem, a to wszystko dzięki Rose. Co ja bym zrobił gdybym ją stracił? Nie przeżył bym tego.
Wziąłem Joanna na ręce i usiadłem w jednym z krzeseł bujanych. W filmie Rose właśnie mówiła życzenia urodzinowe i dzieci zaczęły zasypiać. Moje maleństwa, moje cuda. Gdyby nie one popadłbym chyba teraz w szaleństwo. Bliźnięta są moim światłem, zresztą tak jak Roza. Muszę ją uwolnić. Trzeba znaleźć gdzieś jakiś ludzi kto mógł by mi pomóc?
-Hej masz może jakiś pomysł kogo mógł bym poprosić o pomoc?- spytałem Karolinę.
- Zastanówmy się, w końcu zanim wyjechałeś miałeś swoją paczkę. Może oni by ci pomogli?
- Nie widziałem ich już od paru lat.
- Jeżeli to byli prawdziwi przyjaciele czas nie robi różnicy, nadal nimi są.
- Dzięki, muszę do nich podzwonić.- Powiedziałem, wstając tak aby Joann się nie obudził.
- Spokojnie idź, ja będę do bliźniąt co jakiś czas zaglądała.
- Dzięki, bardzo mi pomagasz.
- W końcu jesteśmy rodziną. Po za tym polubiłam Rose i ona jest częścią rodziny, a rodziny nie zostawia się w potrzebie. 
- Jesteś kochana. Mam u ciebie duży dług wdzięczności.
- Nie jesteś mi nic winien, zrobił byś to samo na moim miejscu.
- Jeszcze raz dzięki.- powiedziałem wychodząc z pokoju.
Poszukałem w swoim starym notesie numerów telefonu moich przyjaciół z przed wyjazdu.
Jako pierwszego znalazłem Aleksa, był moim jednym z lepszych kumpli. Wybrałem numer. Po dwóch sygnałach odezwał się męski głos.
- Halo?- powiedział, podejrzewałem że to jego ojciec
- Dzień dobry, po tej stronie Dymitr Bielkow, czy zastałem Aleksa?
- Przy telefonie. To naprawdę ty Dymitr dawno cię nie słyszałem ani nie widziałem
- Tak mogli byśmy się spotkać?
- No jasne tylko kiedy i gdzie masz mi dużo do opowiedzenia.
- Może w tym barze co kiedyś, za jakieś pół godziny?
- Ok, przyjdę.
- Dzięki do zobaczenia.
Postanowiłem że do reszty zadzwonię po spotkaniu z Aleksym.
Poszedłem na górę się przebrać. Po czym wyszedłem z domu. Poszedłem prosto do baru który był najchętniej odwiedzany przez mieszkańców. Wszedłem do środka kiwnąłem do kilku znajomych, Aleksa jeszcze nie było więc zająłem stolik w rogu pomieszczenia i zamówiłem sobie wodę.
Po chwili do stolika podszedł facet mniej więcej w moim wieku, niższy ode mnie o jakieś 10 cm, brązowe włosy, niebieskie oczy, to był Aleks.
- Stary ile to ja cię już lat nie widziałem?- Powiedział z uśmiechem na twarzy.  Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Trochę to już będzie. Siadaj.
- Dobra tylko pójdę sobie po piwo.- Po chwili wrócił z piwem i usiadł naprzeciwko mnie.- Co u ciebie?
- Po staremu dostałem przydział, ale właśnie teraz mam wakacje. A ci jak się powodzi na nowym lądzie?
- A mam całkiem niezły przydział, lecz musiałem go zostawić ze względu na sprawy osobiste.
- Czyżbym o czymś nie wiedział? No dobra opowiadaj jak ci się tam życie układa.
- Miałem przydział w Akademii jako strażnik. Nawet się zakochałem.
- O robi się co raz ciekawiej kim ona jest?- Spytał z chytrym uśmiechem.
- Była Mojom uczennicą, no wiem nie powinienem ale się zakochałem, potem stałem się strzygą jak pewnie już słyszałeś. Przyjechała do Rosji aby mnie zabić…
- Zaraz, zaraz to ta amerykanka jak ona miała Rose?
- Tak to ona, no potem jej przyjaciółka mnie z powrotem przemieniła w dampira. No i wtedy dalej sobie żyliśmy spokojnie aż do momentu kiedy musieliśmy uciekać z Dworu.
- Musieliście uciekać? Ale dlaczego?- Na jego twarzy malowało się zaskoczenie.
- Rose zaszła w ciążę.
- Przyprawiła ci rogi.
- Gdyby tak było nie musielibyśmy wyjeżdżać, i właśnie o to chodzi że te dzieci są moje.
- Ale przecież …, to niemożliwe.- Powiedział, a na jego twarzy malowało się zaskoczenie.
- No widzisz, przeprowadziliśmy się tutaj na jakiś czas oczywiście. Tylko że sprawy się trochę skomplikowały.
- Co się stało? Od razu jak wszedłem wydałeś mi się jakiś przygaszony.
- Rose została porwana.
- O w mordę.
- Właściwie to zastanawiałem się czy nie zechciał byś mi pomóc?
- No jasne pamiętasz jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
-Wielkie dzięki.
- No dobra to co bym musiał zrobić?
- Wiemy całkiem sporo, wiemy gdzie jest, najgorsze jest to że nie wiemy ile jest strzyg.
- To strzygi ją porwały? Ale dlaczego?
- Nie wiem ale wiem że żyje.
- Ilu masz już ludzi?
- Abe, jej ojciec może przysłać dziesięciu na chwilę obecną.
- Czyli jeszcze trochę ich potrzebujesz, jak chcesz mogę podzwonić do ludzi którzy, być może tez pójdą.
- Jak byś mógł to był bym wdzięczny.
- Nie no wiesz nie ma sprawy, tylko może się jakoś podzielimy, do kogo który z nas ma dzwonić?
- No oczywiście, będę ci wisiał duży dług.
- No wiem i zamierzam go dobrze wykorzystać.- Powiedział i się uśmiechnął.
Następnie podzieliliśmy się numerami wyszło nam razem że mamy do obdzwonienia ok. 20 ludzi. Potem się pożegnaliśmy i się umówiliśmy że on do mnie zadzwoni i powie ile osób się zgodziło. W drodze do domu rozmyślałem, o tym co ma się jutro wydarzyć. Po powrocie zacząłem dzwonić do dawnych znajomych.
Na początku był Aleksander, był nie co zdziwiony jak do niego zadzwoniłem ale po krótkim streszczeniu sytuacji zgodził się mi pomóc. Dzwoniłem dalej kolejne osoby się zgadzały, byli i tacy oczywiście którzy nie mogli, nie miałem im tego za złe. Na mojej liście pojawili się między innymi Leon, Klemens, Eugeniusz, Aleksander, Fabian i Sylwester, Sławomir, Emil, Krzysztof i Filip. Po tym jak skończyłem dzwonić czekałem na telefon od Aleksa. Rozmyślałem o wszystkim i o niczym, w telewizji leciał jakiś program rozrywkowy. Oglądałem go nie przywiązując do tego wagi.
  Do pokoju weszła Wiktoria i usiadła na fotelu.
- Co tam?- Spytała od nie chcenia.
- Wszystko w porządku, po za tym że moje serce zostało porwane.
- No tak, może mogła bym ci jakoś pomóc?
- Czy mogła byś w czasie mojej nieobecności zaglądać do bliźniąt?
- No oczywiście, po za tym jakbyś nie zauważył one rozkochały w sobie wszystkich. A ja nie jestem wyjątkiem.- Uśmiechnąłem się na te słowa.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy.
 Dalej oglądaliśmy w ciszy kiedy zadzwonił telefon. Szybko odebrałem.
- Halo?
- No cześć, załatwiłem 5 osób, a ci jak poszło?-  Powiedział Aleksy.
- Mi się udało z 10 osobami czyli mamy 25 ludzi, całkiem nie źle jak na jeden dzień.
- No, dobra to gdzie i kiedy się spotykamy?
- Jutro o 6:00 musimy być na lotnisku.
- Dobra ja przywiozę wszystkich których załatwiłem ty musisz zdobyć transport da reszty.
- Dobra dzięki. Do jutra.
- Do jutra.
 Odłożyłem telefon i poszedłem na górę do pokoju. Gdzie maluchy właśnie się budziły. Olena przyszła do mnie po chwili.
- Może weźmiemy je na dół, do wszystkich?
- Świetny pomysł.- Wziąłem Clarę na ręce, a mama Joanna. Poszliśmy do salonu gdzie zebrała się cała rodzina. Sonia ze swoją córką, małą Anastazją, Karolina z Pawką i swoja córką Sandrą, a także Wiktoria. Jak weszliśmy wszyscy się rozpromienili. Wiktoria podeszła do mnie i wzięła Clarę na ręce.
  Dziewczyna się do niej uśmiechnęła, na co mała odpowiedziała śmiechem. Wszyscy spadliśmy na wolnych miejscach. Czas minął nam szybko w raczej rozrywkowej atmosferze. Miałem wrażenie że moje rodzina próbuje odgonić moje myśli od tego co ma się jutro stać, żebym choć przez chwilę o tym nie myślał. Byłem im za to wdzięczny.
- Dobra to my się już położymy jutro będę musiał wcześnie wstać.- Powiedziałem, podchodząc do Wiktorii i odbierając od niej moją córkę.
- Dobranoc maleńka.- powiedziała całując małą w czubek głowy. Olena także wstała.
- Pomogę ci je uśpić.
- Dzięki.
 Uśpienie maluchów poszło zadziwiająco szybko. Mama wyszła z pokoju zostawiając mnie samego z moimi myślami.
A co jeżeli cos się jej się stało? Może w ciągu dnia coś jej się stało.. To i tak dziwne ze przez cały czas wypierałem z siebie najgorsze myśli, teraz dotarły do mnie całą masą.
Nie mogłem zasnąć, w końcu kiedy zasnąłem męczył mnie ten sen co chwilę się budziłem, męczyły mnie koszmary w których Rose już nie żyła lub była strzygą. Kiedy rano obudził mnie budzik, byłem mu wdzięczny. Zszedłem na dół gdzie kręciła się już Olena.
- Co tam jak spałeś?
- Słabo, bliźnięta nie płakały.
- Może wiedziały ze potrzebujesz teraz odpoczynku.
- Możliwe, przekąszę coś, pójdę jeszcze do nich zajrzeć i będę już wychodził.
- Uważaj tam na siebie.- Powiedziała, podeszła do mnie i mnie przytuliła.- Nie chcę cię stracić.
- Nic mi nie będzie.
  Zjadłem szybko śniadanie  i poszedłem jeszcze do bliźniąt ucałowałem każde, przebrałem się wziąłem swój kołek a także Rose i zszedłem na dół. Na spotkanie z resztą grupy umówiłem się przed kościołem, załatwiłem także dwa samochody którymi dojedziemy na lotnisko.
Gdy wyszedłem z domu i poszedłem w stronę kościoła, wszyscy już czekali a także dwa samochody.
- Chciał bym wam bardzo podziękować za to że zechcieliście mi pomóc.- Powiedziałem .
- Przecież wiesz ze nie zostawia się tak swoich w potrzebie.- Powiedział Leon. Z tłumku wyszli Denisa Artura i Ver, których się tu całkowicie nie spodziewałem.
- Usłyszeliśmy o tym co się stało. Chcielibyśmy cię przeprosić, a także poprosić czy także mogli byśmy jechać?- powiedział Denis.
- Możecie tylko na własną odpowiedzialność.
- Oczywiście. – odpowiedzieli chórem.
Wpakowaliśmy się do samochodów, miejsca kierowców zajęli Eugeniusz i Emil. Siadłem przy Emilu w pierwszym
samochodzie. Wyruszyliśmy. Droga trwała jakąś godzinę, w tym czasie odpowiadałem na różne pytania takie jak:
- A masz jakiś zdjęcia Rose i dzieci?- oczywiście miałem i wszystkim pokazałem. Wszyscy twierdzili, że bliźnięta są przeurocze. Były także pytania o naszą przeszłość. Pomimo tego że nie byłem w nastroju na takie pytania byłem im winien odpowiedzi.
W końcu dojechaliśmy na lotnisko. Tam czekał już Abe z 15 strażnikami. Czyli udało mu się skombinować większą ilość ludzi. Aleks także już tam był. Wpakowaliśmy się wszyscy do samolotu. 

Ja Abe, Aleks i jeszcze dwóch moich kolegów usiedliśmy razem i zaczęliśmy opracowywać taktykę ataku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz