środa, 22 lipca 2015

Księga I rozdział XXXVII

Rano obudziłam się wcześnie i o dziwo byłam wypoczęta. Nikogo  nie było w pokoju. Ostatnio albo ktoś mnie budził albo przychodził zaraz po moim przebudzeniu. Na śniadanie nie musiałam długo czekać. Gdy już zjadłam, przyszedł doktor Paul.
- Dzień dobry.- Przywitałam się.
- Dzień dobry. – Odpowiedział- Jak się czujesz? – Spytał siadając na krzesełku i kładąc sobie na kolana podkładkę z kartkami, w ręce trzymał długopis.
-A bardzo dobrze. – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Przypomniałaś sobie coś, od mojej ostatniej wizyty?
- Tylko kilka momentów z życia.
- Dobrze, to zawsze coś. Słyszałem, że ciągle u ciebie ktoś siedzi, to bardzo ważne żebyś miała kontakt z ludźmi z przed wypadku.
- Przed wczoraj poznałam swoje dzieci. – Powiedziałam. – W ogóle ich nie pamiętałam. – Bardzo starałam się żeby głos mi się nie złamał.
- Nikt nie oczekiwał, że od razu je sobie przypomnisz. Masz czas Rose. Nic na siłę. Musisz się oswoić z zaistniałą sytuacją, nie możesz od siebie wymagać, że wszystko sobie od razu przypomnisz.
- Tylko, że to trudne. – Powiedziałam ze smutkiem.
- Ale dziś...- zaczął z tajemniczą miną- Nie ma powodów do smutku– Powiedział doktor.
 - Dlaczego?- Podniosłam wzrok na jego uśmiechniętą twarz.– Mam dobre wieści, masz dobre wyniki i postanowiłyśmy wypisać cię ze szpitala.
– Ucieszyłam się, bo będę mogła nareszcie na dobre zacząć wdrażać się w życie na Dworze. Uśmiechnęłam się.
- To świetne wieści. – Powiedziałam do Paula.
- Tak, miałem nadzieje, że się ucieszysz, choć będziesz musiała tu jeszcze zawitać na kontrolę. Wypisujemy cię jutro. Kontrolę będziesz miała za tydzień. A dziś czeka cię jeszcze jedno badanie. – Powiedział z uśmiechem.
- Chyba to jedno badanie wytrzymam. – Powiedziałam z uśmiechem.
- Oczywiście, tomograf będziesz miała o 23:45. Przyjdzie po ciebie pielęgniarka. Ubierz się w rzeczy bez elementów metalowych. – poinstruował mnie.
- Dobrze.
- To ja cię już zostawiam do zobaczenia. – Powiedział Wstając i zmierzając do wyjścia.
- Do widzenia. – pożegnałam go
Zostałam sama. Zaczęłam zastanawiać się gdzie będę mieszkać. Będę się tym przejmowała później, teraz przecież mogę się cieszyć tym, że wychodzę z tych czterech ścian.
Będę mogła zacząć zwiedzać Dwór i nie myśleć, że trzeba wrócić do szpitala. Wreszcie będę mogła sobie coś przypomnieć. Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju wszedł Dymitr, a zaraz za nim Lissa.
- Hej. – Powiedziałam z uśmiechem.
- Cześć. – Odpowiedział pogodnie brunet.
 - Cześć. – przywitała się królowa.
- Jak się czujesz? – spytał Dymitr.
- Dobrze. Był dzisiaj u mnie doktor Paul i…. – Nie zdążyłam dokończyć, bo Lissa weszła mi w słowo…
- I wypisują cię ze szpitala. – Uśmiechnęła się.
- Skąd wiecie? – Spytałam zdziwiona.
- Spotkaliśmy lekarza na recepcji. – Opowiedziała morojka. – Ale teraz… pojawia się pytanie gdzie będziesz mieszkała.
- Oczywiście możesz zamieszkać ze mną i bliźniętami ale nie wiem czy będziesz chciała. – Powiedział Dymitr.
- Jeżeli nie chciałabyś mieszkać ze strażnikiem Bielikowem to mogę załatwić ci mieszkanie. W końcu to ogromny Dwór. No a ja, w swoim pałacu królewskim też mam dużo pustych pokoi gościnnych.
– To gdzie chciałabyś mieszkać? – Spytała.
Nagle mój problem pogorszył się, teraz nie wiedziałam którą propozycje mieszkania mam wybrać. Nie byłam pewna czy jestem gotowa do powrotu do życia z Dymitrem, ale sama też raczej nie chciałam mieszkać. Nie zamierzam też się narzucać Lissie. Trudna decyzja, ale co tam raz kozie śmierć.
- Może zamieszkam z Dymitrem, skoro tam kiedyś mieszkałam… może pomorze mi to w odzyskaniu pamięci. – Spojrzałam na bruneta, uśmiechną się uspokajająco.
- Przygotuję mieszkanie na twoje przybycie. – Powiedział.
- Dzięki. – Powiedziałam i uśmiechnęłam się. – No moje życie chyba zacznie wracać do normy.
- Tak, na pewno, jakby coś to pamiętaj, że możesz do mnie dzwonić ze swoimi problemami albo mnie odwiedzić. Co prawda mam zawsze jakieś spotkania, no ale jakiś tam czas  wygospodaruje. – Powiedziała Lissa z uśmiechem.
- Będę pamiętała. – Odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
- Nie wątpię. – Powiedziała wymownie.
- Spokojnie nie mam zamiaru pozwolić na kolejne uderzenie w głowę. – Stwierdziłam całkiem poważnie – Chociaż może, skoro przy jednym uderzeniu straciłam pamięć to może przy kolejnym ją odzyskam. – Powiedziałam z zamyśleniem.
 Widziałam jak na ich twarzach maluje się przerażenie.
- Rose nawet o tym nie myśl. - Powiedział Dymitr z miną która nie znosiła sprzeciwu. Roześmiałam się. Spojrzeli na mnie jak na wariatkę.
- Przecież żartowałam. Nie chce umierać kolejny raz tylko dlatego żeby odzyskać pamięć. Z pewnością są lepsze sposoby. – Odetchnęli z ulgą.
- Ale mnie wystraszyłaś… zawsze byłaś raczej wariatką.– Powiedziała Lissa.
- Chyba się zmieniłam. W końcu nie pamiętam jaka byłam kiedyś. – Powiedziałam beztrosko, choć zrobiło mi się smutno.
- Nie przejmuj się, na pewno sobie przypomnisz. To tylko kwestia czasu. – Powiedział Dymitr biorąc mnie za rękę.
- Skąd taka pewność? – Spytałam wyzywająco ale na duszy zrobiło mi się jakoś ciepło i przyjemnie.
- Bo cię znam i wiem że się nie poddasz.
 - No nie mam takich zamiarów.
- No i tak ma zostać. – Powiedział Dymitr z uśmiechem.
Siedzieliśmy tak dalej po jakimś czasie Lissa musiała już iść.
- obowiązki wzywają - westchnęła.
Wyniki tomografu miały być za trzy dni, więc będę musiała poczekać. Lekarz twierdzi, że z pewnością będą dobre. Resztę dnia spędziłam tak jak zawsze, oglądając telewizję, czytając gazety.
      
           Następnego dnia rano przyszedł do mnie doktor Paul z wypisem. Ja byłam już przebrana i zaczynałam pakować rzeczy do torby, przeszedł Dymitr z bliźniętami.
- Hej. – Przywitałam się z uśmiechem.
- Cześć. – Odpowiedział. – I jak? jesteś gotowa?
- Chyba tak. – Spakowałam ostatnie rzeczy do torby i rozejrzałam się. Wszystko zabrałam co prawda nie miałam zbyt wiele rzeczy.
– Chyba wszystko wzięłam. – Powiedziałam biorąc torbę i odwracając się do Dymitra.
- Daj wezmę to. – Powiedział. Wziął ode mnie torbę i przewiesił ją przez rączkę wózka. Pudełko ze zdjęciami włożył pod wózek, całkowicie o nim zapomniałam. Joann i Clara patrzyli na mnie z uśmiechem. Odpowiedziałam tym samym, a one się roześmiały. – To co idziemy? – spytał brunet.
- Tak idziemy w końcu raz kozie śmierć nie? – Powiedziałam starając się przybrać jak najbardziej beztroski ton. Choć nie wyszło mi to najlepiej.
- Nie denerwuj się. Wszystko się ułoży, zobaczysz –Powiedział strażnik uśmiechając się pokrzepiająco.
Ruszyliśmy, przeszliśmy przez recepcje gdzie pielęgniarki pokiwały mi głowami z uśmiechem, odpowiedziałam tym samym. Wyszliśmy na zewnątrz, na niebie świeciły miliony gwiazd i księżyc. Zauważyłam sporo ludzi chodzących uliczkami. Co jakiś czas było widać tu także strażników. Było ich bardzo łatwo rozpoznać. Poważni, czujni, nierozmawiający z nikim chyba, że przez radio między sobą. Gdy obok nich przechodziliśmy skinęli nam głowami.
- Dlaczego wszyscy strażnicy nas witają? – Spytałam, kiedy byliśmy po za zasięgiem słuchu strażników.
- Jesteśmy strażą główną pary królewskie. – Powiedział, idąc dalej uliczką w stronę jakiegoś  jeszcze nie znanego mi punktu.
- Aha, czyli ja też? – Spytałam zdziwiona.
- Tak ty też. Jesteś strażniczką Lissy ale przeszłaś na macierzyński. – Powiedział z uśmiechem.
- A ty?
- Ja jestem strażnikiem Christiana, ale w zasadzie teraz bardziej pracuje w terenie. Nawet to wolę bo nie musze zawsze stać w jednym miejscu.
- Nie dziwie się, że wolisz taka pracę, komu by się chciało stać w miejscu.
- Nikomu ale my to musimy robić.
- Nieźle. Niezłą sobie robotę znalazłam. – Powiedziałam z ironią.
- Nie jest tak źle, jeżeli się jest strażnikami pary królewskiej to się często podróżuje.
- Atrakcja dodatkowa? – Spytałam z chytrym uśmieszkiem.
- Tak, atrakcje dodatkowe. – Powiedział i uśmiechnął się.
- A rodziny? Czy strażnicy mają rodziny? – Zapytałam całkowicie poważnie.
- Raczej nie,  rodzinny jest ciężko pogodzić z pracą. Mężczyźni rzadko mają dzieci bo morojki raczej nie chętne są do rodzenia dzieci dampirów. No a jak są dampirki które mają dzieci często rezygnują z pracy i poświęcają się dla nich. Twoja matka należy do tej niewielkiej ilości strażniczek które oddały dziecko do jakiejś rodziny która ma się opiekować nim w czasie gdy matka pracuje. Z tego co mi wiadomo twoja matka nie za bardzo się tobą interesowała. – Powiedział krzywiąc się przy niektórych zdaniach.
- Czyli co, nie ma to jak troskliwa matka. – Powiedziałam z uśmiechem.
- Choć od czasu wypadku zaczęła się bardzo przejmować. – Powiedział na jej obronę Dymitr.
- Czyli mamy postępy. Nie no żarty sobie robię, nie wiem jaka jest moja matka ale jak u mnie była stwarzała pozory pracoholiczki. – Powiedziałam.
- Tak jest bardzo oddana pracy.
Przeszliśmy jeszcze niewielki kawałek drogi aż doszliśmy do budynku który mogłam określić mianem bloku. Weszliśmy do środka przez podwójne drzwi. Hol był przestronny, ściany były pomalowane na beżowo, przed nami były szerokie schody. Na prawo i lewo rozpościerały się korytarze gdzie po lewej stronie były okna, a po drugiej drzwi. Po obu stronach schodów były szare drzwi oznaczone jako wejście do garaży i pokoje gospodarzy z wbudowanym czytnikiem do identyfikatorów.
Dymitr ruszył w stronę schodów. Ruszyłam za nim, brunet wziął wózek i wszedł po schodach. Szłam zaraz za nim. Na górze skręciliśmy w prawo. Stanęliśmy przed drzwiami o numerze 20. Dymitr wyjął klucze i otworzył drzwi, wpuścił mnie do środka, na początek trafiłam do przedpokoju był tu wieszak i ławeczka to miejsce widziałam na zdjęciu. Dymitr wszedł za mną odłożył torbę na ławkę a pudełko ze zdjęciami położył na szafce.
- To jest nasze mieszkanie. – Powiedział, prowadząc mnie do salonu gdzie był telewizor oraz kanapy. Podłoga była wyłożona kafelkami. Zauważyłam po prawej ladę, a za nią kuchnie i jadalnie oraz drzwi, chyba do łazienki. Po lewej były schody i jeszcze jedne drzwi.
– jak nie możesz czegoś znaleźć to pytaj. Tam jest kuchnia i jadalnia, a obok drzwi do łazienki. U góry mamy sypialnię. Czuj się tu swobodnie. W końcu jesteś u siebie. – Powiedział, było widać, że jest zdenerwowany nie mniej niż ja.
- Spokojnie, musze się przyzwyczaić. W końcu wydaje mi się, że nigdy tu nie byłam. – Starałam się zabrzmieć optymistycznie.
Obok kanapy stał kojec do którego Dymitr włożył Joanna i Clarę. Włączył im również bajkę, dzieci się nią od razu zainteresowały. Brunet ruszył w stronę kuchni, poszłam za nim.  Pomieszczenie było wyłożone beżowymi kafelkami, na blacie stał koszyk z owocami. Był tu zlew, a obok zmywarka, szafki, kuchenka i lodówka. Strażnik zaczął przygotowywać różne produkty.
- Robię, obiad, możesz w tym czasie się rozejrzeć. – Powiedział zerkając na mnie znad papryki.
- Dobra.
Poszłam w stronę łazienki. W niej był pryśnic, umywalka i toaleta. Ściany były wyłożone zielonymi kafelkami.
Skierowałam się w stronę schodów. Spojrzałam jeszcze w stronę kuchni gdzie Dymitr właśnie wrzucał coś na patelnię, w salonie bliźnięta dalej wpatrywały się w bajkę, gdzie jakiś miś spotkał się z przyjaciółmi.
Weszłam po schodach gdzie znalazłam się w korytarzu. Był pomalowany na ładny odcień pomarańczowy, są tu cztery pary drzwi jedne oszklone prowadzące na balkon, jedne takie jak do łazienki, a pozostałe prowadzące do pokoi. Ruszyłam w stronę pierwszych drzwi. Weszłam do pokoju który wyglądał jakby należał do Joanna i Clary. Ściany były w odcieniu jasnej szarości. Szafki były białe, a drzwiczki i szuflady miały pomalowane na różne kolory. Na ścianach były powieszone zdjęcia, bliźniąt, nasze wspólne. Po za tym w pomieszczeniu były dwa łóżeczka dla dzieci i dwa fotele. Były tu także wszystkie potrzebne akcesoria dla dzieci. Na ścianach były też namalowane zwierzątka, a na łóżeczkach było poustawiane po kilka maskotek. Po prawej były drzwi, w stronę których ruszyłam. Otworzyłam je znalazłam się s sporych rozmiarach sypialni. Ściany były pomalowane na czerwono. Na środku pokoju stało łóżko, to musi być sypialnia moja i Dymitra. Narzuta na łózko była satynowa w kolorze fioletu w kwiecisty wzór. Było tu jedno okno z firankami i zasłonami  do ziemi, w kolorze bardzo podobnym do narzuty na łóżko, choć bez kwiatów, no tak w tym świecie trzeba mieć zasłony jeżeli nie chce się żeby świeciło w oczy w czasie gdy się smacznie śpi. Po jednej stronie łózka stał stolik nocny na którym stała ramka ze zdjęciem naszej czwórki, mnie Dymitra i bliźniąt na tym zdjęciu ja i Dymitr siedzieliśmy na dwóch fotelach. Ja wyglądałam na osłabioną ale szczęśliwą, brunet promieniował trzymając na rękach jedno z bliźniąt chyba Joanna. To chyba było niedługo po porodzie bo dzieci były takie malutkie. W pomieszczeniu stały także trzy szafy. Jedna z nich miała wysokość może trochę ponad metr miała tylko szuflady, dwie pozostałe były chyba z pułkami i wieszakami. Wszystkie meble zostały zrobione z tego samego rodzaju drewna.
Wyszłam z pokoju drugimi drzwiami i poszłam w stronę łazienki, która była taka sama jak na dole tyle, że zamiast prysznica miała wannę, sporych rozmiarów. Ruszyłam w stronę balkonu. Po chwili owiał mnie chłodny wiatr. Z balkonu rozprzestrzeniał się widok na park. Z miejsca którym stałam widziałam fontannę a także po lewej, już po za obszarem parku plac zabaw na którym bawiły się dzieci w wieku mniej więcej sześć – dziesięć lat. Bawiły się w piaskownicy, na zjeżdżalni, huśtawkach i w domku do zabawy. W koło placu na ławeczkach siedziały matki albo opiekunki, ciężko to określić. Stałam tak dalej opierając się o barierce kiedy usłyszałam kroki szybko się odwróciłam.
W drzwiach balkonu stał Dymitr.
- Przyrządziłem obiad, zjesz ze mną i bliźniętami? To znaczy my będziemy jeść leczo, które przyrządziłem a dzieci kaszki. – Powiedział z uśmiechem.
- Tak oczywiście. – Odwzajemniłam uśmiech. Dymitr wycofał się do mieszkania, a ja ruszyłam za nim. Zeszliśmy po schodach. Na dole bliźnięta były włożone już do siedzonek dla dzieci. A na stole w jadalni stały już dwa talerze ze sztućcami. Usiadłam przed jednym z nich. Brunet przyszedł po chwili z kuchni z półmiskiem  wypełnionym makaronem i leczo.
- Wygląda pysznie. – Powiedziałam wdychając kuszący zapach.
- Nałożyć ci? – Spytał, uśmiechając się.
- Nie, poradzę sobie – Powiedziałam, choć i tak podstawiłam mu mój talerz z uśmiechem. Roześmiał się. Nałożył mi porcję następnie sobie, po czym poszedł jeszcze do kuchni i wrócił z dwiema miseczkami z kaszką truskawkową. Usiadł naprzeciwko mnie. Zaczęliśmy jeść. W czasie posiłku Dymitr opowiadał mi kolejne fakty z mojego życia, z przed wypadku. Po tym jak zjedliśmy, nakarmiliśmy wspólnie Clare i Joanna. Po obiedzie za bardzo nie wiedziałam co mam robić dlatego wraz z Dymitrem bawiliśmy się z bliźniętami. Dzieci śmiały się a my wraz z nimi.
Po kolacji poszłam wziąć kąpiel. Ja miałam spać w sypialni a Dymitr powiedział, że będzie spał na kanapie bo wie, że mogłabym się czuć niekomfortowo.
Wieczorem obejrzeliśmy jeszcze film w czasie którego zasnęłam.
             Naglę się przebudziłam ktoś mnie gdzieś niósł chyba wchodził po schodach.
- Co się stało? – Spytałam sennie widząc przed sobą Dymitra.
- Zasnęłaś, nie chciałem cię budzić.

- Aha. – Wtedy poczułam już tylko jak jestem kładziona na łóżku. – Dobranoc. – Udało mi się jeszcze powiedzieć zanim zasnęłam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz