środa, 22 lipca 2015

Księga I rozdział XXVII

Poczułem łzy w oczach, ale nie pozwoliłem im spłynąć. Biegłem dalej przez puste korytarze, aż dobiegłem do szpitala. Gdy tylko znalazłem się w recepcji, wybuchło jeszcze większe zamieszanie. Jakaś pielęgniarka do mnie podbiegła.
- Co się stało?
- Jest ranna, została mocno uderzona w głowę.
- Tutaj! Szybko! - Poprowadziła mnie przez korytarz do sali, w której stało jedno łóżko. Położyłem tam Rose.
- Teraz proszę stąd wyjść.
- Nie mógłbym z nią zostać?
- Nie. Nie wolno panu tu być. Proszę iść do recepcji wypełnić papiery. -  Wciąż się wahałem. - Gdy będzie coś wiadomo powiadomię pana.
- Dziękuję.
Wyszedłem z Sali. Po chwili wbiegł tam jakiś lekarz z pielęgniarką. Skierowałem się do recepcji i odebrałem formularz do wypełnienia.
W holu było pełno ludzi. Jedni siedzieli, a inni, którym zabrakło krzeseł, stali. Był hałas ale ja go nie słyszałem. Co chwilę przychodzili ludzie. Niektórych znałem z widzenia. Większości w życiu nie widziałem. Najczęściej mieli oni jakieś zadrapania, ewentualne złamania.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nikt nie wiedział o ogarniającej mnie rozpaczy.
Zacząłem wypełniać formularz: imię, nazwisko i tym podobne informacje. Nie mogłem nic zrobić żeby jej pomóc, ale to moja wina, że musi tu teraz być. Gdybyśmy sprawdzali te pokoje razem nie doszłoby do tego. To moja wina. Tylko moja. Jestem fatalnym narzeczonym. Umiem obronić morojów, ale ukochanej osoby już nie. Nagle do recepcji wpadł Abe i już wiedziałem, że w tej chwili muszę się z nim zmierzyć. Gdy tylko mnie zobaczył, od razu ruszył w moją stronę, czerwieniąc się ze złości.
- Jak mogłeś pozwolić żeby coś się jej stało?! - Krzyknął. Abe nie pozwolił mi zacząć wyjaśnień, które zapewne i tak brzmiałyby żałośnie. - Czy zdajesz sobie sprawę, że ona może z tego nie wyjść?
Nie wiedziałem co powiedzieć, bo niby co mogłem w tej chwili rzec?
- Co teraz nic nie mówisz?
- Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie powinniśmy się wtedy rozdzielać.
- Dobrze, że tak mówisz, że zrozumiałeś swój błąd. Mówią, że człowiek uczy się na błędach... Po tobie tego nie widać. Wiadomo już coś? - Powiedział siadając obok mnie.
- Nie, czekam. Przyszedłem tutaj nie dawno, zajmują się nią teraz.
Powoli ruch się zmniejszał. Siedzieliśmy tam obok siebie w milczeniu, nie odnajdując słów na to wszystko.
Byliśmy naprzeciwko Sali operacyjnej, do której została przewieziona Rose, niedługo po tym jak ją tu przyniosłem.
Nagle na Sali zapanował zamęt. Usłyszeliśmy jakieś krzyki. Podnieśliśmy głowy. Nagle drzwi się otworzyły. Wyszedł z nich lekarz w zielonym stroju. Załamałem się, że może przynosić złe wieści. Wstaliśmy.
- Przykro mi...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz